Na początku był rower i marzenie, by stać się drugim Ryszardem Szurkowskim, kolarskim mistrzem świata z lat 70. I choć Markowi Piotrowskiemu brakowało superwytrzymałości, to braki nadrabiał ambicją. - Jak człowiek się męczy, pojawia się odruch, żeby przestać, zwolnić krok czy zmniejszyć tempo. A ja zawsze walczyłem mimo wszystko. Ból to rzecz, którą można opanować. Na przykład nokaut nie ma przecież nic wspólnego z bólem. Człowiek dostaje, pada i uwierzcie mi, nic nie czuje - mówił Piotrowski w rozmowie ze Sport.pl z 2005 roku.
Po romansie z kolarstwem przerzucił się na raczkujące w Polsce sporty walki. Zaczął od jujitsu, ale po pół roku przerzucił się na karate kyokushin. Pokochał fizyczne starcia, choć "Wejście smoka" nie miało jeszcze premiery w polskim kinie. A to właśnie kultowy film z Brucem Lee i jego polska premiera z 1982 roku sprawiły, że coraz większe grono zaczęło interesować się sportami walki. Piotrowski miał już wtedy na koncie kilka wygranych turniejów. Na jednym z nich pokonał Józefa Warchoła, późniejszego mistrza świata w kickboxingu. Pokonał go, choć walczył ze złamanym kciukiem.
W połowie lat 80. zaczynał mieć lekki przesyt karate. Na przystanku autobusowym zobaczył reklamę zajęć kickboxingu, który w Polsce właściwie był zakazany. Dopuszczalną formułą były tylko starcia semi-contact, gdzie wiele ciosów jest niedozwolonych (m.in. wysokie kopnięcia).
- Zamiast na walce trzeba było się koncentrować na tym, by przypadkiem komuś mocniej nie przyłożyć. Pamiętam, jak na jakichś zawodach przegrałem walkę, bo... znokautowałem przeciwnika - wspomina Piotrowski.
W 1988 roku trudno było mu już znaleźć w Polsce godnego zawodnika, więc wyleciał do Chicago, spełniać swój American Dream. Piotrowski miał świetną techniką, wielką silę, jeszcze większy głód sukcesów i 70 dolarów w kieszeni.
Polak nie kalkulował. Sprawdzał w ringu po kolei zawodników z rankingu. Po roku dotarła do niego tragiczna wiadomość. Zmarł jego ojciec, który kilka miesięcy wcześniej doznał groźnego wypadku na budowie. Ale Piotrowski junior nie załamał się. Z mamą często wymieniali listy, a na sali treningowej wylewał hektolitry potu. Opłaciło się. W końcu został mistrzem świata.
Renomę w USA dała mu wygrana z Rickiem Roufusem, którego nazywano "unstoppable" [nie do zatrzymania - red.]. Prestiżowym zwycięstwem był także triumf nad Donem "Dragonem" Wilsonem. Ale jego ulubiona walka, to ta z Hollywoodu, gdzie mierzył się z Bobem "Thunderem" Thurmanem, znanym m.in. z serialu "Strażnik Teksasu". To wtedy o Piotrowskim usłyszał Chuck Norris czy Hulk Hogan.
Ten drugi miał go nawet głośno dopingować. - Hogan podczas walki krzyczał: "Send him back to Poland!" [wyślij go z powrotem do Polski - red.] - wspomina Marek.
Po krótkim wypadzie do Hollywood wrócił do Chicago, by przeprowadzić się na Florydę. Tam zaczął także trenować boks. Przygodę z pięściarstwem zakończył z rekordem 21-0. W karate miał bilans 13-0, a w kickboxingu 42-2.
Ale choć głównie wygrywał, to zaczęło mu się sypać zdrowie. Krwawe wojny dawały o sobie znać. Nazwisko wciąż miał jednak gorące. W połowie lat 90. pojawiła się oferta walki o mistrzostwo świata w boksie z Reggie'm Johnsonem. I choć na stole leżało ćwierć miliona dolarów, to jego trener, a zarazem menedżer Piotr Pożyczka, nie dał zielonego światła.
