W Pucharze Świata debiutował jako 13-latek. Miał 10 lat, gdy trenerzy i rodzice pozwolili mu skoczyć na Wielkiej Krokwi. Pofrunął 135,5 m, prawie pobił rekord skoczni. Ponad dekadę temu Polska była przekonana, że chłopiec z Zakopanego w przyszłości będzie znakomitym sportowcem. Murańka miał być drugim Adamem Małyszem. Teraz ma 25 lat i nie ma za sobą ani jednego sezonu w całości przeskakanego w Pucharze Świata. Jego najlepszym wynikiem w skokowej elicie pozostaje siódme miejsce wywalczone w Engelbergu w grudniu 2013 roku.
Latem bieżącego roku Murańka wygrał Puchar Kontynentalnym, a w Grand Prix wystąpił w pięciu konkursach i we wszystkich zdobywał punkty. Schudł, uporał się z problemami zdrowotnymi, przekonuje, że do wielu spraw podchodzi spokojniej i rozsądniej. Może zima 2019/2020 będzie dla niego przełomowa?
W piątek Murańka będzie jednym z siedmiu Polaków, których zobaczymy w treningach i kwalifikacjach Pucharu Świata w Kuusamo. Poza nim zobaczymy jeszcze: Kamila Stocha, Dawida Kubackiego, Piotra Żyłę, Jakuba Wolnego, Macieja Kota i Stefana Hulę. Treningi o godzinie 16.00, kwalifikacje o 18.00. Relacje na żywo na Sport.pl, transmisja w Eurosporcie.
Klemens Murańka: Wersja fit? Ha, ha. Taki jest ten sport - trzeba się pilnować, jeśli się chce coś osiągnąć. Każdy kilogram robi różnicę. Schudłem pięć kilo, a nawet trochę ponad pięć kilo.
- 181 cm.
- 60-61 kg. Gdybym nie skakał, to spokojnie miałbym 70-71 kg. Kiedyś tak będzie.
- I dlatego jeszcze długo trzeba się będzie pilnować.
- Mogłoby tak być, bo chwilę już rzeczywiście skaczę. Czekaj, ile to będzie? Właśnie leci 19. rok. Jestem starym skoczkiem i młodym człowiekiem.
- Na pewno ktoś znany i starszy ode mnie.
- O!
- Było tak, oj działo się. Ale wiesz co? Cieszę się, że tak głośno było wokół mnie.
- Tak, ale ja się już wtedy cieszyłem. Zrobiło się wokół mnie głośno, zaczęli mnie zauważać trenerzy kadr, nawet kadry A, więc mogłem się szybciej rozwijać. W kadrach, w związkowym szkoleniu, jest dużo lepiej niż w klubach, w których brakowało i brakuje pieniędzy. A ja w tym zamieszaniu trafiłem do kadry młodzieżowej i już zostałem w kadrach.
- Wiadomo, że dla młodego chłopaka w Polsce Adam musiał być idolem. Ja sobie marzyłem, że będę skakał tak dobrze jak on. I do tej pory marzę o takim skakaniu. Chciałbym mieć radość z tego co robię, chciałbym nie chodzić znużony.
- Różnie bywało. I często jak już nawet troszeczkę nie szło, to się dołowałem. Źle do wszystkiego podchodziłem, chciałem szybko mieć sukces, czułem bezsilność, ciężko mi było wskoczyć w dobre tory. Na szczęście zawsze byłem waleczny, a to w sporcie musi być. Liczę, że przede mną dużo dobrych, fajnych chwil.
- Liczyłem na więcej, ale wiem jaki jest sport. Muszę przyjąć na klatę, że zaczęło się nie tak jak chciałem, muszę tę gorzką pigułkę przełknąć i iść dalej. Wiem, że stać mnie na dobre skakanie. Sezon dopiero się zaczął. Postanowiłem sobie, że o Wiśle zapominam, że sezon dla mnie zacznie się w Kuusamo. Wisłę uznaję za trening.
- Cieszę się, że tak jest, że po falstarcie mogłem spokojnie odpocząć i skoncentrować się na tym co mam poprawić.
