Mundial 2010. Gwiazdkozbiór. Wybieramy drużynę gwiazd

Kto wyróżnił się na mundialu, czy można stworzyć drużynę gwiazd? Tych, które by nas oślepiały blaskiem przy każdym swoim zetknięciu z piłką, było niewiele. Jak ktoś oczarował, to często przy następnej okazji głęboko rozczarowywał...

Dlatego wybór najlepszych "Gazeta Sport.pl" ometkowała skromnie, jako gwiazdkozbiór, choć zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy trochę niesprawiedliwi dla napastników. Generalnie nasza drużyna pęka w połowie: w ofensywie mieliśmy kłopot bogactwa, w defensywie kłopot ubóstwa.

Już bramkarza szukaliśmy w mękach, najchętniej wstawilibyśmy między słupki piłkę Jabulani, oczywiście odpowiednio rozdętą, by zasłaniała całą siatkę. Dawała po łapach wszystkim, najsłabsi wpadali w panikę, najlepsi woleli odbijać niż łapać, więc nie wytykamy

IKEROWI CASILLASOWI,

że w półfinale zapomniał o swoim pewnym chwycie i niemal wyłącznie piąstkował. Stawiamy na niego przede wszystkim z powodu ćwierćfinału z Paragwajem, w którym Hiszpanię ocalił kilkakrotnie. Na ławce osadzamy Martina Stekelenburga , choć czynimy to z trwogą, nie ufamy mu wcale. To naprawdę nie był czas bramkarzy.

Na prawej obronie i prawym skrzydle rozbijałby u nas wszystko, co mu stanie drodze,

MAICON,

atleta numer jeden na turnieju, który nie ustępuje umiejętnościami rodakowi Cafu, ale w finale MŚ nie wystąpi pewnie nigdy, a jego znakomity poprzednik wystąpił na trzech z rzędu - jako jedyny futbolista w historii. W rezerwie Philipp Lahm .

Na lewej obronie wpadł nam w oko Carlos Salcido w meczu z Francją, to zaraz partaczył na potęgę z Urugwajem. Czy dlatego, że najpierw błąkał się wokół niego zblazowany, ostentacyjnie niezainteresowany grą Sidney Govou, a potem wibrował ze wszystkich stron równocześnie Edinson Cavani? W każdym razie Meksykanin i tak by się w gwiazdkozbiorku nie zmieścił, bo dla zwalczenia pokusy doceniania głęboko schowanych drobiazgów wyznaczyliśmy sobie granicę poszukiwań - wyróżniamy tylko ćwierćfinalistów. Na lewą flankę wypuszczamy ostatecznie Urugwajczyka

JORGE FUCILE

- w swoim rewirze nie pozwolił się zanadto rozpędzić żadnemu rywalowi, sam ofensywnych wypadów się nie bał. Jak go trener rzucił w meczu o brąz na prawą stronę, też dał radę. Do centrum defensywy wyznaczamy jego rodaka

DIEGO LUGANO,

choć Koreańczycy zdrowo poobracali nim wokół jego własnej osi, a przed półfinałem nie wytrzymały jego kolana. To nominacja desperacka, obrońca jednonogi wśród beznogich - łatwo ją obalić, ale obalić dałoby się i konkurencyjne. Zapamiętaliśmy Urugwajczyka jako typa z osobowością, o władczych gestach, sprawnie pilnującego porządku na tyłach.

CARLESA PUYOLA

też doceniliśmy za występy w fazie pucharowej - w grupie sporo narozrabiał pod własną bramką, potem dzielnie wspierał nadspodziewanie często niepewnego Gerarda Pique i zadał decydujący cios w półfinale. Odkąd kataloński obrońca zwierzył się ze swoich obaw, że ze względów metrykalnych jako jedyny z genialnego pokolenia nie dotrwa do następnego mundialu, w chwili kryzysu drużyny wypadało tylko spokojnie czekać, aż przejmie kontrolę nad sytuacją. Niemieckie pole karne wziął gwałtem, a my tę jego energetyczność cenimy specjalnie, nie wierzymy, że nie oddziaływuje na resztę drużyny. W rezerwie Arne Friedrich .

