W niedzielę w Policach wszyscy nastawiali się na to, że poznają mistrza Polski. I że będzie to po raz dziesiąty w historii Grupa Azoty Chemik Police. Okazja do zdobycia tytułu była spora: prowadzenie 2:0 w finałowej rywalizacji po poprzednich spotkaniach, problemy rywalek, którym już w pierwszym meczu wypadła podstawowa rozgrywająca i presja trybun, które domagały się zakończenia finału Tauron Ligi już po trzech meczach.
Rzeczywistość mogła okazać się dla zawodniczek Marka Mierzwińskiego brutalna. To Developres Bella Dolina Rzeszów przystąpił do niedzielnego meczu pewniejszy siebie, grający niemalże dokładnie tak, jak sobie zaplanował. Stephane Antiga momentami aż nie mógł uwierzyć, jak układa mu się to spotkanie. Później mina mu jednak zrzedła - jego zespół stanął na boisku, a Chemik napędzony wizją złotego medalu poprawiał swoją grę. Doprowadził do tie-breaka, a w nim także okazał się lepszy od drużyny z Rzeszowa. Odwrócił losy spotkania, wygrał 3:2 (19:25, 24:26, 25:16, 25:10, 15:7) i zdobył mistrzowski tytuł.
W Policach już długo przed rozpoczęciem trzeciego finałowego spotkania widać było, że w hali przy ulicy Siedleckiej mogą się rozstrzygnąć losy tytułu mistrzyń Polski. Dla wielu kibiców Chemika to historyczny mecz - szansa na dziesiąty tytuł w historii klubu. Dlatego przyszli wcześnie, już na godzinę przed meczem spora część trybun była wypełniona.
Jako pierwsza do hali w Policach weszła rozgrywająca Chemika, Marlena Kowalewska. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że od razu dostała sporą owację od kibiców i sztabu Chemika. A to ze względu na fakt, że chodzi tylko o kulach. To efekt kontuzji z pierwszego meczu finałowego. Rozgrywająca przeszła już operację i czuje się dobrze, ale czeka ją kilkumiesięczna przerwa. Koleżanki z drużyny przywitały się z nią serią długich uścisków i słów wsparcia. Na rozgrzewkę zawodniczki przygotowały kolejny piękny gest - wyszły z hasłem "Marley, jesteśmy z tobą" na specjalnych koszulkach.
Przed meczem obie drużyny wydawały się spokojne. Asystent trenera drużyny z Rzeszowa, Stephane'a Antigi, Bartłomiej Dąbrowski, rzucił luźne "Ram, pam, pam!", zaczynając rozgrzewkę z libero Developresu. Sam Francuz oglądał ją raczej z odległości. A to teoretycznie po stronie Developresu powinno być więcej nerwów. W końcu wynik rywalizacji brzmiał 0:2 i to zawodniczki Antigi miały niwelować straty z poprzednich meczów. "Pokaże boisko" - słyszeliśmy w rozmowach rzeszowskiego sztabu.
O 17:30 hala wypełniła się praktycznie do ostatniego miejsca i była gotowa na wielkie widowisko. Bo grzmoty miały dopiero nadejść.
A zaczęło się w zasadzie od trzęsienia ziemi wywołanego przez Developres. Rzeszowianki od wejścia na boisko grały z ogromną pewnością siebie. Szybko odjechały drużynie gospodyń na pięć punktów przy stanie 9:4 i dzięki temu były w stanie bez problemów kontrolować pierwszą partię.
Stephane Antiga, patrząc na grę swojego zespołu, aż wyskakiwał z radości przy boisku. Za to jego zawodniczki momentami zapominały nawet krzyczeć po zdobywanych punktach. Tak były skoncentrowane na grze. Po jednej z akcji Antiga chciał przybić piątkę z kapitanką rzeszowianek, Jeleną Blagojević, ale Serbka zdziwiona spojrzała się na niego i dopiero po chwili zrozumiała, o co chodzi trenerowi. Ale koncentracja przynosiła skutki. Developres dobrze czytał zagrywkę Chemika i sam mocno naciskał na rywalki właśnie tym elementem.
