Jeden mail odmienił życie Graneruda. Stoeckl tłumaczy: Nie miał nic do stracenia

Jakub Balcerski
Niecały rok temu Halvor Egner Granerud, w środku kryzysu formy, wysłał maila do swoich trenerów. - Zajęło mu całą zimę, żeby zdać sobie sprawę, że musi zmienić kierunek. W momencie, gdy wysłał do nas tego maila, był w tak trudnym miejscu, że nie miał nic do stracenia - mówi dla Sport.pl trener norweskich skoczków, Alexander Stoeckl. Nikt nie spodziewał się, że w kolejnym sezonie Granerud stanie się najlepszym skoczkiem świata. Teraz austriacki szkoleniowiec wierzy, że jego zawodnik jest w stanie do końca sezonu pozostać na tak wysokim poziomie.

Jakub Balcerski: Jest pan trenerem norweskiej kadry już dziesięć lat. Jak to jest w końcu mieć u siebie lidera Pucharu Świata i obecnie najlepszego skoczka na świecie?

Alexander Stoeckl: To oczywiście wspaniałe uczucie i potwierdzenie świetnej pracy, którą wykonaliśmy jako zespół na przestrzeni poprzednich lat. Nadeszła nowa generacja młodych zawodników, a Halvor Egner Granerud to jeden z nich. Myślę, że to pokazuje, że wraz z trenerami grup regionalnych wykonaliśmy krok do przodu, żeby faktycznie zaczęli się tu pojawiać skoczkowie, którzy mogą wejść do światowej czołówki PŚ. 

Zobacz wideo Halvor Egner Granerud zmierza po Kryształową Kulę. "Rok temu myślał o zakończeniu kariery"

A to w największym stopniu zasługa indywidualnej pracy zawodnika, sztabu kadry i pana, czy także trenerów klubowych?

Dla zawodnika w Norwegii to długi proces, żeby w ogóle dostać się do Pucharu Świata i wiadomo, że w większości stanowi go praca nad sobą. Ale z pomocą trenerów, ich wiedzą i pewnością siebie zbudowaną doświadczeniem, mogą sięgać jeszcze wyżej. 

Halvor powiedział w jednym z wywiadów, że u niego wszystko zmieniło się po jednym mailu, który wysłał po zakończeniu poprzedniego sezonu do trenerów. Pytał w nim, co ma zmienić, żeby jego skoki stawały się lepsze, dostał odpowiedź i zaczął pracę, która dziś daje mu wielką formę. Spodziewał się pan, że to może zadziałać tak szybko?

Nie mieliśmy pojęcia, że efekty będziemy widzieć już w tym sezonie. To było bardzo pozytywne doświadczenie: dostać bezpośrednią prośbę o rady dotyczące skoków i błędów od zawodnika. Zebraliśmy w sobie wszyscy energię, usiedliśmy i wypisaliśmy wszystko, o czym myśleliśmy. Odpowiedzieliśmy i najwyraźniej te rady zebrane w taki sposób sprawiły, że prościej mu było je wdrożyć do planu treningowego. Mógł po prostu sprawdzać, czy wszystko, co robi, jest zgodne z tym, co wysyłaliśmy. To był dobry krok, ale prawda jest taka, że latem jeszcze nie był w najwyższej formie. Przyszła jesienią, pokazywał ją choćby na krajowych mistrzostwach na Midstubakken w Oslo, gdy był tylko za Danielem Andre Tande, który był numerem jeden przez całe lato. Tydzień później postawił kolejny krok, jego skoki były jeszcze lepsze i pomyśleliśmy: to już wygląda interesująco. Zaczął sezon z pozytywnymi odczuciami i tylko się napędzał. Dostał potwierdzenie, że wszystko, co dotychczas zrobił, zaprowadziło go w miejsce, gdzie tak bardzo chciał być. Zyskał dużo pewności siebie i mógł kontynuować tę świetną pracę. 

Łatwo teraz powiedzieć, że w takim razie każdy powinien do was wysyłać takie maile. Myślał pan nad tym, dlaczego to zadziałało akurat w przypadku Halvora?

Tak naprawdę trudno powiedzieć (śmiech). Myślę, że Halvor zawsze miał potencjał. Wiedzieliśmy, że ma talent i musi go kiedyś wykorzystać. W zeszłym roku jego rozwój poszedł w złym kierunku, bo popełnił duże błędy przy pracy nad techniką. Miał zbyt otwarty umysł - był skupiony na szczegółach, gdy warto było myśleć o podstawach. Stracił ogólny obraz swoich skoków, to stało się tuż przed zimą. Był w środku niczego i nie wiedział, jak zmienić pewne rzeczy. Zajęło mu całą zimę, żeby zdać sobie sprawę, że musi zmienić kierunek swoich zmian. W momencie, gdy wysłał do nas tego maila, był w tak trudnym miejscu, że nie miał nic do stracenia. I to najbardziej ułatwiło nam pracę: Halvor szybko starał się dostosować do tego, o czym myśleliśmy i mu doradzaliśmy, bo nie do końca miał alternatywę. I to dlatego teraz jest tu, gdzie jest - bo objął właściwy kierunek i wszystkie elementy, które miał i których potrzebował, żeby stać się świetnym skoczkiem, złożyły się w jedną całość. 

