• Link został skopiowany

Tour de Ski. Fantastyczny pokaz siły i mocy Justyny Kowalczyk w biegu ze startu wspólnego na 10 km klasykiem!

Polka bezapelacyjnie wygrała ósmy etap Tour de Ski, była najszybsza na obu lotnych premiach i znów jest liderką! Marit Bjoregen w końcu opadła z sił, straciła kolejne sekundy przed niedzielną, finałową wspinaczką na wielką górę. Na mecie, po dekoracji ?Sto lat!? śpiewali polscy kibice. Transmisja z ostatniego, decydującego etapu TdS w Eurosporcie, relacja na żywo w Sport.pl od 12:30.

My też mamy zdanie! Dzielimy się nim na Facebook/Sportpl ?

- Szatańskie mam narty i to wykorzystam - krzyknęła Kowalczyk na trasie do trenera Aleksandra Wierietielnego.

Narty rzeczywiście trzymały szatańsko na podbiegach, ale też były bardzo szybkie na zjazdach. Kowalczyk dyktowała tempo - również szatańskie, podobnie jak w biegu mężczyzn kilka godzin wcześniej - w dół i w górę trasy (w tym roku podjazdy były trudniejsze niż w zeszłym, co jest korzystne dla Polki). Zajmowała lepszą pozycję taktyczną - zwykle krok przed Marit. Kiedy zbliżyła się pierwsza lotna premia, w najwyższym punkcie wyścigu, po prostu przyspieszyła i jadąc po wewnętrznej - znów korzystniejszej stronie - nadrobiła dwa metry nad Bjoergen. Polka szybko i po mistrzowsku rozerwała peleton, w którym Norweżki miały pracować na swoją liderkę. Nic z tego, żadna nie wytrzymała tempa doskonale jadącej Polki, która krok po kroku realizowała swój plan.

- Bardzo ważne było, aby zdobywać te sekundy - mówiła Kowalczyk, która przecież w trakcie wyścigu nie wiedziała jak się skończy. Do ostatecznej niedzielnej rozgrywki bardzo chciała wystartować z jak najlepszej pozycji - marzyła o przewadze, ale przyjęłaby też równoczesne wyruszenie do 9-kilometrowego biegu z Marit Bjoergen czy choćby minimalną stratę.

Kowalczyk zdeklasowała Norweżki! Wraca na fotel lidera TdS!

Mniej więcej w połowie dystansu dwie najlepsze biegaczki świata czyli Kowalczyk i Bjoregen zostały same. Na TdS równo dzieliły się łupem: wygrały po cztery biegi, mają tyle samo drugich i trzecich miejsc. - To widać na trasie: są tylko one dwie, a reszta jest trochę słabsza - stwierdził trener, kiedy dowiedział się, że kolejne 50 sekund straciła Therese Johaug czyli norweska zawodniczka, której jeszcze kilka dni temu on i Justyna obawiali się na niedzielnym podbiegu najbardziej.

Bieg skończył się nokautem Bjoergen. Miny norweskich dziennikarzy, na których rysowało się ogromne niedowierzanie, mówiły wszystko. Bezsilnie patrzyli na wielki telebim i widzieli, jak liderka Tour de Ski puszczała dystans do Polki już na drugiej lotnej premii - w tym samym punkcie wyścigu, co pierwsza.

Ktoś z ekipy rosyjskiej krzyknął Justynie, że ma nad Norweżką cztery, pięć metrów i Justyna to wykorzystała. Nie mogła widzieć tego, że Bjoergen wyglądała i poruszała się jak bardzo zmęczona zawodniczka. - Myślałam sama, że ledwie ciągnę, ale widocznie ona w tym samym czasie była jeszcze bardziej zmęczona - powiedziała Kowalczyk.

Gdy wjeżdżała na stadion miała przewagę już kilkudziesięciu metrów, na mecie okazało się, że jest 7,5 sekundy. Po doliczeniu bonusów z lotnych premii, do niedzielnego podbiegu pod Alpe Cermis Justyna Kowalczyk wystartuje z 11,5 s przed Bjoergen. Norweżka na pewno nie spodziewała się takich wydarzeń. Na deskach leżała po trzech pierwszych etapach, które Polka wygrała. Podniosła się, pokonała ją czterokrotnie, ale dziś znowu przyjęła potężny cios. Na mecie wyglądała na krańcowo wyczerpaną. - Justyna też jest zmęczona, tylko cieszy się wygraną i tego nie widać - powiedział trener Wierietielny.

Choć Polka rękami i nogami broni się przed pisaniem o niej "faworytka" trzeci z rzędu triumf w Tour de Ski coraz bliżej.

Klasyfikacja generalna Tour de Ski:

Kowalczyk: Bez względu na to, co się jutro stanie, ja stąd wyjeżdżam zwycięska

Więcej o:

WynikiTabela

Terminarz