Zrobiło się 17:11, a potem 24:16 - i to był moment najwyższej przewagi gości nad drużyną trenera Mierzwińskiego. Policzanki zdążyły odrobić jeszcze trzy punkty i nałożyć nieco presji na Developres, który wydawał się być nieco pogubiony. Słaba zagrywka Bojany Milenković zakończyła jednak pierwszego seta wynikiem 25:19 dla rzeszowianek. Odrabianie strat zespół Stephane'a Antigi rozpoczął zatem w koncertowym stylu.
W Chemiku brakowało przede wszystkim skuteczności na lewym skrzydle u Martyny Czyrniańskiej i Martyny Łukasik. Do tego lepszego przyjęcia i wykorzystania środkowych - zwłaszcza w bloku, ale także ataku. Z samą Jovaną Brakocević - i to jeszcze nie w swojej najlepszej dyspozycji - Chemik nie mógł liczyć na wiele. I jak na zawołanie: wszystkie te elementy w drugiej partii wróciły.
Gra od początku do połowy seta była dość wyrównana (od 4:4, przez 10:10 po 16:16), ale widać było, że to Developres zaczyna stawać, a Chemik się rozpędza. Imponowały przede wszystkim bloki i ataki Agnieszki Kąkolewskiej. Napędzały drużynę, bo reprezentantka Polski to kluczowy trybik, w maszynie, jaką stanowi Chemik. Żeby dobrze funkcjonowała, potrzebuje dużo energii płynącej od środkowej. Jej lepsza gra była za to możliwa dzięki temu, jak policzanki poprawiły przyjęcie. W pewnym momencie serię punktową złapały zawodniczki Marka Mierzwińskiego i wyszły na prowadzenie 20:17. Developres potrafił jednak odpowiedzieć: Antiga wziął przerwę, a jego zespół posłuchał się uwag trenera i doprowadził do remisu 21:21.
Wydawało się, że Chemik na długo się jednak nie zaciął. Przecież do coraz lepszego wachlarzu zagrań dołożył zagrywkę i zyskał dwie piłki setowe przy stanie 24:22. Przecież rzeszowianki znalazły się pod ścianą. Nie było miejsca na błąd, bo każdy wygrany set dla rywala, gdy chcesz odrabiać straty, jest nie do zaakceptowania. I rzeszowianki wzięły sobie to do serca. Świetnie przeszły z agresywnej gry na skrzydłach do uruchomienia Gabrieli Polańskiej na środku. Nie pozwoliły Chemikowi już na ani jeden punkt i wygrały set na przewagi 26:24. Choć to Chemik na przestrzeni całej partii, zaprezentował większy progres, to dramatyczny sposób wypuścił z rąk szansę na doprowadzenie do remisu. Nawet w najtrudniejszym momencie spotkania szczęście, ale i skuteczność były po stronie rzeszowianek.
Gdy rezerwowe zawodniczki wyszły poodbijać przed rozpoczęciem trzeciej partii, ta sama Gabriela Polańska, która pewnie kończyła poprzedniego seta atakami na środku, teraz uderzała bardzo nieczysto i często nie w kierunku. Jedna z piłek uderzyła w stojącą poza boiskiem kamerę challenge i ją przewróciła. Polańska nie kryła zaskoczenia, aż zakryła otwarte usta ze zdumienia. Po chwili uśmiechała się już, jednak gdy sztab Developresu krzyczał do siatkarek "Mocno tam!", widząc delikatne rozprężenie przed początkiem kolejnego seta. I wydawało się, że właśnie tego brakuje po drugiej stronie Chemikowi.
Jednak zawodniczki Stephane'a Antigi nie zaczęły kolejnej partii najlepiej. Jeśli ktoś myślał, że ostatnia szansa Chemika w tym spotkaniu minęła wraz z przegraną końcówką drugiego seta, to musiał się mocno zdziwić. U gospodyń spotkania wreszcie nieźle funkcjonowało lewe skrzydło, zwłaszcza w przypadku Martyny Łukasik. Nie brakowało też punktowych bloków, mocnych zagrywek i tej, która może zrobić różnicę w dowolnym momencie choćby najgorszego swojego meczu - Jovany Brakocević na prawym ataku.
