Mistrzostwa świata 2014. Wymodlony finał na przeklętej Maracanie. Messi spotyka się z przeznaczeniem

To będzie historyczna chwila. Finał dwóch żyjących papieży, w jednym z najbardziej katolickich krajów świata. Bóg we wtorek nie wysłuchał jednak modlitw milionów Brazylijczyków, a w środę sprawił, że Brazylijczycy mogą w niedzielę otrzymać jeszcze jeden cios.

"Derby Watykanu", "Pojedynek Franciszka i Benedykta XVI". Internet po zakończeniu rzutów karnych w Sao Paulo był pełen tego typu żartów. Opatrzność faktycznie była w półfinałach przychylna dla ojczyzn papieża obecnego i tego, który nie tak dawno ustąpił, a my w niedzielę zobaczymy powtórkę finału z 1986 roku.

Brazylijczycy z faktem, że "Canarinhos" nie zagrają w finale na Maracanie, musieli pogodzić się już we wtorek. Przeklęty w 1950 roku stadion, gdy Urugwaj sensacyjnie odebrał tytuł Brazylijczykom, może stać się przez gospodarzy kończącego się powoli turnieju w niedzielę podwójnie znienawidzony. Przebudowana Maracana miała odpędzić demony pamiętnej nocy z 1950 roku, a fani zgromadzeni na niej 13 lipca mieli być świadkami wielkiego triumfu Brazylii.

A jednak może być zupełnie na odwrót - najbardziej znienawidzona Argentyna może w niedzielę pokonać Niemców, a Leo Messi wznieść w górę Puchar Świata. W tym czasie Neymar, który miał być bezdyskusyjną gwiazdą, wciąż będzie leżał w szpitalu. Jeśli szczęście dopisze Brazylijczykom, to na osłodę dostaną trzecie miejsce, o które powalczą z Holandią.

Messiego randka z przeznaczeniem

"Daily Telegraph" na okładce czwartkowego wydania zapowiada randkę Messiego z przeznaczeniem. Z Holandią był niewidoczny, właściwie przebiegł obok meczu, ale w kluczowym momencie utrzymał nerwy na wodzy i strzelił karnego. Pierwszego z czterech, który dały Argentynie awans do wielkiego finału.

Teraz nie będzie już żadnych porównań, niedopowiedzeń czy gdybania. Messi bezpośrednio zmierzy się z legendą Diego Maradony i będzie miał proste zadanie - dokończyć dzieła i wyjechać z Brazylii z Pucharem Świata, podobnie jak przed laty Maradona.

Finał będzie też powtórką decydującego starcia z mundialu w 1986 roku. Wtedy Argentyna wygrała 3:2, a Maradona, choć nie strzelił żadnej bramki, to i tak był głównym architektem sukcesu jako najlepszy strzelec drużyny w całym turnieju.

Gospodarze, Brazylijczycy, gorszego scenariusza na ostatnie spotkania chyba nie mogli sobie wymyślić. Teraz do przelania się czary goryczy potrzeba już tylko triumfu Messiego na Maracanie. Choć po wtorkowym meczu możemy mieć poważne wątpliwości co do tego, czy bóg futbolu jest jeszcze Brazylijczykiem, to może w niedzielę się zlituje i nie sprawi, że kibice "Canarinhos" będą wspominali ten mundial tak traumatycznie jak ten z 1950 roku.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.