- W Wiśle borykałem się z problemem na dojeździe. Nie mogłem znaleźć czucia. Już ten kwalifikacyjny skok był lepszy, ale potrzebowałem jeszcze paru skoków, żeby się naprawdę wskoczyć, a ich zabrakło. Niedużo, ale jeszcze trzeba popracować.
- Dokładnie tak. Całe lato przetrenowałem, to duża różnica w porównaniu z ubiegłym rokiem, kiedy nie trenowałem przez całe lato, bo musiałem zadbać o zdrowie.
- Wiem, że już więcej operacji nie będę miał. Noszę specjalną soczewkę, która pozwala mi trenować, wysilać się. Jedną, bo operowane miałem tylko jedno oko. Później w zwykłej soczewce nie mogłem skakać, podnosić ciężarów, a teraz mam taką, która pozwala mi robić wszystko.
- To jest soczewka na rok. W drugim mam zwykłą, ona wystarcza. A tę po roku będę musiał wymienić, dostanę nową, też ze Stanów, taką samą jaką mam teraz, tylko z nowym terminem ważności. Soczewkę noszę ciągle, zdejmuję ją tylko gdy idę spać.
- Choroba nazywa się stożek rogówki. Nie miałem ostrości widzenia. Dość konkretnie przez to nie widziałem.
- Tak. No i z kilku metrów nie widziałem twarzy. Tablicę z literami i cyframi u okulisty w miarę dobrze odczytywałem, bo w szkole podstawowej nauczono mnie literek i cyferek, więc po konturach się domyślałem i w miarę dobrze strzelałem, co mi każą odczytać. Choroba jest ponoć genetyczna, ale nie wiem kto w mojej rodzinie na coś takiego chorował. Rodzice nie, dziadkowie nie, a dawniejsi krewni żyli zbyt dawno, żeby się dowiedzieć czy mieli stożek rogówki. Zresztą, nawet jak mieli problem z oczami, to na pewno nie wiedzieli jaki konkretnie. Na szczęście dzisiaj medycyna pomaga na tyle, że ja już byłem prawie ślepy, a lekarze mnie naprawili w trzy sekundy. Dokładnie tyle trwała laserowa operacja.
- Tak, bo dostałem znieczulenie w kroplach wpuszczonych do oka.
- Długo. Tydzień z niego ciekło bez przerwy, jakbym płakał. Gałka była pocięta na głębokość dwóch milimetrów. Jak się oko regenerowało, to szczypanie czułem z miesiąc.
- Ja jestem rocznik 1994, a to jest jeszcze taka epoka, z której ludzie nie wychowywali się ze smartfonami w rękach. Cieszę się bardzo, że nie jestem z roku 2000 albo z kolejnych roczników.
- Też takich znam, ale ze mną na czacie za dużo się nie pogada. A normalnie - proszę bardzo.
- Faktycznie tamto lato było bardzo dobre. Ale po nim chciałem się szybko pokazać z dobrej strony i okazało się, że za szybko.
- Tak, chciałem za bardzo i to się obróciło przeciwko mnie.
- Na pewno trochę się zmieniło, kadry częściej trenują razem. Ale najważniejsze, że ja podchodzę do sprawy całkiem inaczej. Jestem spokojniejszy, nie wywieram na sobie presji, bo myślę tak, że jestem zawodnikiem, który nie ma nic do stracenia. Naprawdę mogę tylko zyskać. Bo co mam tracić? Sponsora nie mam, a wynik dopiero chcę zrobić.
- Nie znalazł.
- Mam wsparcie finansowe od prezesa mojego klubu, TS Wisły Zakopane. Wiadomo, że to nie są duże pieniądze. Ale wspólnie z żoną prowadzimy też wynajem pokoi dla turystów. Jakoś pchamy to do przodu. Pieniądze nie są w życiu najważniejsze. Pewnie, że chciałoby się mieć trochę więcej, ale jest jak jest, pogodziłem się z tym i staram się zapracować na pieniądze, osiągając dobre wyniki. W Pucharze Świata można nieźle zarobić. Ale trzeba o tym za mocno nie myśleć.
