Dublet w Wiśle na początek sezonu, potem po jednej wygranej z tygodnia na tydzień w Titisee-Neustadt i Engelbergu, następnie ważny triumf w Innsbrucku podczas Turnieju Czterech Skoczni i... długo, długo nic. Wydawało się, że po ponad dwóch miesiącach oczekiwania o powiększenie dorobku Dawida Kubackiego może być już bardzo trudno. Tymczasem trochę niespodziewanie, w dziwnych okolicznościach, ale w Lillehammer jednak przyszła jego szósta wygrana od początku zimy.
Kubacki po pierwszej serii i solidnym skoku na 137,5 metra zajmował czwarte miejsce ze stratą 7,2 punktu do prowadzącego Austriaka Daniela Tschofeniga. Walka o podium, do którego Polakowi brakowało tylko 0,4 punktu, była pewna. Jednak do zwycięstwa trzeba było błysku, czegoś wyjątkowego.
W drugim skoku Kubacki trafił na świetne warunki - idealne nie tylko do odlecenia rywalom, ale także przeprowadzenia skutecznego ataku. Wiało lekko pod narty - z siłą 0,2 metra na sekundę, więc skoczek miał odjętych tylko 0,2 punktu, najmniej z czołówki zawodów. Jednocześnie złapał podmuch powietrza i idealnie go wykorzystał: skoczył aż 138,5 metra, lądując w pięknym stylu. To była perfekcja.
Prowadzący wówczas Markus Eisenbichler, który przy o jeszcze korzystniejszym wietrze wyrównał chwilę wcześniej rekord skoczni Simona Ammanna - 146 metrów - tylko rozłożył ręce. Niektórzy z grona kolejnych rywali mogli zrobić to samo: choćby Stefan Kraft, którego posłano na stracenie. Austriak spadł z podium dopiero na ósme miejsce. Po nim Kubackiego nie udało się jeszcze pokonać Słoweńcowi Anze Laniskowi, który skończył zawody na drugim miejscu, a lider po pierwszej serii - Daniel Tschofenig - spadł na trzecie miejsce. I tak atak Polaka przy odrobinie szczęścia dał mu zwycięstwo.
Faktycznie, szczęście do warunków i to, że farta na pewno nie miał Stefan Kraft, trochę Kubackiemu pomogło. Ale to nie argument, który miałby Polakowi umniejszać. Wygrał, bo zasłużył na to - zwłaszcza po tym, co zrobił w finałowej serii.
Los oddał mu też to, co zabierał przez niemal cały sezon. Bo wygranych Kubacki mógł mieć więcej niż sześć. Wystarczy wspomnieć zawody z Zakopanego, gdy w drugiej serii siła podmuchów niekorzystnego wiatru z tyłu przed jego skokiem wzrosła z 1,5 do aż 2,5 metra na sekundę. Asystent dyrektora Pucharu Świata, odpowiedzialny za puszczanie skoczków Borek Sedlak nic sobie z tego nie zrobił i zezwolił Polakowi na start. Kubacki skończył wówczas konkurs za Norwegiem Halvorem Egnerem Granerudem, a ten po zwycięstwie czuł spory niesmak.
Albo drugi konkurs w Engelbergu z grudnia, gdy Kubacki znów prowadził i delegat techniczny Saso Komovec zalecił Sedlakowi, by wstrzymać Polaka na belce. Przez to ten oddał skok w gorszych warunkach od Anze Laniska i to Słoweniec wygrał zawody.
- Wierzyłem, że to się dobrze może skończyć. Dziś można było się spodziewać wszystkiego za progiem - skomentował sytuację po wygranej w rozmowie z TVN-em Kubacki. - Zrobiłem swoją robotę. To, co było zaplanowane, zostało wykonane co najmniej w 90 procentach. Była prędkość w locie i przez to można było z tego odlecieć - wyjaśnił skoczek.
Tu warto podkreślić, że w ostatnich konkursach Kubackiemu brakowało czegoś przede wszystkim w skokach, którymi otwierał zawody - w pierwszej serii często wręcz zaprzepaszczał szanse na wygraną. Tym razem było odwrotnie: pozostawił ją sobie, a potem zrobił wszystko, żeby wykorzystać okazję do maksimum.
W chwili, gdy wydawało się, że sezon w zasadzie dla Polaków się skończył - bo trudno o motywację i pełne dążenie do kolejnych sukcesów - Kubacki wrócił na szczyt. I pewnie nie byłoby tej wygranej, gdyby nie kolejna dobra reakcja sztabu szkoleniowego kadry, który zebrał zawodników po wtorkowym nieudanym konkursie. Ustalono wtedy, jak zawodnicy na nowo mają podejść do swoich skoków i dalszej rywalizacji w Pucharze Świata.
Wynik Kubackiego - nawet przy specyficznych okolicznościach - tylko potwierdza, że podobnie jak na początku sezonu, gdy Polacy potrzebowali wstrząsu w Ruce, czy tuż przed najważniejszą imprezą zimy - MŚ w Planicy, gdy trenerzy zarządzili przymusową przerwę i spokojny trening, znów mieli rację.
Komentarze (14)
Eisenbichler wyrównał rekord, a po skoku Kubackiego tylko rozłożył ręce. Perfekcja
Farta?!
To rozwolnienie czy wręcz przeciwnie, Redaktorze (zapatrzony w anglicyzmy), bo zapomniałem?
.
Anze? Saso?!
AnŽŽŽŽe / AnŻe LaniŠŠŠŠŠŠŠek / LaniSZek! SaŠŠŠŠŠŠŠo / SaSZo!
Chciałbym dožyć chwili, gdy ten portal doda słowiańskie diakrytyki každemu słowiańskiemu wyrazowi, nawet cyrylicznemu, a zapomni np. o jednym jedynym umlaucie...
.
Oddawanie skoku (komu?) zamiast skakania jest naprawdę zabawne.
Wczoraj to (wreszcie!) poskutkowało.
.
Presja na skoczków jest - widać to po nerwowości tv-redaktorów - a została ta presja spotęgowana w narodowej celebracji tego skokowego sportu, szczególnie w ekspubliczej telewizji, ostatnio pisiackiej.
Nie do końca tej presji poddaje się świeżo znów dzieciaty D. Kubacki, zwykle przed skokiem ospały na belce (odreagowuje zmiany z żoną przy córeczce?) i jakiś taki rozmodlony.
Jemu potrzeba po prostu kopa.
Trenerze, kop!
Juz od dawna wiemy, iz caly swiat jest przeciwko naszym orlom - nie tylko wszelkie nacje, ale jurorzy, wiatr (bo nawet jak juz jest to za slaby/silny i zawsze ze zlej strony), itd., itd.....