Norwegia miała już zawodników, którzy pokazywali świetną formę na przestrzeni kilku sezonów, a potem znikali. Halvor osiągnął wszystko w kilka miesięcy i za chwilę pewnie stanie się najlepszym norweskim skoczkiem w historii Pucharu Świata. Myśli pan, że była możliwość, żeby ktoś taki pojawił się już wcześniej?

Mam wrażenie, że to nie zależy od tego, w co my - trenerzy, kibice czy dziennikarze - wierzymy. To właśnie zawodnik musi w to wierzyć i brać na siebie odpowiedzialność bycia w takiej roli. Halvor Egner Granerud to jeden z niewielu skoczków, który teraz umie to zrobić. Bierze odpowiedzialność i rozwija się jeszcze bardziej. To zawodnik 24-godzinny. Zostaje tam, gdzie rozgrywane są zawody, nie wraca do swojego kraju, bo jego najważniejszym celem jest wygranie klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Od początku zimy o tym mówi. Do tego potrzeba talentu, zaufania dla siebie, motywacji, pragnienia zwycięstwa, czyli właśnie odpowiedzialności za to, kim chcesz być. 

W 2015 roku w Falun Rune Velta został sensacyjnym mistrzem świata, a później zniknął z czołówki i zakończył karierę. Co się z nim stało?

To zabrzmi głupio, ale twierdzę, że był średnim, choć utalentowanym zawodnikiem. Nie miał żadnych wyjątkowych umiejętności, ale wykształcił w sobie tę, jak się okazało, najważniejszą: niezwykłą motywację i ambicję do pracowania tak ciężko przez kilka lat, żeby dojść do momentu, gdy w Falun zdobył mistrzostwo świata. Gdybyś zobaczył Rune Veltę w wieku 18-20 lat, nigdy nie powiedziałbyś, że to przyszły złoty medalista głównej imprezy sezonu. Ale pomimo nienajwyższego potencjału, wciąż pracował. I może gdy już osiągnął to, czym przez lata się motywował, nie miał na tyle dużej ambicji, żeby pozostać na tym poziomie. Przecież to nie było jego obowiązkiem. Dla niego utrzymywanie tak wysokiej formy byłoby o wiele większym wysiłkiem niż dla innych, bardziej utalentowanych skoczków. Osiągnął to, czego naprawdę pragnął i nie miał motywacji do dalszej pracy na tym poziomie przez kolejne dwa-trzy sezony. Ale to jest w porządku i trzeba uszanować taką decyzję, podejście. Jestem zadowolony, że mogłem pracować z kimś takim jak Rune. 

W Polsce spore poruszenie wywołał kryzys Andreasa Wellingera, który potrafił nie punktować nawet w FIS Cupie. Jest mistrzem olimpijskim i pojawiły się także argumenty, że jemu wystarczył ten sukces i miał duże problemy z powrotem do walki na najwyższym poziomie. To może być największe zagrożenie dla młodych gwiazd skoków - po prostu zdobywają to, do czego dążą, a później nie udaje im się utrzymać swojej formy?

W przypadku Andreasa Wellingera musimy też spojrzeć na jego kontuzje, bo mam wrażenie, że u niego to było kluczowe. Zależy też, czy taki sukces jak olimpijskie złoto albo wygrana na mistrzostwach świata zmienia go jako osobę. Jeśli zmieni podejście do sportu, bo przecież osiągnął jakiś poziom, to największy błąd, jaki można popełnić. A jeśli złoty medal jest bonusem do ciężkiej pracy, z której wykonania się cieszy, to nie powinno być problemem, żeby do tego wrócić. Gdy jako podstawę wszystkiego stawiasz swoje zwycięstwo, wtedy już cię nie ma. Tak to działa w skokach.

Wydaje się panu, że istnieje idealny wiek do rozwoju zawodników? W Norwegii pojawia się wielu młodych skoczków, którzy potrafią się świetnie i szybko rozwinąć, ale są także przypadku podobne do Roberta Johanssona, gdy to przychodzi nieco później. W Polsce nawet w większości przypadków.

