Aleksander Wierietielny: To już się nie liczy, ile było. Najważniejsze, że jest pierwsza. Do samego końca nie byłem niczego pewny, na tym piekielnym podbiegu wszystko mogło się wydarzyć. Mogła zasłabnąć, bo to jest niesamowity wysiłek. Nawet 200 m przed metą, kiedy już miała przewagę, czekałem aż minie metę. A gdyby zablokowało się to bolące kolano? Lekarze nas ostrzegają, że w pewnym momencie tak się zblokuje, że nie będzie mogła go zgiąć. Naprawdę mamy szacunek do wszystkich rywali, którzy tu startowali.
- To nie był atak. Na początku wspinaczki, Justyna zaczęła mocniej przeć pod górę. Do tej chwili Bjoergen biegła za nią krok w krok, trzymała się jej jak na gumce. W pewnym momencie gumka pękła, Bjoergen nie wytrzymała. Jeden z naszych serwismenów widział, jak Justyna jej odjeżdża. Mówił, że wygląda dobrze i świeżo, a Bjoergen jest zgięta i patrzy pod nogi. Wtedy wiedziałem, że będzie dobrze, ale czekałem do końca. Jesteśmy bardzo zadowoleni.
Kowalczyk: W tym roku po prostu super biegam
- Analizowaliśmy bieg w Toblach na 15 km łyżwą, gdzie od startu biegły razem. Tam były momenty, w których Marit próbowała odjechać. Serwismeni zauważyli, że na podbiegach mocno szarpała. Justyna mówiła, że tego nie zauważyła. Że lekko się za nią trzymała. Wniosek był taki: na podbiegu jest mocniejsza od Bjoergen. Norweżka jest cięższa, a Justyna w tym momencie bardzo wychudła. Nie wchodzi na wagę, by nie wpaść w anoreksję. Bardzo ciężko jest "nakarmić" tlenem tyle mięśni, które ma Bjoergen. Spodziewaliśmy się, że będzie miała problem pod górę. I miała. W poprzednich latach też tu się męczyła.
- Każdy. Nie ma łatwego Tour de Ski. W tym roku Justyna biegała bez żadnego antybiotyku, ale ma swoje problemy z kolanem i przyjmowała inne lekarstwa, które ją osłabiały.
- O tym nie myślimy w tym momencie, różnica jest spora. Naszym celem jest teraz dobry występ w PŚ Jakuszycach.
- Udowodniła, że jest sportowcem wysokiej klasy.
- Nastawiliśmy się, by nie popełniać prostych błędów, nie tracić głupich sekund. Udało się. Jedyny nieudany moment to klasyk na 3,3 km w Toblach. Justyna przegrała o trzy sekundy, bo niemądrze rozłożyła siły. Za ostro i zbyt nerwowo zaczęła, a później dostała zakwaszenia. To był jedyny bieg po którym byliśmy trochę niezadowoleni.
- Nie. W niedzielę rano powiedziała "trenerze, tak się boję, że aż nie mam siły się bać". Opowiadała, że wstała o piątej rano i śpiewała piosenki pod nosem. A jak ona śpiewa, znaczy, że naprawdę ma stracha.
- Bardzo dobrze myślała, taktyka była taka, żeby najpierw pracowała głowa, a dopiero potem ręce i nogi. Bardzo poważnie podchodziła do każdego startu, dbała o każdy szczegół. Chciała tutaj wygrać.
- Bardzo dużo dała współpraca z Maćkiem Kreczmerem w trakcie letnich przygotowań. Trenując sama nigdy by nie wypracowała tego, co zrobili we dwoje. On ją mobilizował, był pozytywnym dopingiem.
- Latem byliśmy dwa razy na lodowcu Dachstein i trenowaliśmy na pięciokilometrowej, płaskiej pętli. Po każdej "piątce" wchodziła na stok i zjeżdżała. Czasem w bikini, bo było gorąco. Wiele razy upadała i jechała na tyłku albo boku po zlodzonym śniegu. Ale w końcu nauczyła się zjeżdżać. Bok się zagoił.
- Powiedziała mi, że nie przyjeżdżamy na Tour. Ale jak odpocznie, to pewnie zmieni zdanie. Teraz wracamy do Polski i jedziemy trenować w Jakuszycach. Justyna musi się ruszać.
Wierietielny: Na tym TdS ważne było, aby nie popełnić błędów. To się udało