W zabrzańskim zespole Wilczek grał przez 15 sezonów i trudno znaleźć bardziej utytułowanego gracza w polskiej ekstraklasie. Ma na koncie dziewięć tytułów mistrza Polski, szeć trofeów Pucharu Polski, prawie 100 ligowych goli w prawie 300 spotkaniach! Piłkarz o pseudonimie "Biba" słynął ze świetnych podań, był prawdziwym reżyserem gry Górnika w najlepszych dla zabrzańskiej jedenastki czasach. W 1970 roku w Wiedniu występował przeciwko Manchesterowi City w sławnym finałowym meczu Pucharu Zdobywców Pucharów.
Wilczek był wychowankiem prof. Józefa Murgota, a pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Wawelu Wirek, bo pochodzi z tej właśnie dzielnicy Rudy Śląskiej. - Miałem do wyboru trzy warianty - iść do Górnika Radlin, gdzie ojciec był sztygarem, do Ruchu Chorzów albo do Górnika Zabrze. Wybrałem Zabrze i to był strzał w dziesiątkę, bo trafiłem do chłopaków, którzy potrafili grać w piłkę - opowiada.
W 1973 roku Wilczek wyjechał z Polski i trafił do francuskiego US Valenciennes. - Do tego wyjazdu namówił mnie były koszykarz Wisły Kraków Czesław Malec, a prezes Górnika Eryk Wyra nie robił mi żadnych problemów - przypomina.
Kibice w Valenciennes szybko przekonali się o niesamowitych umiejętnościach małego piłkarza z Polski (Wilczek ma tylko 168 cm wzrostu), w 1974 roku z 26 golami na koncie zabrzanin został królem strzelców drugiej ligi francuskiej.
Po zakończeniu zawodniczej kariery został trenerem. Na przełomie lat 70. i 80. prowadził zespół z Valenciennes, potem trafiła mu się prawdziwa gratka. Otrzymał propozycję wyjazdu do Afryki, do Gabonu. - Najpierw sprawdziłem, gdzie to państwo leży, bo nigdy wcześniej o nim nie słyszałem. Pojechałem na miesiąc, a potem zadzwoniłem do żony, żeby przyjeżdżała. Tam było prawdziwe eldorado - opowiada Wilczek. W klubowym zespole AS Sogara z Port Gentil, gdzie były bogate złoża ropy naftowej, naszemu rodakowi niczego nie brakowało. - To był znakomity okres, byłem tam przez cztery lata i wyniki miałem całkiem niezłe - opowiada. Faktycznie zasługą Wilczka jest m.in. jedyny jak dotąd w historii Gabonu udział klubowej drużyny w finale Pucharu Zdobywców Pucharów.
Kiedy wrócił z Afryki, mocno się zdziwił, bo znajomi zaniedbali regularnego płacenia czynszu i eksmitowano go z mieszkania. - Wtedy straciłem wiele pamiątek, na szczęście nie wszystkie. Najważniejsze trofea, które ocalały, przechowuję teraz w barku w garażu - mówi.
Co obecnie porabia pan Erwin? Mieszka w Valenciennes. Jest emerytem, ale ze sportem nie zerwał. - Trzy razy w tygodniu grywam w tenisa, jestem też entuzjastą golfa. Po kilku dniach chciałem to rzucić, ale potem tak mi się spodobało, że teraz, kiedy tylko jest możliwość, to regularnie gram - śmieje się 64-letni Wilczek. Przepada za swoimi wnukami. - Mam trzech chłopaków, 12-letniego Maksymiliana, o trzy lata młodszego Artura i najmłodszego z nich Saszę, który ma pięć lat. Ciekawi mnie, czy któryś z nich pójdzie w ślady dziadka i też zostanie piłkarzem. Na razie wolą się uczyć - dodaje.
W Valenciennes sąsiadem Wilczka jest znakomity przed laty kolarz polskiego pochodzenia Jean Stabliński, który wygrywał m.in. Vuelta Espana i mistrzostwa świata zawodowców we włoskim Salo. - Przyjaźnimy się, często spotykamy, a ostatnio planujemy nawet wspólny kilkudniowy wypad do Polski - mówi Wilczek.