To bardzo indywidualna kwestia i zależy od wielu czynników. Choćby tego, gdzie się wychowujesz. W Austrii zawodnicy głównie potrafią się przebić na wyższy poziom w młodszym wieku, ale to zasługa ich systemu szkół - w Eisenerz i Stams. Tam już od wieku 13-14 lat dostają zaawansowaną opiekę nad ich rozwojem. W Norwegii to bardziej zaczyna się od 16-17. roku życia, a system szkolny nie jest tak skierowany na sport. To bardziej rozkrok pomiędzy nauką, a karierą sportowca. Według mnie to zależy właśnie głównie od kraju i tego, jaki system panuje tam, gdzie się rozwijasz. Z drugiej strony to dobrze, że takie dojrzewanie sportowca i jego wzrost formy są możliwe nie tylko w młodym wieku, bo w Norwegii jest wielu zawodników, którzy potrzebują trochę czasu. A nikt ich nie wyrzuca - mogą pozostać w systemie i rozwinąć się nawet mając 26-27 lat.

W tym sezonie odbyły się już dwie ważne imprezy - Turniej Czterech Skoczni i mistrzostwa świata w lotach narciarskich. Na nich indywidualnie Halvorowi czegoś brakowało. A stoicie przed dla wielu najważniejszym wydarzeniem, czyli mistrzostwami świata w Oberstdorfie. Dla Halvora to możliwe, żeby celować z formą właśnie w tę imprezę?

Nie boimy się, że może stracić formę albo z nią przestrzelić. Nie próbujemy się też przygotowywać specjalnie pod mistrzostwa świata, a bardziej utrzymywać dobrą formę psychiczną i fizyczną, widzieć rozwój z tygodnia na tydzień. Chcemy, żeby tak pozostało przez cały sezon i jeśli uda mu się być tak przygotowanym do końca, to powinien też walczyć o medale. Takie mam podejście: Oberstdorf wcale nie musi być wielkim celem. Jeśli tam jedziesz, to zawsze chcesz powalczyć, zwłaszcza mając taką formę, ale główny cel to Puchar Świata. A mistrzostwa nie są wyjątkowe z tego punktu widzenia. To zawody jakich wiele w tym sezonie.

Wierzy pan, że uda mu się tak skakać do końca sezonu? To byłoby jedno z największych osiągnięć w skokach w ostatnich latach, porównywalne pewnie tylko z sezonem 2015/2016 Petera Prevca, gdy wygrał piętnaście konkursów.

Wciąż myślę pozytywnie, bo widzę, że Halvor niczego nie zmienił. Jego przygotowania do każdego konkursu są takie same, świetnie wypracowuje sobie rutynę. To dotyczy spania, odpoczynku, fizycznej i technicznej gotowości przed zawodami, nawyków jedzeniowych. We wszystkim potrafi zachować naprawdę dobry balans i to wpływa dobrze na jego formę. Jedyne pytanie, jakie bym postawił to: czy ktoś będzie w stanie się do niego zbliżyć - wygrywać konkursy, skakać dalej. Ale wierzę, że on już nie obniży swojego poziomu. 

Kto ma szansę go dogonić?

Kamil Stoch jest jednym z takich zawodników i już to udowadniał w tym sezonie. Widzę, że Markus Eisenbichler też wcale nie jest tak daleko od podobnej formy. Dawid Kubacki potrafi mieć bardzo mocne konkursy, więc jest parę nazwisk i ci zawodnicy w moich oczach mogliby nawet pokonać Halvora, gdy mieliby dobry dzień.

Poza Halvorem norwescy skoczkowie ogólnie mają niezły sezon. Prowadzicie w Pucharze Narodów przed Polską. Dla trenera gwiazdy sezonu to chyba zawsze dobre rozwiązanie: gdy nie masz tylko tego jednego samotnego lidera, a cały zespół w solidnej dyspozycji.

To perfekcyjne, żeby mieć taki mix. Nie tylko tego jednego zawodnika, który wygra klasyfikację generalną indywidualnie, ale u nas - trochę jak w Polsce - zwracamy uwagę na to, jak prezentujemy się jako drużyna. Kilka razy już wygrywaliśmy Puchar Narodów na koniec sezonu, ale teraz Polacy i Niemcy wciąż są mocni. Kadra Michala Doleżala jest nawet bardzo blisko i może brakuje w niej lidera, który ciągle wygrywa, ale pojawiła się drużyna złożona ze skoczków zdobywających dużo punktów. To będzie bardzo zacięta walka do ostatniego konkursu.

Przyjechaliście do Zakopanego i konkursy odbędą się tu już drugi raz w sezonie. Nawet pomimo braku kibiców pojawia się uśmiech, gdy się tu pojawiacie?

