Przed czterema laty Kowalczyk w biegu łączonym na 15 km (7,5 km stylem klasycznym + 7,5 km stylem dowolnym) zdobyła brązowy medal igrzysk olimpijskich w Vancouver. Teraz do podium straciła 43 sekundy.
W pierwszej części dystansu Polka biegła razem z Bjoergen, Kallą i Weng, które zdobyły medale oraz z czwartą ostatecznie Theresą Johaug i piątą Aino-Kaisą Saarinen.
Dystans do pięciu rywalek straciła tuż przed zmianą nart. Wtedy upadła, zahaczając o nartę Saarinen, a czołowa grupa uciekła jej na siedem sekund. Na "łyżwowej" części dystansu Kowalczyk próbowała gonić, ale szybko odpuściła i dała się dogonić biegnącej za nią Kerttu Niskanen. Do najlepszej Bjoergen Polka straciła ostatecznie 56 sekund.
- Bałem się o nogę Justyny, a teraz boję się jeszcze bardziej - komentuje zmartwiony Łuszczek. - Boli mnie, że po czterech latach przygotowań Kowalczyk złapała kontuzję w najgorszym momencie. Wiem, jak trudno pobiec na swoim poziomie, kiedy ma się taki uraz - mówi mistrz świata z Lahti, z 1978 roku.
Łuszczek przypomina, że dwa lata po swoim największym sukcesie w karierze pojechał na igrzyska olimpijskie do Lake Placid, nie będąc w optymalnej formie. - Tam byłem piąty i szósty, może miałbym medale, gdyby lepiej spisali się lekarze, którzy przed sezonem operowali moją stopę. Uszkodzony staw naprawili tak, że jesienią trzeba było wyciąć jeden z palców - wspomina.
Były mistrz nie ma wątpliwości, że Kowalczyk w biegu łączonym znalazła się poza podium nie przez upadek.
- Tam się zagapiła, chcąc już za chwilę odkładać kijki, zaczepiła o nartę Saarinen. Zdarza się. Straty przez ten upadek nie miała dużej, w swojej normalnej formie szybko by te siedem sekund odrobiła - mówi Łuszczek.
- Boję się, że dużym problemem Justyny jest jej kontuzjowana lewa stopa. Ona nie chce na ten temat mówić, mam nadzieję, że nie biegła z blokadą, bo wtedy dopiero po biegu poczuje ból i może się okazać, że jeszcze bardziej tę nogę osłabiła. A przecież 13 lutego miała walczyć o złoto na 10 km "klasykiem". Niby trochę czasu do tego startu jest, ale źle się dzieje, że Justyna musi się martwić, czy noga pozwoli jej pokazać, ile przez lata wytrenowała - analizuje sytuację były mistrz.
Według Łuszczka w obecnej sytuacji sukcesem Polki byłoby powtórzenie tego, co osiągnęła przed rokiem, na mistrzostwach świata w Val di Fiemme. Tam - identycznie jak w Soczi - Kowalczyk upadła w pierwszej konkurencji (sprint stylem klasycznym) i też ukończyła ją na szóstym miejscu. W następnych startach tylko raz znalazła się w gronie medalistek, zajmując drugą pozycję w biegu na 30 km stylem klasycznym.
- Bjoergen jest niesamowicie mocna, stawiam, że w Soczi zdobędzie medale we wszystkich sześciu konkurencjach. Oceniam, że może to być nawet sześć złotych medali. Justyna była faworytką do złota na 10 km "klasykiem", ale powiem szczerze - teraz z pocałowaniem ręki brałbym srebrny, a nawet brązowy medal dla niej w tej specjalności. Na więcej nie liczę - mówi Łuszczek. - Oczywiście Justyna jest twarda, zawsze walczy do końca, ale zdrowia nie oszukasz. Oby tylko wystartowała z dziewczynami w sztafecie i pomogła im zająć dobre miejsce. Jak nie pomoże, to i one będą miały nieudane igrzyska. Ech, wszystko się pokręciło - kończy były mistrz świata.
Komentarze (0)
Soczi 2014. Łuszczek: Kowalczyk zaczęła jak w Val di Fiemme, ale teraz jeden medal brałbym z pocałowaniem ręki
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy - napisz pierwszy z nich!