"Gdy poznałam Artura Szpilkę, to pomyślałam: "Cholera! Znowu mnie chcą swatać z jakimś kryminalistą!""

Kamila Wybrańczyk w rozmowie ze Sport.pl opowiada o swoim debiucie w MMA i marzeniach o KSW. Dziewczyna Artura Szpilki mówi także o początkach ich znajomości oraz o tym, jak trudno czasem być partnerką zawodowego pięściarza. - Gdy go poznałam dziesięć lat temu, to pomyślałam: "Cholera! Znowu mnie chcą swatać z jakimś kryminalistą!". Moja mama też była przerażona - mówi nam Wybrańczyk, absolwentka resocjalizacji.

Antoni Partum: Mam problem, jak cię przedstawić. Kamila, kim jesteś?

Kamila Wybrańczyk: Człowiek orkiestra.

No, właśnie. Nagrywasz piosenki, sprzedajesz perfumy, trenujesz sporty walki, jesteś instagramową influencerką, a prywatnie dziewczyną Artura Szpilki. Pasuje?

- Mam wiele pasji, a muzyczna nie kończy się na śpiewaniu. Ukończyłam szkołę muzyczną, gram też na perkusji. Moja mama mi zawsze powtarzała, żebym nie ciągnęła tylu srok za ogon, bo nic z tego nie wyjdzie. Ale ja od zawsze uważałam, że to głupie przysłowie i nigdy się go nie trzymałam. Robię na odwrót. Rozwijam każdą moją pasję. I taką filozofię życia polecam innym.

Zobacz wideo Jan Błachowicz zdradza plan na walkę o pas mistrzowski UFC. „To będzie największy problem”

Nagrywanie piosenek to marzenie z dzieciństwa?

- Ta muzyka cały czas za mną chodzi. W dzieciństwie byłam w klasie teatralnej, brałam nawet udział w musicalach na festiwalach poświęconych pamięci Agnieszki Osieckiej, choć pewnie nie wyglądam na osobę, która się tym zajmowała. I do dziś śpiewam, ale bardziej z pasji niż dla pieniędzy.

Nie da się na tym zarobić?

- Pewnie się da, ale to naprawdę groszowe sprawy. Przynajmniej dla mnie. Ja sobie sama wszystko opłacam. Teledyski, studio, i tak dalej.

Irytujesz się, gdy słyszysz, że jesteś influencerką instagramową?

- Wszystkim życzę, żeby mogli z tego żyć tak jak ja. Na Instagramie naprawdę można nieźle zarobić, więc to dla mnie żadna obraza.

To po co ci to FAME MMA?

- Bo lubię się bić, a przy okazji dobrze płacą.

Masz się zmierzyć z Martą Linkiewicz, tzw. pato influencerką. Trudno nazwać ją sportsmenką, ale już cztery razy się biła na zasadach MMA [3-1]. Ty nigdy w klatce nie byłaś, ale nie jesteś zielona w sportach walki.

- Kiedy jeszcze mieszkaliśmy z Arturem w Houston (w latach 2015-18, red.), to z nudów zaczęłam trenować brazylijskie jiu-jitsu. Houston to miasto duchów, ludzie raczej nie żyją na ulicach, pewnie przez wysoką temperaturę. Życie zaczyna się tam wieczorami, a coś musiałam robić za dnia, więc trenowałam.

I już po czterech miesiącach odniosłaś sukces.

- Zdobyłam w Austin brązowy medal na międzynarodowych zawodach. Teraz już mam przekrojowe treningi MMA wraz z trenerem Bartkiem Walczewskim z Academia Gorila. Łącznie trenuje już cztery lata. Dwa w Stanach, dwa w Polsce. Dlatego Martę zjem, wypluję i popiję szampanem, hahaha.

Mówisz to, śmiejąc się, ale wyczuwam, że nie jesteście koleżankami.