Wśród defensywnych pomocników przebieramy już z przyjemnością. Unowocześniony model

BASTIANA SCHWEINSTEIGERA

widzieliśmy już w Lidze Mistrzów. Na mundialu jeszcze się rozrósł i usiłował zagarnąć dla siebie połowę boiska, choć mamy wrażenie, że gdyby nie inwazja statystyk - coraz częściej dezinformująca, coraz rzadziej wzbogacająca naszą wiedzę - braw zebrałby mniej. Nie dostałaby publika czarno na białym, że skleja niemal każdą niemiecką akcję, to na pewno wzbudziłby podejrzenia - pomocnik, a gola nie rąbnął ani jednego? Na szczęście raz zauroczył wszystkich - w ćwierćfinale, gdy urządził sobie maradoński slalom w argentyńskim polu karnym. Obok niego przemycamy

ANTHONY'EGO ANNANA,

jedynego w gwiazdkozbiorze piłkarza, którego poznaliśmy dopiero na mundialu. Był najwydajniejszy wśród niepozornych, bez niego pancerz Ghany pękłby jeszcze przed ćwierćfinałem. Intryguje pomocnik Rosenborga tym bardziej że na boiskach niemundialowych zasłużył na przezwisko "Pablo Aimar" (choć wygląda na typa o stalowych członkach, a Argentyńczyka utrzymują w pionie kosteczki jak zapałki). Przezwisko ma sugerować, że oprócz zalet defensywnych dysponuje ofensywnymi. Aż się wierzyć nie chce, że taki z niego ideał. Do rezerwy bierzemy Marka van Bommela - bandytę, którego każdy by chciał mieć po swojej stronie.

Dalej mamy już tylko odbębnianie formalności. Na prawe skrzydło musimy rzucić

THOMASA MÜLLERA.

Maniacy statystyk wyłowili już z oceanu cyferek powody, by porównywać go do Pelego i Franza Beckenbauera (bo 21 lat nie skończył, a strzelił dwa gole w jednej ósmej finału i dołożył następne w ćwierćfinale oraz meczu o medal). My wolimy poprzestać na przypuszczeniu, że po nieuniknionym odebraniu w poniedziałek nagrody dla najlepszego młodzieńca na MŚ nie powtórzy drogi wyróżnionego w 2006 r. Lukasa Podolskiego. W Podolskim nadal widzimy przeciętniaka, z którego maksimum wyciska reprezentacja, Müller już skokiem znikąd na szczyty Ligi Mistrzów zasugerował, że dojrzewa w nim duża osobowość.

Na przeciwległej flance grasować musi oczywiście

DAVID VILLA,

czyli żywioł, drapieżność, a przede wszystkim pobudzająca nawet nas, siedzących na trybunach, witalność, której trochę na tym turnieju brakowało. Zmiennikiem skrzydłowych mianujemy Dirka Kuyta , nieocenionego dla Holandii przede wszystkim dzięki swym zaletom charakteru. A między skrzydłowymi upychamy 170 cm

WESLEYA SNEIJDERA,

najmniej pomarańczową wśród legend - legendą zostanie, nie mamy śladowych wątpliwości - holenderskiego futbolu. Gracji nie ma wcale, wpływ wywierany na przebieg meczów nadaje mu wymiary monumentalne. Gdyby zrobił sobie krzywdę, co zdarza mu się dość często, zastąpilibyśmy go Xavi Hernandezem . Niby wszyscy odnosimy wrażenie, że barceloński wizjoner odzyskał wenę dopiero w półfinale, tymczasem to on wsparł kolegów największą na turnieju liczbą podań dających szansę na gola. Za dużo wymagamy? W każdym razie prześladuje nas przeczucie, że wirtuoz tak zasłużony dla triumfów barcelońskich i hiszpańskich nigdy nie zdobędzie Złotej Piłki... Z przodu biegałby u nas

DIEGO FORLAN,

przeżywający najpiękniejsze chwile w karierze już po przekroczeniu trzydziestki. Podobnie jak Sneijder wszedł w porozumienie z Jabulani, gdyby zamiast w poprzeczkę, trafił w ostatnich sekundach meczu o brąz trafił do siatki, już wtedy nie mielibyśmy żadnego dylematu ze wskazaniem najlepszego gracza turnieju - Urugwajczyk byłby poza zasięgiem konkurencji. Nie trafił, ale i tak zdobył w nagrodę Złotą Piłkę .

Zmieniałby Forlana Miroslav Klose , piłkarz wywołujący podobne rozterki, co Podolski - wciąż wydaje się zbyt przeciętny, by akurat on miał ścigać w mundialowej strzeleckiej klasyfikacji wszech czasów zjawiskowego Ronaldo.

Czytaj więcej o Mistrzostwach Świata w RPA ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.