• Link został skopiowany

Oto prawda o pożegnaniu Błaszczykowskiego. "To my"

Jakub Błaszczykowski żegna się dziś z reprezentacją Polski. Dlaczego to takie ważne dla niego i dla nas, pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego".
Jakub Błaszczykowski
screen YT/Łączy nas piłka

Jemu to pożegnanie się po prostu należało. Z mnóstwa powodów, nie tylko ze względu na smutną scenę ze skąpanego w upiornym słońcu stadionu w Wołgogradzie, kiedy to stał przy linii bocznej przegranego już, kończącego dla nas mundial 2018, meczu z Japonią i czekał na możliwość wejścia na boisko - czekał daremnie, bo sędzia zlitował się nad widzami fatalnego widowiska i skończył je, zanim Jakub Błaszczykowski miał możliwość zaliczenia swojego 101. występu w reprezentacji. Należało mu się choćby ze względu na to, jaką wagę przykładał do gry z orzełkiem na piersi. - Dla mnie każdy mecz w reprezentacji jest jak spełnienie marzenia - powtarzał w rozmowach z dziennikarzami, a te słowa, jak zwykle u niego, potwierdzało świadectwo życia.

Zobacz wideo Lewandowski rozśmieszył Santosa. Trening kadry

Błaszczykowskiemu to pożegnanie się po prostu należy

Należało mu się bowiem także ze względu na wysiłek, z jakim starał się wracać do kadry po ciężkich kontuzjach, na przykład po miesiącach zmagań z bólem pleców tak silnym, że uniemożliwiającym w zasadzie podniesienie się z łóżka, a pokonanym w końcu, by zdążyć na owe feralne mistrzostwa świata 2018. Należało mu się ze względu na konflikt, w jaki popadł z prowadzącym Fiorentinę Paulo Sousą - bo wbrew opinii Portugalczyka pojechał na mecz drużyny narodowej z Islandią i złapał tam kontuzję, która mocno skomplikowała jego sytuację w klubie. Należało mu się ze względu na pandemię, podczas której sam ciężko chorował i która opóźniła o rok mistrzostwa Europy 2020, pozbawiając go nadziei na to, że rosyjski mundial nie będzie ostatnim wielkim turniejem w jego karierze. Na kontuzje, które uniemożliwiły mu udział w mundialu 2006 czy Euro 2008, gdy był jeszcze u progu kariery. Na oddanie, z jakim tyle lat nosił kapitańską opaskę - i na sposób, w jaki przekazał ją Robertowi Lewandowskiemu podczas nie najlepiej zresztą przeprowadzonej przez Adama Nawałkę zmiany warty. Nie wymieniam już tych wszystkich meczów, podczas których strzelił 21 goli i 21 razy asystował przy golach kolegów - nie wymieniam, bo nie muszę. Kibice pamiętają dużo, dużo więcej niż tamto trafienie do bramki greckiej na inaugurację Euro 2012.

Na tym polega istota sprawy związanej z pożegnaniem Jakuba Błaszczykowskiego podczas meczu Polska - Niemcy: w naszych do bólu pragmatycznych czasach, w czasach pamięci jeszcze krótszej niż życie wczorajszej gazety, w czasach, kiedy o wszystkich wiadomościach zapomina się niemal natychmiast po przewinięciu tablicy portalu społecznościowego, kibice są jedną z nielicznych grup społecznych, które po prostu pamiętają. Nick Hornby analizował tę postawę wprawdzie mocno ironicznie, pisząc w "Futbolowej gorączce", że fani futbolu żyją w mitycznym czasie przeszłym albo w wypełnionym marzeniami czasie przyszłym ze względu na fatalną zwykle teraźniejszość, ale w tym przypadku ma to swoje dobre strony. W kibicowskim świecie dawne zasługi nigdy nie zostają zapomniane. Zwłaszcza jeśli chodzi o ludzi, którzy na boisku zawsze dawali z siebie wszystko.

Nieważne, że Jakub Błaszczykowski od dawna nie jest już (jak śpiewał Wojciech Waglewski w piosence "Gdy będę miał 65") "najszybszy w dzielnicy". Nieważne, że jego powrót do Wisły Kraków, choć pozwolił uratować klub w 2019 roku, w kolejnych miesiącach i latach skojarzył się z bolesnymi pomyłkami personalnymi i goryczą spadku z ekstraklasy. Nieważne, że od sierpnia 2021 aż do kwietnia tego roku lider drużyny z Reymonta nie zagrał w barwach swojego klubu ani razu i że nawet w ostatnich tygodniach oglądaliśmy go na boisku sporadycznie, więc z pewnością nie jest w reprezentacyjnej formie. Nieważne też, co mówił w pierwszym odruchu o sensowności rozgrywania meczu z Niemcami również do bólu pragmatyczny selekcjoner Fernando Santos.

Więcej treści sportowych znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl

Ba, nieważne nawet wszystkie trofea, zgromadzone przez Jakuba Błaszczykowskiego podczas lat kariery (mistrzostwo Polski z Wisłą, mistrzostwa i Puchar Niemiec z Borussią), bo znalazłoby się kilku polskich piłkarzy bardziej utytułowanych, których przecież wcale nie chcielibyśmy żegnać aż tak uroczyście. Może to zresztą jeden z powodów, dla których jest kibicom tak bliski: że ich Kuba jest człowiekiem, w którego życiu od sukcesów ważniejsze były porażki - albo raczej sposób, w jaki się z nich podnosił. Zwłaszcza że "na klatę" musiał brać rzeczy daleko poważniejsze, niż jakiś niestrzelony karny w ćwierćfinale Euro. O tym, co przeszedł w dzieciństwie, o tym, jak ojciec zabił mamę, która umierała małemu Kubie na rękach, opowiedział w książce Małgorzaty Domagalik, i fakt, że zdołał po tym wyjść na futbolowe szczyty, jest dowodem onieśmielającej zwykłych śmiertelników siły.

W pożegnaniu Błaszczykowskiego chodzi o coś więcej

Inna sprawa, że oprócz siły ma przecież wrażliwość, o której świadczy nie tylko zaangażowanie w liczne akcje charytatywne. Kiedy kilka lat temu pisałem o nim w "Tygodniku Powszechnym", przypomniało mi się zdanie Oty Pavla o pewnym zbliżającym się już, co tu kryć, do końca kariery piłkarzu - "Pan gra całym sercem, można by wręcz powiedzieć, że pan gra, jakby bronił pan prawdy". Przepisuję je jeszcze raz z myślą o czytających może ten tekst niekibicach, bo kibicom doprawdy niczego nie trzeba tłumaczyć. Ci z drugiej strony Błoń z podobnych w sumie powodów zbierają dziś pieniądze na odnaleziony gdzieś i wystawiony przez jeden z domów aukcyjnych srebrny puchar redakcji "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" – patrona rozgrywek o Mistrzostwo Galicji w 1913 roku.

W pożegnaniu Jakuba Błaszczykowskiego chodzi jednak o coś więcej niż pamięć, szacunek dla symboli albo docenienie lojalności i wierności. Słowo "dziękuję" wypowiadamy codziennie wiele razy, bardzo często nieuważnie, konwencjonalnie czy rutynowo, ale kiedy wykrzyczymy je w piątkowy wieczór na Stadionie Narodowym, nie będzie miało nic z rutyny. Jeśli Jakubowi Błaszczykowskiemu pożegnanie się po prostu należało - to my go potrzebowaliśmy.

Więcej o:

WynikiTabela