Najlepsi na świecie rodzą się w Polsce. Jesteśmy światową potęgą

Piotr Wesołowicz
Posłuchaj artykułu (ładuję...)
- Bramkarz z pewnością musi być odważniejszy niż przeciętny człowiek. Jeśli będę w pana rzucał jakimiś przedmiotami, naturalnie się pan skuli i będzie się zasłaniał rękoma. A golkiper nie tylko się nie zasłoni, ale będzie nadstawiał ciało, by w niego trafić. Musi być odważny, ale nie głupi - mówią eksperci. Ale dlaczego to Polska produkuje najodważniejszych i najlepszych golkiperów świata?

Wieczór w Cardiff jest wyjątkowo parny. Mimo że niedługo dobije północ, panuje wilgoć, a koszulka sama klei się do pleców. Może to specyfika walijskiego klimatu, a może emocje – na miejskim stadionie, na oczach ponad 20 tysięcy fanów, ważą się losy awansu na czerwcowe Euro.

Zobacz wideo Koszulki, piłki, a nawet... buty. Robert Lewandowski do podpisania dostał najróżniejsze rzeczy

Czujniki dymu a sprawa polska

120 minut przy takiej pogodzie kosztowało obie drużyny mnóstwo energii, dlatego tuż po dogrywce sztaby uwijają się, by postawić piłkarzy na nogi. Ekipa Michała Probierza rozkłada maty do rozciągania, masażyści rozmasowują obolałe ciała piłkarzy, a trenerzy spisują kolejność, w jakiej będziemy strzelać rzuty karne.

Gdy po stadionie niesie się przyśpiewka na cześć Danny'ego Warda, czyli bramkarza Walijczyków, Wojciech Szczęsny zbiega z murawy i znika gdzieś w tunelu. – Wojtek poszedł analizować rzuty karne... z fajeczką w buzi – przyznał potem w rozmowie z "Foot Truckiem" Szczęsny. – To nie było tak, że poszedłem na fajkę. Poszedłem w spokoju "z dymkiem" pooglądać rzuty karne – dodał po chwili.

– Ja też w trakcie kariery paliłem, ale nikt nie miał z tym kłopotu, bo w drużynie palił niemal cały skład. Takie były czasy – mówi Sport.pl Adam Matysek, były bramkarz kadry. – Najwidoczniej tak Wojtkowi lepiej zbiera się myśli. Dziwię się tylko, że nie włączyły się czujniki dymu. Ktoś musiał wyłączyć… – śmieje się.

Szczęsnemu w szatni na Cardiff City Stadium towarzyszy trener bramkarzy Andrzej Dawidziuk. Po chwili obaj wracają na murawę, a Szczęsny wchodzi między słupki. I znów zachwyca w decydującym momencie – przy piątej próbie, jakby cierpliwie czekał na kulminacyjny moment, wyczuwa intencje Daniela Jamesa. Rzuca się w prawy róg bramki i odbija strzał rywala.

Walijskie trybuny toną we łzach, a Szczęsny – w objęciach upojonych szczęściem kolegów. Ale on sam zachowuje spokój; po tym, jak odbił strzał, nie drgnęła mu nawet powieka. Dopiero po chwili rozłożył ręce w mesjanistycznym geście. – Wojtek przy ostatniej próbie udowodnił, że jest wielką postacią reprezentacji – ekscytował się komentujący to spotkanie z Dariuszem Szpakowskim Marcin Żewłakow. 

Ale Szczęsny udowadniać nic nie musiał. Piłkarz, który zadebiutował w kadrze w 2009 roku w meczu z Kanadą, zapisał opasły tom spektakularnych występów z godłem na piersi – mecz z Walią, wybroniony rzut karny Leo Messiego na mundialu w Katarze, powstrzymana kanonada Niemiec w wygranym na Stadionie Narodowym meczu w 2014 roku... "Szczęsny dzień" – pisała dzień później "Gazeta Wyborcza".

– Odpowiedź jest prosta: Szczęsny to wychowanek "polskiej szkoły bramkarzy" – tłumaczy Matysek. – Jesteśmy nacją, która chowa znakomitych golkiperów. Skąd się to bierze? Ze wzorców. Mali chłopcy, którzy zaczynali interesować się piłką, chcieli być na podwórku jak Józek Młynarczyk, potem Artur Boruc. A kolejni będą chcieli być Wojtkiem Szczęsnym – zauważa. I dodaje: – Jeśli dzięki temu zabiegowi z papierosem w szatni Wojtek miałby dać nam kolejny sukces na Euro, to niech palenia nie rzuca.  

Matyskowi – byłemu bramkarzowi, który w kadrze zagrał 34 razy ("Mało, mało, mało. Dla mnie mało!" – przyznawał w dużym wywiadzie dla Sport.pl) – także zawdzięczamy wiele. Nie tylko fakt, iż w latach 90., czyli czasie gigantycznej posuchy w polskim futbolu, on był reprezentantem lepszego futbolowego świata, w barwach Bayeru Leverkusen bijąc się o mistrzostwo Niemiec. To on przyczynił się do wielkiego sukcesu, dając nam awans na mistrzostwa świata w Korei i Japonii – pierwsze dla Polaków od 16 lat. Jego heroiczne interwencje w meczu z Norwegią w 2001 roku (3:2) do dziś robią gigantyczne wrażenie. Swoją drogą – po kontuzji barku, której Matysek doznał w tym meczu, zmienił go Jerzy Dudek – bramkarz Feyenoordu Rotterdam czekający na transfer do Liverpoolu. W kadrze – jedynie rezerwowy.

Ale lista nazwisk znakomitych polskich bramkarzy jest zdecydowanie dłuższa. Jan Tomaszewski, Józef Młynarczyk, Andrzej Woźniak, później Jerzy Dudek, Tomasz Kuszczak, Artur Boruc, Łukasz Fabiański, a dziś Szczęsny, Marcin Bułka czy Kamil Grabara. Po drodze brakowało nam napastników, pomocników, obrońców, w ostatnich 20 latach – poza Robertem Lewandowskim czy Piotrem Zielińskim – byliśmy przeciętni w każdym miejscu na murawie. Ale nigdy w świetle bramki. Co sprawia, że zawsze mamy w kadrze dobrych bramkarzy?

Czy "polska szkoła bramkarzy" w ogóle istnieje? – Kazimierz Górski mówił, że jeśli coś się powtarza, nieważne czy negatywnego lub pozytywnego, to nie jest to już przypadek. Jeśli więc polscy bramkarze od 50 lat są widoczni i odgrywają ważne, albo nawet bardzo ważne role w europejskim futbolu, to o przypadku nie ma mowy – mówi Sport.pl Andrzej Dawidziuk.

Polska fabryka bramkarzy

To właśnie trener Dawidziuk podczas parnego marcowego wieczoru w Cardiff zbiegł ze Szczęsnym do szatni. I to z nim analizował, jak karne strzelają Walijczycy. Teraz - niemal w przededniu Euro - zaprosił nas do siedziby PZPN przy ul. Bitwy Warszawskiej na wykład o "polskiej szkole bramkarzy". A konkretnie o projekcie "Polski Bramkarz".

Dawidziuk – obok Krzysztofa Dowhania, trenera bramkarzy Legii – to największy w Polsce autorytet w dziedzinie szkolenia bramkarzy. Przez 15 lat pracował w stworzonej przez siebie akademii w Szamotułach, a od 2000 roku trenował na każdym szczeblu reprezentacji młodzieżowych – od U-15 do U-21. Spędził też 10 lat w roli trenera bramkarzy Lecha Poznań. A od 2006 roku – z krótkimi przerwami – pracuje w reprezentacji Polski. W tej roli na ławce trenerskiej ma na koncie już niemal sto meczów.

– Mam satysfakcję, bo dziś to do nas przyjeżdżają największe akademie, by podglądać, jak szkoli się bramkarzy. Niedawno gościliśmy pracowników akademii Southampton, która wykształciła setki piłkarzy na poziomie Premier League. Ale nigdy wybitnego bramkarza – podkreśla Dawidziuk.