- Tak, ale nie będę kłamał - to nie jest łatwe. Mamy na przykład nowe buty skokowe i się z tego cieszymy, ale przecież synkowi takiego buta do garnka nie wrzucę. Nie powiem mu "No to dzisiaj będziemy jeść Nagabę, a jutro Rassa". W głowie siedzi, że chciałoby się mieć coś z tego, co się wykonuje jak normalną, ciężką pracę. Są dni, kiedy myślenie o pieniądzach przeszkadza, bo dzisiaj nawet ksiądz cię nie pochowa za darmo, taki jest świat. Ale wiem, że muszę się skupić jak najmocniej na skokach, to wtedy będę miał szansę i wynik zrobić, i zarobić.
- Nie, to była jednorazowa sytuacja. Byłem w domu, był Sylwester, uznałem, że do północy, do Nowego Roku, mogę pojeździć i zarobić.
- No pewnie. Mnie wyszło więcej. Ale bardzo dziękuję prezesowi mojego klubu. Chciałbym dostawać więcej, ale i za tę kwotę jestem wdzięczny.
- Tam płacą całkiem inaczej niż w Pucharze Świata, to jednak druga liga. Budżet jest mały, pula na sześciu najlepszych zawodników wynosi 1500 franków szwajcarskich. A w Pucharze Świata pieniądze dostaje nawet 30. zawodnik konkursu. On niewiele - 100 franków - ale zwycięzca - 10 tysięcy. W "Kontynentalu" trzeba być koło podium, żeby dostać tyle, ile w Pucharze Świata za kilka punktów.
- Chyba tak. Chociaż to nie był dla mnie sezon Bóg wie jak dobry.
- Tak, całkiem nieźle. W seniorskiej karierze za dużo nie wygrałem, więc tamten medal jest najcenniejszy.
- Tak w sporcie jest, że raz coś nagle zaskakuje, nawet nie wiesz kiedy, a innym razem coś się nagle psuje i zupełnie nie wiesz dlaczego, co jest grane. My rzeczywiście przez cały sezon nie skakaliśmy super, mieliśmy tylko jakieś przebłyski. A w tej "drużynówce" niektórym z nas udało się nawet dwa razy skoczyć super, innym się tak udało raz i to wystarczyło do brązu, a mało brakowało i byłoby srebro, bo pamiętam, że bardzo z Austrią walczyliśmy [była lepsza od Polski o 5,1 pkt, a wygrała Norwegia z notą o 24,5 pkt wyższą od Polski].
Bardzo się cieszyliśmy. Jak się po ciężkim sezonie coś dużego osiąga, to radość i satysfakcja są dwa razy większe.
- O tym wolę już nie opowiadać. Lepiej iść do przodu, a nie się cofać. Wnioski z tamtych wydarzeń wyciągnąłem. A jak trenerzy zadecydowali, tak mieli.
- Ja wtedy skakałem jako drugi-trzeci zawodnik polskiej kadry, a nie pojechałem nawet jako piąty, rezerwowy. Powiedziano, że Dawid Kubacki jedzie, bo jest bardziej doświadczony. A gdzie ja miałem doświadczenie łapać? Przecież zdobywa się je, jeśli cię biorą na wielkie zawody. W domu doświadczenia nie złapiesz. Trudno - było, minęło, życie i kariera dalej się toczą.
- W miarę szybko się dogadaliśmy i we w miarę dobrych relacjach żyliśmy i żyjemy.
- Teraz jestem spokojniejszy, bardziej doświadczony. Z roku na rok człowiek staje się mądrzejszy, rozwija się. Wiem na czym się skupiać i czego unikać.
- A czego ludzie ode mnie oczekują? Wszyscy ciągle pytają "Jak ci idzie?" Wracam do domu i też muszę odpowiedzieć na kilka pytań. Ale umiem odpowiedzieć szybko, krótko, nauczyłem się zamykać temat i iść dalej z podniesioną głową.
- Akurat sobota to jest dla małego Klimka dzień telefonu, więc klocki są wtedy mało atrakcyjne.
- Tak, to jest dobre, bo w dzisiejszych czasach dzieci siedzą w telefonach codziennie. Mój syn jak się w sobotę do telefonu dorwie, to nie rozstaje się z tą zabawką od rana do wieczora.
- Gra w jakieś gry. My mieli "snejka", a teraz dzieciaki mają Brawl Starsy.
- Nie, ale Piotrek Żyła gra w to samo co mój młody. Oni by się mogli razem pobawić, ha, ha.
- Oceniam się dobrze, bo kiedy trzeba być surowym, to jestem i nie daję sobie wejść na głowę. Umiem trzymać te sznureczki, którymi małym steruję. Ale popuszczać też mu lubię. Ogólnie się dogadujemy i mogę powiedzieć, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
- Na razie to on jeszcze jednego dnia chce być piłkarzem, następnego dnia strażakiem, a później wymyśla coś następnego.
- On się boi wiatru. Jak nieraz halny przyjdzie, to jest przestraszony. Śmieję się wtedy, że skoczkiem nie będzie. Ja się nigdy nie bałem. I do tej pory się nie boję. Żadnych wiatrów, trudnych warunków, niczego. Chociaż im starszy jesteś, tym więcej rzeczy sobie uświadamiasz, więcej myślisz. Ale nie boję się i to się już nie zmieni.
- Jak miałem debiut, to się bałem tylko trochę. Pomogło mi, że byłem ślepy.
- Miałem 17 lat, pojechaliśmy do Planicy, na największego wtedy mamuta na świecie.
- A ja wtedy nie wiedziałem. Usiadłem na belce i tak siedziałem, aż nagle Olek Zniszczoł, który miał startować po mnie, zapytał: "Klimek, czego nie jedziesz?". "A to już mi machnął?" - zdziwiłem się. Udawałem, że nie zauważyłem, a prawda była taka, że Roberta Matei, który stał na wieży z chorągiewką, wcale nie widziałem. Zobacz jaki człowiek był głupi, że na mamuta poszedł ślepy. Prędkość wylotowa na progu to przecież 100 km/h, a później w locie jeszcze przyspieszasz. Ale jak młodszy byłem, to wszystko miałem - za przeproszeniem - gdzieś.
- To też, ale generalnie przechodziłem głupi, młodzieńczy wiek i trochę sobie nie zdawałem sprawy z tego, jak poważna jest sytuacja. Bywało, że jednego dnia nic nie widziałem, ale następnego było lepiej, więc sobie tłumaczyłem, że nie mam czym się przejmować.
- Tak, sam bym się chyba nie przyznał. Ale jak już nie widziałem trenera machającego mi chorągiewką, to zostałem wysłany na badania.
- Tak, badania były profesjonalne i wykryto u mnie chorobę. Na szczęście specjaliści ją wyleczyli i teraz mogę wszystko.
- To jest bardzo miłe, że ludzie we mnie wierzą. I ja też w siebie wierzę. Oni liczą na moje sukcesy i ja też na to liczę. Wiem już, że trzeba cierpliwości, bo ona jest w skokach kluczowa. Zobacz, że Kamil też długo nie skakał rewelacyjnie. Do 24. roku życia. Tak naprawdę dopóki skakał Adam, to on się powoli przebijał, a nasi inni najlepsi dziś skoczkowie wtedy się pałętali gdzieś po miejscach dających awans do "30" albo i nie. Dziś Kamil jest bardzo utytułowanym zawodnikiem, inni koledzy są utytułowani, bo oni wszyscy przeczekali gorsze momenty. Ja też przeczekałem i jeszcze w mojej karierze będzie bardzo dobrze. Nie zapomniałem o swoich marzeniach. Trzeba tylko dalej się starać i dalej wierzyć.
- Papież ciągle jest gdzie był, wiara jest ciągle moją podporą i w życiu prywatnym, i w skokach. Przed każdym skokiem robię znak krzyża, ale na kasku wymalowałem sobie coś innego, bo wiara ma nie być na pokaz, tylko ma dawać siłę w środku. Jestem starszy i teraz trochę inaczej to widzę.
- Tata jest kierowcą autobusów, turystów po Zakopanem i okolicy wozi od lat. Pamiętam, że kiedyś chciałem z nim jechać i mnie wziął. Miał kurs pod skocznię. Zobaczyłem, że są jakieś obiekty, ale co to jest i do czego to służy - nie wiedziałem. Nagle patrzę - ktoś tam leci. Za chwilę leci następny. Strasznie mi się spodobało. Poprosiłem, żeby tata podjechał bliżej, bo chcę sobie popatrzeć. Jak wróciliśmy do domu, to tata powiedział, że mogę pójść do trenera, u którego kiedyś trenował mój starszy brat. I mnie zawiózł.
