Wchodzą do ringu po to, by przegrać. Rekordziści mają na koncie ponad 200 porażek

Jedni nie potrafią nawet poprawnie uderzyć prostym, a i tak dostają zaproszenia do kolejnych walk. Inni potrafią się bić na tyle dobrze, że choć przegrali ponad 200 walk w karierze, przetrwali to w dobrym zdrowiu. Kim są bumy i dlaczego są niezbędni w bokserskim biznesie?

- Fekete nie umie boksować - mówił Maciej Miszkin, komentator Polsatu Sport, po walce Siergieja Werwejki z Laszlo Fekete. A komentujący z nim Andrzej Kostyra był dla Węgra jeszcze bardziej bezlitosny: - Dawaliśmy mu mniej szans niż zero, ale nie przypuszczaliśmy, że wywróci się już po pierwszym ciosie.

Walkę możecie zobaczyć poniżej:

 

Pięściarz, który nie umie boksować, przyjechał na galę organizowaną przez Tomasza Babilońskiego jako niepokonany (4-0). Miał sprawdzić umiejętności utalentowanego Ukraińca z polskim paszportem. - Jestem wkurzony, bo dałem się oszukać - denerwował się po gali promotor. Powstaje jednak pytanie: Babiloński oszukany, ale przez kogo?

Przecież wystarczyło przejść się na trening Węgra, albo chociaż zrobić minimalne rozeznanie. Fekete wszystkie swoje cztery walki stoczył w mniej niż dwa miesiące, a pokonał rywali, którzy łącznie mieli na koncie tylko pięć zwycięstw i aż 90 (!) porażek. Za swój popis w walce z Werwejką otrzymał trzy tysiące euro.

Takich absurdalnych walk było w polskim boksie wiele. Promotorzy z chęcią zapraszają bumów, jak nazywa się takich dostarczycieli zwycięstw, lub jak kto woli: bokserów na telefon. I raczej wiedzą, czego mogą się po takich zawodnikach spodziewać. 

- Odkąd istnieje baza Boxrec [od 2000 roku - red.], gdzie są zapisywane wszystkie zawodowe walki i są dostępne rankingi pięściarzy, zyskaliśmy narzędzie, które pomaga sprawdzić i ocenić realny potencjał wielu zawodników. Wcześniej trudniej było zweryfikować tych, którzy przyjeżdżali na polskie gale. Choć i dziś można się czasami nabrać na sztucznie pompowany rekord - mówi nam Kacper Bartosiak, komentator TVP Sport oraz współgospodarz audycji "Ciosek na wątrobę" w weszlo.fm

Kogo można określić mianem buma?

- Bumy to bardzo pojemne pojęcie. Każdy przypadek należy jednak rozpatrywać indywidualnie. Łatwo komuś przypisać metkę buma i go obrazić. Spójrzmy na przykład Roberta Talarka [24-13-3]. Bilans jego pierwszych 10 walk był słabiutki, on wygrał zaledwie cztery pojedynki. Tymczasem dziś się okazuje, że żadnym bumem nie jest. To jest kwestia dobrania odpowiedniego kryterium - tłumaczy Bartosiak.

- Nie ma jednej, precyzyjnej definicji buma. Czasem takim mianem określa się naprawdę porządnych zawodników, którzy po kilku porażkach znaleźli się na zakręcie i stracili już szanse na sukces, więc decydują się na zostanie bokserem na telefon. Tacy pięściarze bywają na tyle sprytni, że przegrywając, nie dają zrobić sobie krzywdy. W jaki sposób? Albo się poddają, albo przegrywają na punkty, lecz nie dają się mocno zranić. W ostatnich miesiącach w ten sposób zaczął odcinać kupony choćby Rafał Jackiewicz [51-26-2], który przegrał siedem z ostatnich ośmiu walk. Ale czy to bum? Ja bym go do tej kategorii nie zaliczył, bo to były pretendent do tytułu mistrza świata federacji IBF. Spójrzmy też na Darka Snarskiego [33-32-2], podobna sytuacja. Utalentowany zawodnik z dużym doświadczeniem na ringach amatorskich, a także uczestnik igrzysk olimpijskich w Barcelonie. Pamiętam jak toczył niezwykle wyrównany bój podczas mistrzostw Europy w 1996 roku z Leonardem Dorofteiem, późniejszym złotym medalistą tego turnieju, wcześniej mistrzem świata amatorów i medalistą olimpijskim. Po kilku latach Doroftei walczył już pod nazwiskiem Dorin i został nawet zawodowym mistrzem świata. A Darek Snarski? Na początku lat dwutysięcznych oglądałem go na galach w Anglii, gdzie potrafił przegrać pięć razy z rzędu, ale funty trafiały na jego konto. Dziś jest promotorem i robi to samo ze swoimi zawodnikami - mówi nam Janusz Pindera, ekspert od boksu w telewizji Polsat.