Przewaga nad Developresem rosła: od dwóch (7:5) przez pięć (10:5) do aż ośmiu punktów (19:11). Po stronie rzeszowianek pojawiał się chaos, coraz gorzej funkcjonowało przyjęcie i brakowało skutecznych ataków u każdej ze skrzydłowych. Widać było bezradność drużyny, która do tej pory była tak pewna na boisku. Jelena Blagojević po zmianie przy wyniku 22:12 wręcz wpadła w furię. Najpierw uderzyła w jedno z krzeseł tworzących ławkę rezerwowych, a następnie pozwoliła sobie na długą wiązankę polskich przekleństw. Jej koleżanki z drużyny zdołały ugrać już tylko cztery punkty. Chemik wygrał 25:16 i chciał pójść za ciosem, doprowadzając do tie-breaka.
Gra rzeszowianek po powrocie na boisko już kompletnie się posypała. Chemik zaczął od prowadzenia 7:1, a po stronie rywalek nie było niczego - przyjęcia, ataku, obrony, bloku. Policzanki w swojej najlepszej formie od początku meczu bawiły się grą.
Na domiar złego dla Developresu kontuzji doznała Jelena Blagojević. Serbka miała problemy już po jednej z akcji w trzecim secie, ale została na boisku i kontynuowała grę. W czwartej partii dwa razy upadła jednak na boisko z wyraźnym grymasem bólu. Po chwili zeszła na ławkę rezerwowych, wyraźnie utykając i wściekła znów wyładowała swoją złość na krześle obok niej. Zła na siebie, uraz i przede wszystkim na wynik.
Chemik wygrał bowiem czwartego seta do zaledwie 10. To był koncert policzanek i wielki dramat Developresu. Świetnie prezentowały się Bojana Milenković i królowa asów Jovana Brakocević. Jej zagrywki z tej partii można było oglądać bez końca. Po stronie rzeszowianek fatalnie weszła do gry Malwina Smarzek, w żaden sposób nie pomagała także Ann Kałandadze, czy środkowe, zupełnie wyłączone z gry. Stephane Antiga w końcówce partii już tylko bezradnie usiadł na ławce rezerwowych. Ten mecz wymykał się rzeszowiankom spod kontroli na ich oczach i nic nie mogły z tym zrobić.
Gdy spiker w przerwie przed czwartym setem zapytał kibiców, czy w Policach będzie w niedzielę tie-break, kibice nie mieli wątpliwości. Wciąż wierzyli, że rywalizacja rozstrzygnie się już w trzech meczach, a oni zobaczą swoje zawodniczki ze złotymi medalami na szyi. Stęsknili się za tym widokiem - w 2020 i 2021 roku zabrała im to epidemia koronawirusa. W 2018 policzanki świętowały w Łodzi. Na mistrzostwo przed własną publicznością czekały dokładnie 1845 dni, czyli 5 lat i 19 dni.
I się doczekały. Przy wyniku 5:2 dla Chemika po stronie Rzeszowa zaczęło się już łapanie za głowy. Zawodniczki patrzyły smutno po hali, jakby nie mogły uwierzyć. Jak to się mogło stać? Jak mogła się u nich pojawić aż taka bezradność na to, co dzieje się w Policach. Developresu po prostu nie było na boisku, a gospodynie grały swoją najlepszą siatkówkę w tym sezonie. Były zgrane, pewne siebie i do bólu skuteczne. Wynik piątego seta - 15:7 - tylko to potwierdził.
Trybuny w Policach obserwowały końcówkę meczu na stojąco już od dłuższego czasu, ale po ostatniej piłce wystrzeliły w górę. Marek Mierzwiński utonął w objęciach swojego sztabu, a zawodniczki zaczęły szalony taniec radości na środku boiska.