Wspólnie zastanawiamy się, kto będzie następcą Szczęsnego w bramce reprezentacji. – Zapewne o bluzę z "jedynką" powalczy ktoś, kto już w kadrze był na dłużej, czyli Łukasz Skorupski czy Bartłomiej Drągowski, ale w dalszej perspektywie kadrę zdominuje pokolenie z rocznika 1999, czyli Kamil Grabara, Marcin Bułka czy Radosław Majecki. Ten ostatni jest zresztą znakomitym przykładem, jak specyficzną pozycją jest bramkarz. Przez lata nie podnosił się z ławki, wiele osób już go skreśliło. Ale Radek cierpliwie pracował i dziś jest pierwszym bramkarzem Monaco i jednym z najlepszych golkiperów w lidze francuskiej – tłumaczy Dawidziuk.

Ale w kolejce są już następni. Bartek Mrozek i Mateusz Kochalski z rocznika 2000, Kacper Tobiasz czy Kacper Bieszczad z 2002. W roczniku 2003 są Krzysztof Bąkowski, Fabian Mrozek, czy Kuba Ojrzyński. Z 2004 roku jest Oliwier Zych, z 2006 mamy kapitalną grupę bramkarzy, z Miłoszem Piekutowskim na czele. 2007 to Mateusz Jeleń, Bruno Klimek. Słowem: W każdym roczniku mamy po kilkunastu bramkarzy, których nazwiska albo już coś znaczą w piłce, albo warto je zapamiętać.

Dawidziuk wskazuje konkretny moment, w którym fabryka polskich bramkarzy ruszyła pełną parą. – Jeszcze w latach 50. bywało, że trening bramkarski prowadził pierwszy trener zespołu. W latach 80. to było w kompetencjach asystenta trenera. Dopiero w latach 90. zaczęli pojawiać się pierwsi trenerzy bramkarzy – tłumaczy Dawidziuk.

Skąd więc fenomen dawnych bramkarzy: Józefa Młynarczyka, czyli m.in. zdobywcy Pucharu Europy z FC Porto, czy Jana Tomaszewskiego, "człowieka, który zatrzymał Anglię", i srebrnego medalisty z igrzysk w 1976 roku?

– Zgadza się, nie było trenerów, a mieliśmy kapitalnych bramkarzy. Zresztą sam Jan Tomaszewski powiedział mi, że miał mocną konkurencję; równie dobrze "zatrzymać Anglię" mógł Zygmunt Kalinowski, Piotr Czaja czy Piotr Mowlik, a nie "Tomek" – opowiada Dawidziuk. I tłumaczy: – W latach 70. i 80. większość treningów wyglądała tak, że po rozgrzewce indywidualnej bramkarze wchodzili do bramki i do końca zajęć bronili strzały kolegów. Zawodnicy non stop strzelali, ale golkiperzy odbijali ich piłki, ćwicząc gibkość, akrobatykę, zarządzanie własnym ciałem. Tego wówczas wymagał mecz. Polacy osiągnęli szczyt możliwości, jeśli chodzi o obronę strzałów, byliśmy wyróżniającą się nacją wśród bramkarzy. Ale w latach 90. doszło do rewolucji, która w naszym fachu okazała się przewrotem kopernikańskim – kontynuuje trener kadry.

Wówczas, w 1992 roku, pojawiła się wielka i kluczowa zmiana. Władze futbolu zdecydowały – po to, aby przyspieszyć i uatrakcyjnić grę – że bramkarze nie mają prawa łapać piłki pochodzącej z podań swoich drużynowych kolegów.

Rewolucja zaczęła się od Beenhakkera

– Faza bronienia się nie zmieniła. Dalej priorytetem bramkarza jest zatrzymywanie strzałów. Ale zmiana przepisów, taktyki i technologii sprawiła, że dziś wymagamy wielkiego od niego udziału w fazie atakowania – zauważa Dawidziuk.

Wspólnie oglądamy urywki dawnych interwencji Młynarczyka i Tomaszewskiego. Ich robinsonady robią wrażenie do dziś, ale już gra z piłką przy nodze wygląda karykaturalnie – zamiast przyjąć piłkę nogą, od razu łapią ją w ręce, ich wykopy są długie, wysokie niczym tęcza i absolutnie niedokładne.

– Podczas Euro w 1992 roku bramkarz mógł łapać piłkę od kolegi, ale już na igrzyskach w Barcelonie Aleksander Kłak bronił na nowych zasadach. To dlatego bramkarze lat 90., jak Jarosław Bako czy Jerzy Dudek, musieli zaadaptować się do zmian. Kolejne pokolenie, pokolenie Artura Boruca i młodsi, trenowało już z piłką przy nodze i było mu łatwiej. Dlatego dziś odchodzimy od mówienia o tym, że bramkarz jest dyscypliną indywidualną w grze zespołowej. Dziś musi być integralną częścią ekosystemu – mówi trener.

Dla samego Dawidziuka największą inspiracją była praca z Leo Beenhakkerem. Holenderski szkoleniowiec objął reprezentację Polski w 2006 roku i wprowadził ją na historyczne dla Polski Euro 2008.

– Byłem wówczas młodym trenerem. I to Leo zaczął wymagać ode mnie, żebym nie pracował jedynie z bramkarzami, ale z całym blokiem obronnym. Wtedy zrozumiałem, że jeśli rola bramkarza staje się bardziej wszechstronna, to i rola trenera bramkarzy musi taka się stać. Zrozumiałem, że mogę wyćwiczyć moich golkiperów świetnego bronienia, ale bez wspólnych zajęć z resztą zespołu, choć brzmi to paradoksalnie, nie nauczę ich dobrej gry w piłkę i nie przygotuję ich do wyzwań, jakie stawia współeczesny futbol.

– Po latach pracy z Leo uznałem, że trenerzy bramkarzy potrzebują czegoś więcej. Do tej pory kształciliśmy się tak jak pozostali trenerzy, kończyliśmy AWF, a potem zdawaliśmy licencję UEFA, ale ogólną, potrzebną do prowadzenia całych drużyn. Wyszliśmy więc z inicjatywą stworzenia licencji "UEFA goalkeeper A" – po to, aby w Polsce można było szkolić trenerów konkretnie pod kątem bramkarzy.

Europejska federacja podchwyciła pomysł. W 2014 r. w pierwszym w historii polskiego futbolu kursie wzięli udział m.in. Józef Młynarczyk, Arkadiusz Onyszko, Krzysztof Dowhań, Wojciech Kowalewski, Janusz Jojko, Jarosław Bako i Piotr Wojdyga. I oczywiście Dawidziuk, który był i prelegentem, i kursantem.

– Kłopoty przyszły, gdy trzeba było zaliczyć egzamin, bo… nie miał kto mnie przeegzaminować. To był pionierski kurs, nikt jeszcze tej licencji nie posiadał – śmieje się Dawidziuk. – Dopiero wtedy UEFA uznała, że wyjątkowo w tej sytuacji będę zdawał egzamin końcowy u Dyrektora Szkoły Trenerów. To było piękne doświadczenie.

Dziś w Polsce mamy 64 trenerów z licencją UEFA goalkeeper A i 120 z licencją UEFA goalkeeper B. Ona pozwala na pracę z bramkarzami w wieku juniorskim, ale i w niższych ligach, gdzie piłkarze grają amatorsko, ale chcą trenować profesjonalnie. W tym roku na kurs zgłosiło się kolejnych 130 osób.

Dawidziuk kończy: – Bramkarz z pewnością musi być odważniejszy niż przeciętny człowiek. Jeśli będę w pana rzucał jakimiś przedmiotami, naturalnie się pan uchyli, aby nie zostać trafionym i będzie się zasłaniał rękoma. A golkiper nie tylko się nie zasłoni, ale będzie nadstawiał ciało, aby w niego trafić. Musi być odważny, ale nie głupi.

"Stróż na jakiejś bramie"

– Przecież ta opowieść nie zaczyna się od Jana Tomaszewskiego i jego legendy z Wembley 1974 roku. Cofnijmy się do początku, kiedy w Polsce rodzi się futbol. Jedną z najważniejszych postaci jest wtedy Józef Lustgarten z Cracovii,  jej bramkarz, a później wybitny sędzia i działacz, zarówno klubu, jak PZPN – zaczyna rozmowę Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego", współautor "Magazynu Kopalnia" i tłumacz książek Jonathana Wilsona (jedna z książek tego autora nosi tytuł "Bramkarz, czyli outsider" - ją akurat przełożył Seweryn Dmowski).