W jakim celu zaprasza się bumów na gale?

Są trzy główne powody. Przede wszystkim: młodzi, utalentowani zawodnicy muszą zdobywać doświadczenie przy minimalnym ryzyku i jak najmniejszych kosztach gali dla ich promotorów. Pokonując bumów można łatwo, szybko i tanio nabić sobie rekord, który później promotor pięściarza może "sprzedać" na prestiżowej gali (do tego tematu jeszcze wrócimy). Trzeba też pamiętać o zawodnikach, którzy wracają po ciężkich nokautach lub z emerytury i potrzebują czasami łatwego rywala na przetarcie.

Dobrym przykładem boksera, który mierzył się z bumem, gdy wracał po ciężkim nokaucie, jest Artur Szpilka. Po tym jak Dereck Chisora, solidny zawodnik wagi ciężkiej, brutalnie wybił Polakowi z głowy pomysł na boksowanie w królewskiej kategorii, Szpilka postanowił, że spróbuje swoich sił w niższej kategorii. Na przetarcie zmierzył się z Fabio Tuiachem, 40-latkiem z Trydentu, który jest też lokalnym politykiem skrajnie prawicowej partii. Włoch przyleciał do Polski z przyzwoitym bilansem (29-6), ale wywrócił się praktycznie po pierwszym przyjętym ciosie. Włoch okazał się bumem, który w dodatku ma rekord napompowany walkami z innymi bumami.

Polskie bumy

Patrząc na bilans zawodowych walk Rafała Piotrowskiego (0-46-1), Sławomira Latopolskiego (0-18), Przemysława Biniedy (2-27) czy Jana Sałamachy (1-20) można pomyśleć, że ich celem jest wejść do ringu tylko po to, by przegrać. Próbowaliśmy skontaktować się z dwoma ostatnimi. Binieda odmówił komentarza, z kolei Sałamacha przedstawił swoje motywy. 

- Wychowałem się na walkach Bruce'a Lee, a gdy jako nastolatek zobaczyłem walkę Marka Piotrowskiego, to zrozumiałem, że też chcę zostać mistrzem świata w kick boxingu. No i zostałem mistrzem federacji WKN. Priorytetem pozostaje dla mnie kick boxing, gdzie spełniam się jako zawodnik i jako trener. Prowadzę sekcję i dla młodych i dla seniorów, i dla amatorów, i dla tych, co jeżdżą na zawody. Natomiast boks to dla mnie tylko dodatek. Walki bokserskie traktowałem głównie jako okazję do poprawienia pracy rąk, bo to przyda się w kick boxingu. Jeśli trenujesz kick boxing, to masz lepszą pracę nóg. Ja nie nadaję się do boksu, bo mam zbyt słaby cios. Ale dzięki pięściarskim walkom mogę podejrzeć inne szkoły boksowania, co również przydaje mi się w pracy z moimi wychowankami. No i nie będę ukrywał, że w boksie są znacznie większe pieniądze. [W kickboxingu zarabia się średnio około 200-500 euro za walkę]. Nie licząc KSW, w Polsce boks jest wciąż najbardziej opłacalnym sportem walki. Bierze się to głównie z zainteresowania telewizji - tłumaczy Sałamacha.

I dodaje: - Chciałbym wygrywać, ale traktuję pięściarstwo głównie jako przygodę, naukę, doświadczenie i zarobek. Podpatruję, jak się trenuje w różnych krajach. Niedawno byłem w Anglii w Doncaster, gdzie np. prowadzili bardzo ciężkie treningi, nie mogłem uwierzyć, że aż taki nacisk kładą na przygotowanie fizyczne. Wracając do mojego bilansu, nie przejmuję się nim. Jeszcze kilka lat zamierzam boksować. A może nawet do 45. urodzin, czemu nie, jeśli dalej będą chęci? - mówi 41-letni Sałamacha.

Dobry bum nie jest zły. A czasami się nawet przydaje

W listopadzie 2018 roku Artur Szpilka pokonał na punkty Mariusza Wacha. Przed starciem w Gliwicach Szpilka zapowiadał, że to walka "o być albo nie być" dla obu zawodników. Ale nie była to do końca prawda, przynajmniej jeśli chodzi o Wacha. On, pomimo porażki, wciąż wiedział, że nie będzie miał kłopotów z ciekawymi ofertami na walki. Ciekawymi, czyli atrakcyjnymi finansowo i sportowo. Wśród zawodników wagi ciężkiej nie ma zbyt wielu pięściarzy, którzy mają podobne parametry fizyczne (202 cm wzrostu) i doświadczenie. Wach to idealny rywal na przetarcie dla każdego boksera, który szykuje się do walki z gigantami, takimi jak Deontay Wilder, Tyson Fury czy Anthony Joshua.