Zdecydowanie. Zakopane to dla nas zawsze miejsce, które sprawia, że zawody są wyjątkowe. I myślę, że nawet, jeśli oficjalnie kibiców nie będzie na skoczni, to znajdą się ci, którzy będą stali za ogrodzeniem i oglądali konkursy (śmiech). Ale ogólnie lubię tu przyjeżdżać, może dlatego, że widać, że Polacy mają skoki narciarskie w swoich sercach. Nasi zawodnicy są tu supergwiazdami. To wyjątkowe uczucie. 

W tym sezonie mam wrażenie, że tego zaangażowania w skoki było tu nawet za dużo. Odczuliście to podczas Turnieju Czterech Skoczni i tego, co działo się po słowach Halvora po konkursie w Innsbrucku. Jak to na niego i na was ogólnie wpłynęło?

To dzieje się czasem, gdy ludzie podchodzą tak entuzjastycznie do jakiegoś sportu. Dziennikarze tak mają, fani też, a gdy dostrzegają, że w dzisiejszym świecie nie ma barier, żeby coś napisać w mediach społecznościowych, po prostu robią coś bezmyślnie. W pewnym momencie to miało duży wpływ na Halvora. Może dlatego, że twierdził, że nie wszystko, co działo się wokół niego, było właściwe, a jego słowa z norweskiej telewizji w tłumaczeniu nabrały negatywnego znaczenia. To, co powiedział po norwesku w zasadzie nie powinno być tak zinterpretowane. W pierwszej chwili odbiór tej sytuacji nie był łatwy, ale potem postanowiliśmy to wszystko wyjaśnić. Myślę, że gdyby to się powtórzyło, łatwiej będzie to zobaczyć, zaakceptować i z tym żyć.

W Polsce to dość niecodzienne, żeby rozmawiać z zawodnikami po pierwszej serii. Jest wtedy dużo więcej emocji niż w momencie, gdy skoczkowie są już po konkursie i zdążą złapać oddech. Czy to zawsze dobry pomysł?

Nie, ale trzeba sobie z tym poradzić. Mówimy o emocjach - w relacji ze skoczni ich potrzeba, ale najlepiej, żeby, jeśli zawodnik jest zły, stanął do rozmowy i niekoniecznie wszystko z siebie przelał na tę rozmowę. Niech weźmie głęboki oddech, stanie i będzie bardziej dyplomatyczny - porozmawia przez kilkadziesiąt sekund, a potem pójdzie dalej być zły. To trudne, ale jeśli potrafisz poradzić sobie z emocjami, powstaje sytuacja win-win dla mediów i zawodników.

Czego oczekujecie po Zakopanem? Wiem, że Halvor miał pewne problemy w trakcie pierwszego weekendu. I właśnie: bardziej z belką czy jednak pozycją najazdową lub torami? Jak zapatrujecie się na to teraz?

Chodziło bardziej o sam najazd na próg. Nie był perfekcyjny, jeśli mówimy o tego typu najazdach - plastikowych torach. Ale to coś, nad czym pracował przez ostatnie tygodnie. Skakanie na innych obiektach pomaga się w tym doskonalić. A dobry najazd na próg zależy od wielu czynników - rodzaju torów, użytego plastiku, więc u Halvora trzeba było nad tym popracować i się przyzwyczaić. Zobaczymy, jak to wyszło w ciągu najbliższych dni. Zawsze rozwijasz się, gdy napotykasz przeszkody i starasz się je pokonać. I to wyzwanie, którego musi podjąć się Halvor.

Skoro trenuje pan Norwegów już 10 lat, to jeszcze rok i możesz pobić rekord Alexa Pointnera, który przez jedenaście lat był szkoleniowcem kadry Austrii - najdłużej w XXI wieku. Podejmuje pan wyzwanie?

Nawet nie wiedziałem. Nie wiem, co z tym będzie (śmiech). Z mojego punktu widzenia to nawet trudno nazwać pracą, bo to moja pasja. Podoba mi się pomaganie zawodnikom w ich rozwoju, a także mój sztab - wielu świetnych współpracowników, którzy są ze mną od lat. Najważniejsze pozostaje to, że ja też się zmieniam i idę do przodu. Nie robię tych samych rzeczy, co dziesięć lat wcześniej. Gdy przychodziłem, byłem tylko trenerem. Teraz pracuję także przy organizowaniu wielu rzeczy czy pomagam w związku narciarskim. Moja praca się zmieniła, a to dodaje mi tylko motywacji. Co chwilę pojawia się nowy kierunek, podejście do sprawy albo coś świeżego, co mnie pobudzi. Mamy silny zespół, w którym w każdym elemencie musi być widać postępy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.