- Widział, że z moim zdrowiem jest nie najlepiej. Nigdy mu tego nie zapomnę, mógł zarobić ciężkie pieniądze, ale wyżej postawił moje dobro - wspomina Piotrowski. Problemem nie było tylko zdrowie. Zaczęło mu się sypać także życie prywatne. Rozstał się z żoną, pojawiły się problemy finansowe, a na domiar złego dowiedział się, że to wcale nie on jest biologicznym ojcem swojego synka. To był 2001 rok. 12 miesięcy później wrócił do Polski, ale w Stanach został zapamiętany nie tylko przez polonię. To "Punisher" przetarł szlaki Andrzejowi Gołocie.
Na początku lat 2000 prowadził jeszcze treningi w Mińsku Mazowieckim. Zainteresowanie było tak ogromne, że ludzie przyjeżdżali na zajęcia specjalnie z Warszawy. W Polsce był pierwszą międzynarodową gwiazdą sportów walki, choć telewizja bardzo rzadko transmitowała jego walki.
Ale z roku na roku czuł się coraz gorzej. Ciało zaczynało odmawiać posłuszeństwa (nieustające bóle stawów), a i coraz trudniej było zrozumieć, co mówi.
- Jedną z diagnoz postawionych przez lekarzy jest tzw. chroniczna encefalopatia pourazowa (CTE), czyli choroba neurodegeneracyjna mózgu, do której doprowadzają silne i regularne wstrząsy głowy. Często cierpią na nią m.in. byli zawodnicy futbolu amerykańskiego, hokeiści i pięściarze. Problem w tym, że CTE można potwierdzić dopiero po śmierci chorego, badając jego mózg. Piotrowski nie zgadza się z tą diagnozą, bo charakterystycznym objawem encefalopatii są luki we wspomnieniach. A on pamięta wszystko. Jego choroba to od lat zagadka - pisał serwis sportowefakty.wp.pl.
- Życie najbardziej utrudnia ciągłe wyczerpanie i zmęczenie. Ten stan odbiera mi chęć istnienia. Zdarzają się trudne noce, ale jest to nieporównywalne do tego, co przeszedłem w przeszłości. Miewam też problemy z nerwobólami rąk i nóg. Wtedy wracają trudniejsze chwile - komentował Piotrowski dla "WP".
Dziś nie ma następców "Punishera", bo polski kickboxing istnieje tylko teoretycznie. Czołowi zawodnicy - jak Arkadiusz Wrzosek czy Tomasz Sarara - uciekają do MMA, gdzie czekają na nich większe pieniądze, trudniejsze walki i znacznie większa sława. Choć od sukcesów Piotrowskiego minęło ponad ćwierć wieku, to kibice wciąż go pamiętają. Duża w tym zasługa Artura Szpilki. Kilka lat temu jego przyjaciel Michał Materla, także zawodnik KSW, pokazał mu dokumentalny film o "Wojownik" w reżyserii Jacka Bławuta. Po tym filmie Piotrowski stał się inspiracją dla Szpilki.
- Niesamowita jest jego wiara. On się nigdy nie poddaje. To prawdziwy wojownik - zachwyca się Szpilka, który poznał mistrza osobiście. Stara się go regularnie odwiedzać. A Piotrowski nie pozostał dłużny i podarował młodszemu koledze modlitewny krzyż. Niedługo później Szpilka zaprowadził 58-latka do warszawskiego KSW Fight Gym, gdzie odsłonięto mural poświęcony "Punisherowi". Dawnego mistrza odwiedzają też inni sportowcy, jak np. Mateusz Gamrot, wschodząca gwiazda UFC. A w walce o lepsze jutro możesz pomóc także i Ty.
Tutaj znajdziesz link do zbiórki charytatywnej dla Marka Piotrowskiego.