Problem w tym, że porażka ze Szpilką była dla niego drugą z rzędu (wcześniej przegrał z Jarrellem Millerem). A w kolejnej walce Wach przegrał z Martinem Bakole. I choć wciąż był dobrym przeciwnikiem na przetarcie dla pretendentów do tytułu mistrzowskiego, jeśli chodzi o jego warunki fizyczne, to bilans trzech porażek z rzędu sprawił, że nie mógł być już przez nich brany pod uwagę. Wach jednak doskonale rozumie bokserski biznes, więc na przełomie września i października stoczył dwie walki z anonimowymi pięściarzami z Gruzji. Najpierw pokonał Gogita Gorgiladze (6-31), a następnie Giorgiego Tamazashvili (2-6). 

- Niedawne starcia Wacha [35-6] wyglądały dość kuriozalnie, bo walczył z anonimowymi zawodnikami gdzieś na salce gimnastycznej. Można się z tego śmiać, ale z drugiej strony to być może właśnie te łatwe wygrane załatwiły mu walkę z Dillianem Whytem, która była atrakcyjna pod względem sportowym i finansowym [Wach miał zarobić około 100 tysięcy dolarów]. Pojedynki z Gruzinami to był rodzaj inwestycji. Wach musiał zapłacić za zorganizowanie walk, które nie miały żadnego sportowego sensu. Ale za to w jego rekordzie na Boxrecu pojawiły się dwie zielone lampki oznaczające zwycięstwa. I dostał propozycję walki z Whytem [Polak przegrał, ale pokazał się z dobrej strony]. Teoretycznie z Brytyjczykiem mógł się wtedy zmierzyć np. Andriy Rudenko [32-5], o podobnym rekordzie co Wach. Ostatnią walką w jego bilansie była jednak porażka z Agitem Kabayelem, więc organizatorzy woleli zakontraktować Polaka, a Rudenko wystąpił na mniej znaczącej gali w Monte Carlo - mówi Kacper Bartosiak z TVP Sport.

Czekając na złoty strzał

Już niedługo niepokonany Kamil Szeremeta ma stanąć do walki Giennadijem Gołowkinem (40-1-1), czołowym zawodnikiem wagi średniej. Choć Kazach najlepsze lata wydaje się już mieć za sobą, to szansę Polaka na triumf są iluzoryczne. Nieskazitelny rekord Szeremety (21-0), to w dużej mierze zasługa promotora - Andrzeja Wasilewskiego, który przez całą karierę starannie dobierał mu rywali. Starannie, czyli tak, by jego pięściarz się nie skaleczył. Starcie z doświadczonym Kazachem zapewne obnaży jego techniczne wady i brak doświadczenia w starciach z najlepszymi. Ale to jednak kolejny przykład tego, że obijając niezbyt wymagających rywali można się doczekać mistrzowskiej szansy.

Warto także prześledzić karierę Przemysława Opalacha, ale by zrozumieć jego pomysł na karierę, trzeba najpierw zrozumieć specyfikę boksu. Ten sport ma wspaniałą tradycję i historię, ale bardzo niejasny system rankingowy. Np. MMA nie ma takich tradycji, ale akurat klarowność rankingów jest jej siłą. Najlepszą organizacją na świecie jest UFC. Jej mistrz uznawany jest – zgodnie przez kibiców i ekspertów – za najlepszego zawodnika na świecie. Trudno to porównać do boksu, gdzie czołowych organizacji jest co najmniej kilka (WBO, WBA, IBF, WBC). Mało tego, tam oprócz tytułu mistrza świata, który przyznaje każda organizacja, są również pasy ”tymczasowe” i ”regularne”. O pasach niektórych federacji Andrzej Kostyra mawia, że są "paskami, ale co najwyżej do spodni". I choć wspomniany wyżej Opalach był mistrzem świata WBF, to - ze względu na niski prestiż tej organizacji - na kibicach wyczyn Polaka nie robił wrażenia. Podobnie jak jego bilans. W styczniu 2019 roku Opalach miał bardzo ładnie wyglądające 28-2, choć nigdy z nikim poważnym nie boksował. Obijał tylko anonimów, często na galach, które sam organizował. Ale taka droga pozwoliła mu się rok temu zmierzyć z  renomowanym Vincentem Feigenbutzem i zgarnąć wypłatę życia. Niemiec oczywiście wygrał pojedynek, choć trzeba oddać Polakowi, że zostawił w ringu kawał serca. Kariera Opalacha to przykład takiego modelu kariery, który sprowadza się do czekania na złoty strzał.