- Nie znam jej i nic do niej nie mam, ale irytuje mnie. Widziałam ją kilka razy w WCA Fight Club. Kultura wymaga tego, że jak wchodzisz do szatni i ktoś ci mówi "cześć", to odpowiadasz. A ona nigdy nie odpowiedziała. Głowa do góry i udawała, że nie widzi, nie słyszy. Wyżej s*a, niż dupę ma. Po kilku razach przestałam się z nią witać i zaczęłam ją olewać. Ale chcę się z nią zmierzyć, bo trochę nie ma z kim innym. Linkiewicz lubi wybierać sobie łatwe przeciwniczki, więc przyszedł czas, aby ją zmotywować.

 

Karolina Owczarz (ur. 1993) w ciągu dwóch lat przebiła się do TOP 5 kobiecego MMA w Polsce. Jesteś od niej starsza o siedem lat i nie masz takiej bokserskiej bazy, ale czy chciałabyś kiedyś - w przypadku np. dwóch, trzech wygranych na FAME MMA - zadebiutować w KSW? 

- Jak najbardziej. Martin [Lewandowski, współwłaściciel KSW] znasz mój numer, możesz dzwonić. Czekam! Nie boję się wyzwań. Może jakbym wygrała kilka walk, to i z taką Karoliną bym się zmierzyła? Czemu nie? Wyzwania mnie napędzają, a nie boję się kontuzji czy urazów. Wszystko się może zagoić, a jak nie, to i tak da się naprawić plastycznie.

Jeśli chce walczyć, to niech walczy. Nie będę nikomu niczego zabraniał. Przekona się, jaka to jest ciężka praca. A później, jak duże są to emocje. Czym innym jest sparing na grupowych zajęciach, a czym innym bicie się na serio, bez kasków, bez taryfy ulgowej. Do tego może dochodzić poważny stres. Tym bardziej, jeśli ktoś debiutuje - to słowa Artura Szpilki. Jak je skomentujesz?

- Arturowi wydaje się, że idę na trening i tylko tarczuję, a ja tutaj naprawdę zapieprzam. Mam też sparingi. Tarcza nie oddaje, ale dziewczyny w Gorilii już tak. Nie boję się o kontuzje. Jestem już starą babą, więc nie mam przed sobą żadnej poważnej kariery, ale przy dobrych wiatrach może uda mi się stoczyć jedną czy dwie poważniejsze walki? Nawet jeśli będę w nich stuprocentowym underdogiem.

Artur będzie w narożniku podczas twoich walk?

- Nie! Lepiej nie! Chcę, żeby był ze mną na hali, ale podczas walki niech będzie daleko. Teraz to on poczuje, czym jest przeżywanie walki swojej miłości.

Pamiętam, gdy Deontay Wilder brutalnie znokautował Szpilkę, a realizator najechał na ciebie kamerą. Trudno mi sobie wyobrazić, co wtedy przeżywałaś. Pamiętasz tamte uczucia?

- Nie pamiętam nawet tej sytuacji! Wiem tylko to, co mi powiedział Andrzej Fonfara, który siedział obok mnie. Andrzej opowiadał, że przeskoczyłam naprawdę wysokie barierki, przepchnęłam się przez dwóch potężnych ochroniarzy i podbiegłam do Artura. Działałam wtedy na takiej adrenalinie, że później człowiek tego nawet nie pamięta.

Artur Szpilka, Kamila Wybrańczyk
Artur Szpilka, Kamila Wybrańczyk AP/Facebook.com/Artur-Szpilka

Przeżywanie nokautu to jedna sprawa. Ale Ty na co dzień oglądałaś Artura, między walką z Wilderem a starciem z Dominickiem Guinnem. W tamtym okresie spadł z wysokiego konia. Dotkliwie przegrał z Adamem Kownackim, miał nieustanne kłopoty z kontuzjami, wpadł w depresję. Zobaczyłaś, że to wcale nie nokauty mogą być dla sportowca najboleśniejsze.

- To mnie nauczyło, że 80 procent sukcesu zależy od twojej głowy. Arturowi nie brakuje umiejętności. Jest trochę tak, jak mówi Michał Materla: "może ci zabraknąć siły, techniki, ale nigdy charakteru". Wtedy trochę Arturowi tego zabrakło. Ale miał naprawdę ciężki okres. Przez rok żył w rygorze treningowym, ścisła dieta, sparingi, a tu mu ciągle przekładali walki, a tu musiał przejść operację ręki. Trudno na jego miejscu było wtedy się nie załamać. On cały czas pracował na najwyższych obrotach, ale gdy już miał wychodzić do ringu, to ciągle coś mu przeszkadzało. Sorry, ale nie jesteśmy robotami, więc tak to bywa.

Wróćmy do miłych wspomnień. Jak się poznaliście?

- Poznaliśmy się 10 lat temu w Arkadii [centrum handlowe] na kolacji. Poznał nas nasz wspólny znajomy śp. Dawid "Cygan" Kostecki. Artur był świeżo po wyjściu z więzienia, a ja dopiero co zakończyłam związek.

Jaka była twoja pierwsza myśl, gdy go zobaczyłaś?

- Zagaiłam do "Cygana": - Boże! Znowu mnie chcecie swatać z jakimś kryminalistą!"

Ale już wtedy studiowałaś resocjalizację?

- Tak, byłam w trakcie studiów.

A jak zareagowali Twoi rodzice?

- Moja mama była przerażona. Ale być może dlatego, że jest straszną stalkerką. Jak usłyszała jego imię, to pięć minut później przeczytała już wszystkie o nim artykuły. Wtedy była przerażona. Wystarczyło jednak, że się poznali i zmieniła o nim zdanie. Teraz mają świetne relacje.

Artur był dla ciebie ciekawym przypadkiem, bo wreszcie mogłaś na kimś w praktyce sprawdzić teorie, której nauczyłaś się podczas zajęć?

- Zresocjalizowałam go? Zresocjalizowałam go! I to jeszcze jak, haha. Wystarczy sobie zobaczyć z nim wywiadu sprzed 10 lat. Jego ewolucja jest naprawdę ciekawa.

Nie chcę mówić, że Artur stał się potulny jak baranek, bo wciąż czasem się podpala, ale wyraźnie dojrzał i spokorniał. Czuć to, gdy się z nim rozmawia.

- Oj, bardzo, bardzo. Myślę, że ten okres, gdy przegrał z Wilderem i Kownackim, mocno mu dał w kość, też w życiu prywatnym. Najważniejsze, że wyciągnął z tego wnioski.

Jak widzisz jego przyszłość w boksie. Cieszysz się, że wraca do wagi ciężkiej?

- Tak. Zdaje sobie sprawę, że w wadze ciężkiej są giganci, których nie powali, ale tego nie przeskoczymy. A w dywizji cruiser ciosy Artura nie ważyły tyle samo, gdy waży ponad 100 kg. Wierzę, że może stoczyć jeszcze kilka dobrych walk. Nie każdy musi być mistrzem świata. Ważne, że wstaje rano i jest zajarany jak dziecko, gdy idzie na trening z Andrzejem Liczikiem.

Ale Artur zawsze wychwalał swoich trenerów pod niebiosa.

- Wiem, to częsty zarzut. Jednak Artur jest w tym autentyczny. Uważam, że to dobre. Skoro ta pozytywna energia go napędza do trenowania, to co w tym złego? Poza tym od każdego trenera się czegoś uczy.

Zwiedziłaś z Arturem Stany Zjednoczone, jeździłaś też z nim do Hiszpanii, ale gdzie czujecie się najlepiej?

- W Polsce. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Wiążemy naszą przyszłość z Warszawą, ale być może, za parę ładnych lat, będziemy chcieli spędzać kilka miesięcy w roku w Hiszpanii. Ale teraz skupiam się na debiucie.

Przeczytaj też:

Więcej o: