Nadrolon, dianabol i inne kosmicznie brzmiące nazwy sterydów, dzięki którym każdy mógłby wyglądać jak Arnold Schwarzenegger sprzed 30 lat, to już przeszłość. W nielegalnym wspomaganiu sportowców numerem jeden jest doping genetyczny. W jego przypadku bezużyteczne są nawet testy DNA czy biopsja mięśni.
I wcale nie potrzeba laboratoriów rodem z filmów science fiction i milionów dolarów na kurację. Z genami odpornymi na testy dopingowe niektórzy po prostu się rodzą. Naukowcy ostrzegają, że wielka grupa sportowców dzięki jednemu genowi (gwoli ścisłości - nazywa się on UGT2B17) może bez ryzyka faszerować się testosteronem. Dzięki temu genowi bowiem żadna kontrola nie wykryje u nich podwyższonego poziomu testosteronu! A Światowa Organizacji Antydopingowa (WADA) przyznaje, że wkrótce dzięki terapii taki gen będzie mógł zafundować sobie każdy. Można więc być pewnym, że już w Pekinie o medale walczyć będą "ulepszeni sportowcy". Dlaczego? Nie jest tajemnicą, że WADA i podlegające jej komórki są nawet trzy lata za specjalistami od koksowania. Czego najlepszym przykładem są przypadki amerykańskich lekkoatletów Justina Gatlina czy Marion Jones, których sprawiedliwość dopadła dopiero po latach.
Kto ma wręcz idealny profil genetyczny ukrywający doping? Azjaci. Nie tylko dzięki temu np. chińscy sportowcy - faworyci do zwycięstwa w klasyfikacji medalowej IO - będą mieli przewagę nad zwykłymi śmiertelnikami. Dziennikarze niemieckiej telewizji ARD, podając się za amerykańskich trenerów pływania, bez problemu dotarli do chińskiej kliniki, gdzie za blisko 25 tys. dolarów można "wzmocnić organizm". Klinika oferuje m.in. trwającą dwa tygodnie kurację ulepszającą wydolność płuc i transport komórek. Później "lekarze" zaoferowali jeszcze hormon wzrostu, ale lojalnie ostrzegli, że jest on na liście zakazanych środków. Podobnych firm w Chinach jest bez liku. Zresztą w Kraju Środka bez recepty można kupić praktycznie wszystko, czego potrzeba, by szybko zbudować siłę i wytrzymałość konia.
Dotarcie do "aptek" czy klinik nie stanowi żadnego problemu. Wystarczy internet i telefon. Cena? W Azji czy w Egipcie (gdzie również można szybko i łatwo się "wzmocnić") zwykły turysta może kupić np. copycat, czyli nic innego jak kolejną mutację EPO, ulubionej szprycy kolarzy, za 50 dol. Nic dziwnego, że profesor Bengt Saltin, jeden z głównych działaczy antydopingowych na świecie, współpracujący z WADA, alarmował w wywiadzie dla BBC: - Obawiam się, że większość medalistów i wielu finalistów będzie używać EPO.
Nieodgadnioną zagadką jest, dlaczego doping wciąż jest udoskonalany, a metody jego zwalczenia opierają się na opracowaniach z... 1982 roku, których twórcą był niemiecki kolarz Manfred Donike. O genie UGT2B17 nikt wtedy nie słyszał. Nowsze metody łapania dopingowiczów stosuje się dopiero w drugiej instancji, gdy złożą odwołania od pierwszych badań. I stosuje się je raczej w celu udowodnienia, że sportowiec wcale nie był na koksie, tylko ma "dobre" geny.
Może więc znów warto wrócić do pomysłu Pawła Januszewskiego? - Oburzanie się na doping to hipokryzja. Kibice wymagają rekordów i Bóg wie jakich wyników. Wciąż podtrzymuję to, co powiedziałem już parę lat temu. Dorośli sportowcy, znający skutki stosowania dopingu, powinni sami decydować, czy chcą z nich korzystać - mówi były mistrz Europy w biegu na 400 m ppł. Trudno odmówić mu racji, gdy przywoła się wyniki anonimowej ankiety przeprowadzonej wśród sportowców z całego świata. Połowa z nich dla medalu zrobiłaby wszystko, łącznie z terapią genową, dopingiem czy innym oszustwem. Nawet za cenę śmierci po dwóch latach.
Napisz co o tym myślisz
Komentarze (0)
Gen dopingu
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy - napisz pierwszy z nich!