Warto też spojrzeć na bokserską przygodę Izu Ugonoha (18-2). Jeszcze w lutym 2017 roku Polak o nigeryjskich korzeniach miał imponujący bilans 17 wygranych walk. Dzięki obijaniu słabych rywali, których złośliwi nazwaliby "kelnerami", doczekał się poważnej walki. Stanął naprzeciw  Dominica Breazeale'a, pretendenta do tytułu mistrzowskiego. Bokserzy zapewnili kibicom świetną ringową wojnę, którą ostatecznie wygrał Amerykanin. Gdyby Ugonoh przed starciem z Breazealem zmierzył się z kimś z podobnej półki, to mógłby - co pokazała walka - realnie myśleć o triumfie. Jednak zabrakło mu doświadczenia (nie umiał właściwie rozłożyć sił) i poległ już w piątej rundzie. Dziś już Ugonoha w boksie nie ma, będzie szukał szczęścia w MMA. 

A jak wygląda sytuacja bumów za granicą?

Bumy to nie jest oczywiście fenomen polski, czy europejski. W Stanach Zjednoczonych są zawodnicy z rekordami, o jakich nie śniło się europejskim bumom. Kibice śledzący amerykański boks mogą kojarzyć Reggiego Stricklanda, który w karierze przegrał aż 276 (!) walk, ale jest jednym z tych sprytnych bumów, o których mówił Janusz Pindera: mimo tylu porażek nie dał sobie zrobić w ringu krzywdy. Zaliczył zaledwie 26 nokautów (zaledwie - w zestawieniu z 276 porażkami). Na drugim biegunie był Brian Sutherland, czyli przykład buma, który kompletnie nie umiał boksować. Gdyby jego debiut z 1993 roku odbył się dzisiaj, to byłby pewnie hitem internetu, zresztą oceńcie sami:

 

To akurat przykład boksera na telefon, jak Fekete, nie potrafiący poprawnie wyprowadzić nawet ciosu prostego.

- Co do zagranicznych bumów, to pamiętam takiego Słowaka - Tibora Rafaela [7-45-2], z którym Jacek Bielski, olimpijczyk z Atlanty, wygrał w finale mistrzostw Europy w Bursie w 1993 roku. Gdy spojrzymy na zawodowy rekord Słowaka, to można pomyśleć, że nie był zbyt dobrym pięściarzem, jednak w latach 90. był uznawany za jeden z największych talentów w tej części Europy. Później jednak kompletnie się pogubił. Prowadził niesportowy tryb życia, zniszczyły go używki i uzależnienie od hazardu, więc  w karierze zawodowej brał walki, często nie będąc w ogóle przygotowanym - opowiada Pindera.

I dodaje: - Niemal na każdej polskie gali są takie walki, których nie powinno się pokazywać. W Stanach Zjednoczonych też bumy walczą na galach, nawet z mistrzami olimpijskimi, ale nikt tego nie pokazuje. I nie ma aż takich dysproporcji. Problemem nie są walki z bumami, a właśnie fakt, że transmituje je telewizja. Ale przynajmniej z roku na rok jest coraz mniej takich walk. Ładnych parę lat temu był taki promotor Jan Giel. Miał w swojej stajni sporą grupę zawodników z Węgier, Słowacji i Czech, którzy byli tzw. bokserami na telefon. Obsługiwał nimi różne gale, nawet Marcin Najman mierzył się z jego zawodnikami. Gdy wchodzili do ringu, nikt nie liczył na ich zwycięstwo. Mieli tylko poprawić rekord gospodarzowi. Czas takich zawodników powoli mija - ocenia ekspert Polsatu Sport.

Boks to nie żarty

- Odnoszę wrażenie, że w ostatnich latach poziom sportowy takich zawodników wyraźnie się poprawił. Bumom też należy się szacunek, bo boks to nie przelewki. W ringu można stracić zdrowie, a w skrajnych przypadkach nawet życie, co najlepiej potwierdził tragiczny 2019 rok - mówi Bartosiak. A Artur Szpilka powtarza to niemal w każdym wywiadzie: w boksie ryzykujesz tak wiele, że nie można do niego przykładać miary z innych sportów. 

Zobacz wideo
Więcej o: