• Link został skopiowany

Piasek w kieszeniach

Zmęczony, ale szczęśliwy wrócił do Polski z Rajdu Dakar Krzysztof Hołowczyc

Na warszawskim Okęciu "Hołek" pojawił się w samo południe. - Przed chwilą sięgnąłem do kieszeni, a tam znów pustynny piasek. On jest wszędzie - powiedział Hołowczyc w hali przylotów. Przez ostatnie trzy tygodnie w pyle i piasku przejechał ponad 9 tys. kilometrów. Zajął dopiero 60. miejsce, ale jest z siebie zadowolony. Ukończyć rajd w debiucie to wielka sztuka. - Zdobyte doświadczenie przyda się za rok - dodał. Na wynik wpływ miały ciągłe awarie samochodu. Dopiero na ostatnich etapach wszystko układało się, jak należy. - Wtedy już dogadywałem się z samochodem i zacząłem jechać sportowo. Walczyłem o sekundy, a nie z usterkami. To było budujące, bo przekonałem się, że można walczyć o wysokie miejsce - wyjawił "Hołek".

Rajdowy mistrz Europy z 1997 roku zdradził, że Dakar był dla niego niesamowitym wyzwaniem. - Ten rajd jest strasznie wyczerpujący. 15 godzin jazdy z maksymalną koncentracją kosztuje mnóstwo sił. Ciągle trzeba uważać, żeby nie najechać na jakiś kamień, umiejętnie pokonać wydmy. Były takie momenty, że nawet na chwilę nie można było się zatrzymać, bo koła od razu zagłębiały się w piasek. Po jednym z etapów mój pilot Jean Marc Fortin musiał przyjąć kroplówkę. Tak był wycieńczony - opowiadał Hołowczyc.

Mylić się mógłby ten, kto myśli, że olsztyński kierowca ma dość samochodów. Zapytany, czy z lotniska do domu ktoś go zawiezie, odpowiedział: - Nie. Sam siądę za kierownicą. Zawsze prowadzę.