Viktorija Golubic w tym sezonie pozostaje daleko poza szeroko rozumianą czołówką kobiecego tenisa. Obecnie jest 168. w rankingu WTA. W lutym 2022 r. radziła sobie jednak znacznie lepiej. Zajmowała najwyższe w karierze 35. miejsce w rankingu WTA. Polscy kibice mogą ją kojarzyć z meczu, który rozegrała pod koniec marca tamtego roku. Wówczas ekspresowo przegrała w Miami 6:2, 6:0 z Igą Świątek. Po meczu, w którym była niemal bezradna, zwiesiła tylko głowę, podziękowała Polce za grę i opuściła kort. Dla niej był to na pewno smutny dzień, ale dla Świątek wręcz przeciwnie.
Wygrana przyniosła jej nie tylko awans do trzeciej rundy turnieju, lecz także historyczną gwarancję objęcia prowadzenia w rankingu WTA. To właśnie wtedy Świątek została liderką zestawienia po raz pierwszy. Straciła pierwszą pozycję dopiero we wrześniu 2023 roku. Potem wróciła na nią jeszcze na 50 tygodni, ale od października tego roku nowym numerem jeden kobiecego tenisa jest Aryna Sabalenka.
Choć niewiele na to wskazywało, po dwóch latach i siedmiu miesiącach od tamtego wydarzenia, Golubic ponownie zaistniała w tenisowym światku. Tym razem to ona odegrała główną rolę.
Szwajcarka serbskiego pochodzenia sprawiła ogromną sensację. Wygrała turniej WTA 250 w chińskim Jiujiang. W niedzielnym finale pokonała plasującą się ponad sto miejsc wyżej na światowych listach Słowaczkę Rebeccę Sramokovą (53. WTA). Tym samym wywalczyła swój drugi tytuł w zawodach rangi WTA w karierze. Od pierwszego triumfu czekała ponad osiem lat.
Po raz pierwszy i aż do tej pory jedyny udało jej się wygrać 17 lipca 2016 w szwajcarskim Gstaad. W finale pokonała wówczas Holenderkę Kiki Bertens. Później jeszcze trzykrotnie dochodziła do finałów turniejów WTA 250, ale za każdym razem przegrywała. Ostatni raz ta sztuka udała jej się pod koniec marca 2021 r. w Monterrey, ale lepsza od niej była wówczas Leylah Fernandez (32. WTA).
Droga Golubic w Jiujiang wcale nie należała do najłatwiejszych. Tylko w pierwszej rundzie 32-latka trafiła na niżej notowaną rywalkę - Chinkę Xiaodi You (306. WTA). Później mierzyła się z Jessiką Bouzas Maneiro (56. WTA), Arantxą Rus (83. WTA) i Marie Bouzkovą (49. WTA). Mimo to w całym turnieju oddała zaledwie jedną partię w ćwierćfinale z Rus. W niedzielnym finale wygrała 6:3, 7:5 i to pomimo sześciu asów serwisowych Sramkovej (sama nie miała ani jednego). W całym meczu tylko raz dała się przełamać. Spotkanie zakończyła w godzinę i 52 minuty, po czym wzniosła do góry ręce w geście triumfu.