Okoński jest oddanym fanem Tottenhamu, ale również Cracovii, a mieszka w znajdujących się pod Krakowem Niepołomicach. Nie piszemy o tym przypadkowo – z Puszczy Niepołomice, beniaminka ekstraklasy, do kadry zapukał 19-letni Oliwier Zych, sensacyjnie powołany przez Michała Probierza. I choć Zych ostatecznie na Euro nie pojedzie ze względu na kontuzję, to i tak eksplozja jego talentu wpisuje się w dobrze znany w Polsce trend: nasza piłka produkuje tabuny zdolnych golkiperów.

Wracając jednak do Lustgartena, tak po latach wspominał on – cytując za magazynem "Retro Futbol" – swoją pasję do łapania piłki: – W pewien dzień stanąłem na kilka chwil – tak mi się przynajmniej zdawało – w bramce i... wsiąkłem. Te kilka minut rozciągnęło się na kilka lat – mówił. Jego matka była jego decyzją załamana: – Marzyłam o karierze dla syna, ale że będzie stróżem na jakiejś bramie, o tym nie myślałam.

Sam pośrodku lasu

– Ale po Lustgartenie ta historia idzie i idzie! – kontynuuje Okoński. – Czytając Paula Haywarda i jego "W poszukiwaniu zaginionej chwały", historię angielskiej reprezentacji, na nazwisko Jana Tomaszewskiego natrafimy dziesięciokrotnie. Nie na Deynę czy Bońka, a właśnie na bramkarza, który przyprawił Anglików o trwającą wiele lat traumę – dodaje. Co więc jest takiego w postaci golkipera, że jest ona nam tak bliska?

Okoński: – W książce Wilsona autor snuje wywody o tym, co ta postać znaczy kulturowo. W pewnym momencie wprost cytuje Alberta Camusa, pisząc o postaci bramkarza jako "samym pośrodku lasu". Bramkarz to figura samotna z definicji. To mi się wydaje ważne i przybliża nas do odpowiedzi.

Camus – "najsłynniejszy bramkarz wśród pisarzy" – podczas oglądania meczu paryskiego Racingu gorąco bronił popełniającego błędy bramkarza gospodarzy, mówiąc: "Nie powinniśmy go obwiniać. Dopiero gdy sam staniesz pośrodku lasu, uświadamiasz sobie, jakie to trudne". 

Okoński kontynuuje: – Bramkarz to nie jest facet, który działa w kolektywie. Wiadomo: we współczesnym futbolu musi współpracować, kierować linią obrony, rozpoczynać akcje, rozgrywać. Ale kulturowo jest sam. Także kiedy popełnia błąd – jest samotny. I to jest bardzo polskie. Jesteśmy indywidualistami. Czy to kwestia zakorzenionej w nas nieufności do współpracy, wspólnoty, może dziedzictwo PRL? Nie umiem odpowiedzieć. Ale w naszej naturze leży to, by każdy radził sobie sam.

– Ostatnia instancja, obrona Częstochowy, Okopy Świętej Trójcy z "Nie-Boskiej Komedii" Zygmunta Krasińskiego, każdy ma swoje Westerplatte – to wszystko są pojęcia i zdania, które możemy podłożyć pod sytuację, gdy bramkarz własnym ciałem zasłania dostęp do bramki. I samotnie znosi ból – zauważa Okoński.

– Zobacz, ile mimo światowej marki musieli znosić polscy bramkarze. Fabiański dostał w Londynie nikczemną ksywkę "Flappyhandski", z Dudka w Liverpoolu wyśmiewano się, gdy wpuścił piłkę między nogami po strzale Forlana. Nawet Boruc – "Holy Goalie!" – znosił upokorzenia w Glasgow. Na tej pozycji nie może być ludzi nieśmiałych. Wygląda na to, że my, Polacy, jesteśmy na takie zderzenia zahartowani.

Fala w PRL była na porządku dziennym

– Największa zmiana zaszła bodaj właśnie w strefie mentalnej – opowiada nam Andrzej Bledzewski, który wychował się bramkarsko w latach 90., zdobył mistrzostwo Europy do lat 16, gdy po drugiej stronie na ławce Włochów siedział Gianluigi Buffon. Dziś Bledzewski sam jest trenerem bramkarzy.