- Tak, to świętej pamięci Franciszek Gąsienica Groń, pierwszy polski medalista zimowych igrzysk olimpijskich. Później trafiłem do Józefa Jarząbka do klubu TS Wisła Zakopane, stamtąd szybko do kadry C, a z niej krok po kroku do kolejnych kadr. Początki miałem jako sześciolatek, w 2000 roku, chwilę przed wygranym przez Adama Turniejem Czterech Skoczni. Jak już ten serial się zaczął, to ja się czułem dumnym skoczkiem i zostałem wciągnięty na lata.
- Chyba nie. Chociaż były zawody dla młodzików, i czasami Adama się na takich spotkało. Przychodziło się też na mistrzostwa Polski, żeby go zobaczyć. To było coś nadprzyrodzonego - zobaczyć takiego zawodnika z bliska, na własne oczy.
- Ale przecież nikt mnie nie puścił, tylko ja sam się puściłem. Nikt mnie nie bił młotkiem po palcach zaciśniętych na belce startowej.
- Sam bardzo chciałem, a że bardzo szybko przechodziłem ze skoczni mniejszej na większą, a z większej na jeszcze większą, to dorośli uwierzyli, że nic sobie nie zrobię, że jestem gotowy. Pamiętam, że chwilę przed tym skokiem na Wielkiej Krokwi pierwszy raz się pojawiłem na skoczni K-60 i tak super mi się skakało, że już następnego dnia byłem na K-80. Tam w pierwszej próbie poleciałem 95 metrów. Miałem 10 lat, ale byłem gotowy na dalekie skoki. Naprawdę to było tak, jakbym teraz zaczął na K-60, jutro bym poszedł na K-80, a pojutrze na K-120.
- Można? Można! I wcale nie trzeba być specjalnie wybieranym Chińczykiem.
- Poszedłem z trenerem Józkiem Jarząbkiem, a zgodę dał mi tata. Bez tej zgody by nie dało rady.
- Trzy. Trzeci to był właśnie ten na 135,5 metra.
- W pierwszym około 115, w drugim około 125 metrów.
- Ha, ha, wtedy bym na Gubałówce wylądował.
- Miałem straszną frajdę i ciężko mnie było ściągnąć ze skoczni. Bardzo mi się podobało to uczucie - leciałem sobie i leciałem. Do dzisiaj to uwielbiam. Jak się dolatuje do końca skoczni, to jest pięknie. Gorzej, jak ci nie idzie i się męczysz. Wtedy za dużo przyjemności ze skoków nie ma. Po tym locie na 135,5 m musiałem przestać skakać na tak dużym obiekcie, bo jako młodzik zawody miałem na skoczniach 30-metrowych, a skakanie na nich wymagało całkiem innej techniki. Później jeszcze czasem mogłem sobie chodzić na Wielką Krokiew i dla przyjemności polatać, ale bardziej jednak trzymali mnie na malutkiej skoczni K-35 w Zakopanem. Pamiętam, że po pierwszych skokach na K-120 trafiłem nawet na jakiś występ na K-10. Nie zmieniłem techniki, rzuciłem się jak na Wielkiej Krokwi, gdzie jest pęd na dojeździe do progu i duży opór powietrza po wybiciu, no i tę skoczeńkę przeskoczyłem, poharatałem całą twarz i chyba dopiero za dwa tygodnie wróciłem.
- Miałem, wyleciałem z butów i bardzo się poobijałem. Jak byłem mały, to sprzętu bardzo brakowało. Dzisiaj młodzi wszystko mają dopasowane, skaczą na zapięciach Slatnara, na zakrzywionych bolcach, a na nartach nie bardzo umieją stać. A ja wtedy miałem za duże buty i trzeba było zakładać po kilka skarpetek na stopę, żeby jakoś ratować sytuację. Ale jak raz za słabo buty zawiązałem, to się na progu odbiłem, buty z nartami zostały, a ja poleciałem w skarpetkach.
- Osiem, a może nawet siedem. Poharatałem się strasznie. Pomyślałem, że już nigdy nie pójdę skoczyć. Ale szybko mi przeszło. Na całe szczęście