Mundial w Katarze miał być ostatnią wielką imprezą Cristiano Ronaldo, a Portugalia chciała zagrać najlepszy turniej od 2006 r., kiedy zajęli czwarte miejsce. Ghana za to ma najmocniejszy zespół od kilku lat i chciała sprawić niespodziankę na MŚ i wyjść z grupy. Ostatni taniec Ronaldo nie zaczął się dokładnie tak, jakby tego sobie zażyczył. Byli mistrzowie Europy wymęczyli wygraną, ale dostarczyli z Ghańczykami masę emocji, szczególnie w końcówce meczu.
Portugalia narzuciła swój styl grania, ale nie forsowała tempa. Dość mozolnie budowała akcję, nie miała za bardzo możliwości, by przyspieszyć w obrębie pola karnego. Często podnosiła piłkę pod bramką Ghańczyków, co było na rękę afrykańskiej drużynie, łatwiej wtedy o opanowanie sytuacji.
Sama Ghana starała się wychodzić z własnej połowy, ale jej ataki ograniczyły się jedynie do przekroczenia linii środkowej boiska. Nie oddała w pierwszej połowie ani jednego strzału. Mało tego - nawet nie zaliczyła kontaktu z piłką w polu karnym rywala.
Najlepszą sytuację miał Ronaldo w 31. minucie. Po jego strzale w polu karnym piłka znalazła się w siatce, ale sędzia nie uznał gola, dopatrzył się faulu w ataku.
Do 65. minuty obraz gry wyglądał podobnie - Portugalia była stroną przeważającą, a Ghana liczyła na zrywy. Ekipa z Afryki nawet zdołała oddać jakiś strzał z dystansu, co zwiastowało, że może jeszcze tu się jeszcze wydarzyć. I faktycznie się działo. To było najlepsze ponad pół godziny (z czasem doliczonym) na tych MŚ.
Rollercoaster ruszył i od razu zapewnił nam kontrowersję. Sędzia podyktował rzut karny po faulu na Cristiano Ronaldo. Wydawało się, że to nie był kontakt na "jedenastkę", ale sędzia był na tyle pewny decyzji, że nie potrzebował oglądać sytuacji na monitorze. Portugalczyk pewnie strzelił na 1:0, bijąc rekord - zdobył bramkę na piątym mundialu z rzędu.
Radość byłych mistrzów Europy nie trwała długo. Ghana przeprowadziła szybką akcję, po której wyrównał Andre Ayew. Portugalczycy mogli zatem obawiać się, że ich też dopadła klątwa tego turnieju. Argentyna i Niemcy przegrały swoje mecze, a obejmowały prowadzenie po golu z rzutu karnego.
Bramka Ghany zadziałała na Portugalię niczym czerwona płachta na byka. Wystarczyły jej trzy minuty, by odjechała na 3:1 po trafieniach Joao Felixa i Williama Carvalho. Ronaldo mógł mieć dublet, ale ghański bramkarz zdołał wygrać w sytuacji sam na sam i utrzymać swoją reprezentację przy życiu.
W 89. minucie Osman Bukari trafił głową na 3:2, Ghana znów złapała kontakt. To zapowiadało zażartą końcówkę. Afrykanie poczuli się na tyle mocni, by się otworzyć, bardziej zaatakować. Sytuacja wymykała się Portugalczykom spod kontroli.
W ostatniej minucie doliczonego czasu gry Portugalia mogła wypuścić wygraną z rąk. Diogo Costa grał na czas przy wybiciu i nikt nie zauważył, że Inaki Williams wybiegł mu zza pleców. Ten zdołał odebrać piłkę, ale miał problem z opanowaniem jej i nie oddał celnego strzału.
Portugalii udało się zatem utrzymać korzystny wynik do ostatniego gwizdka. Trener Fernando Santos ma za co chwalić Portugalczyków, ale też za co g(h)anić. Taki zespół nie powinien nie pozwalać rywalowi na zbyt wiele, a Ghana napsuła tutaj krwi.
Ten mecz może urosnąć do miana jednego z najlepszych spotkań turniejów, patrząc na wynik, przebieg, dramaturgię. Kiedy się rozkręciło, to na dobre.
Pierwsza kolejka fazy grupowej MŚ jest za to fatalna dla afrykańskich drużyn. Nie wygrały żadnego z pięciu meczów, zremisowały dwa z nich.