Na łamach "Magazynu Kopalnia" wspominał o szkole bramkarskiej z przełomu lat 80. i 90. – Pierwszego trenera bramkarzy miałem dopiero w I lidze. Wcześniej było tak: "rzuć się osiem razy" – rzucałem się. "Zrób pięć przewrotów" – robiłem. Tarzałem się w błocie wedle staroświeckich metod.

– Kiedy zaczynałem bronić, mogłem jeszcze łapać i piłkę od kolegów, i piłkę wyrzucaną z autu – wspomina Bledzewski. I dodaje, już o mentalności: – Dziś trzeba uważać, żeby młodych chłopców, którzy uczą się gry w bramce, za bardzo nie docisnąć. I bardzo dobrze. Po lekturze książki o Robercie Enkem, bramkarzu reprezentacji Niemiec, który popełnił samobójstwo, wiem, jak ważna w bramce jest głowa. Fala, niedopuszczalne zachowania, były w PRL na porządku dziennym, zmarnowało się przez to wiele karier. Teraz to wygląda inaczej. To zmieniło się na plus – tłumaczy Bledzewski, który ostatnie dwa lata spędził jako trener bramkarzy pierwszoligowego GKS Tychy.

A już o czysto piłkarskich aspektach mówi: – Solą gry bramkarza zawsze była obrona bramki. I to się nigdy nie zmieni. Statystyki oczywiście mówią o tym, że dziś ponad 60 proc. czasu gry bramkarza to gra nogami, ale najważniejsze jest łapanie i wybijanie piłek. To jest w tej pozycji najpiękniejsze.

Podobnie twierdzi Dawidziuk: – Zastanawiam się nad przyszłością pozycji bramkarza. Być może niedługo nie będziemy mówić o "goalkeeperze", a "goalplayerze", bo coraz częściej bramkarz to jeden z graczy linii obrony. Niedawno Frans Hoek, mój przyjaciel z Holandii i trener bramkarzy, przekonywał mnie, że taka jest przyszłość pozycji bramkarza. Czy się pod tym podpisuję? Nie. Jeszcze nie. Będę się temu przyglądał.

A tak o początkach w bramce mówił Matysek: – Nie przeszkadzały mi zdarte łokcie, poobijane kolana, pozdzierane na betonie ubrania. To musiała być pasja, miłość – wspominał. Miłość do gry między słupkami, której w polskiej piłce jest wciąż mnóstwo. I wciąż nie ma na to precyzyjnego wytłumaczenia.

Podobnie jak nie ma precyzyjnej odpowiedzi na pytanie, czy jest coś, jakiś element techniczny, wspólna cecha, który tłumaczyłaby fenomen "polskiej szkoły bramkarzy". Być może odpowiedzi – jak wprost bądź między wierszami twierdzą nasi rozmówcy – szukać należy nie tylko na boisku, ale wśród narodowych cech "samych pośrodku lasu".

Więcej o:

WynikiTabela

Komentarze (53)

Najlepsi na świecie rodzą się w Polsce. Jesteśmy światową potęgą

bonawentura105
10 miesięcy temu
Z dawnych nazwisk to jeszcze Jan Gomola i Marian Szeja. Przepisy się zmieniały. Był taki okres, że bramkarz przed wykopnięciem piłki najpierw ją kozłował. Chyba musiał to 4 razy zrobić.
pacior4
10 miesięcy temu
senegal lubi to
bosmannovicki
10 miesięcy temu
"dlaczego to Polska produkuje najodważniejszych i najlepszych golkiperów świata?"Polska megalomania i kompleksy.
p.durbacz
10 miesięcy temu
Dlatego że mamy najgorsze na świecie linie pomocy i obrony. To napastnicy i bramkaze mają co robić
Zgłoś komentarz

Czy masz pewność, że ten post narusza regulamin?

Wystąpił błąd, spróbuj ponownie za chwilę
Dziękujemy za zgłoszenie

Komentarz został zgłoszony do moderacji

Nadaj nick

Nazwa użytkownika (nick) jest wymagana do oceniania, komentowania oraz korzystania z forum.

Wpisz swój nick
Wystąpił błąd, spróbuj ponownie za chwilę

Użyj od 3 do 30 znaków. Nie używaj polskich znaków, wielkich liter i spacji. Możesz użyć znaków - . _ (minus, kropka, podkreślenie).