Wprowadzał do Polski McDonalda, teraz tworzy nową WOŚP. "Szaleńcze"

Posłuchaj artykułu (ładuję...)
- Mój syn ma osiem lat. Miałbym się mu chwalić, mówiąc: "Patrz, tu tatuś dał milion, a tu dwa miliony"? No i co z tego? Panu mogę powiedzieć, że w projekt "Czyste Tatry" z własnych pieniędzy włożyłem trzy miliony dolarów, zanim dołączyli sponsorzy - mówi Rafał Sonik. Zwycięzca Rajdu Dakar w kategorii quadów i zarazem jeden z najbogatszych Polaków rozkręca nową inicjatywę. Razem z legendami polskiego motorsportu i ze wsparciem Igi Świątek.

W piątek 5 lipca 80 maluchów wyruszyło spod Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Cel geograficzny to Monte Cassino, do którego trasa liczy 3200 km i prowadzi przez osiem krajów. Celem głównym jest zebranie miliona euro dla dzieci poszkodowanych w wypadkach drogowych, na edukację i prewencję. Kolejną Wielką Wyprawę Maluchów dla Dzieci wyprowadzili na trasę mistrzowie motorsportu, a wśród nich Longin Bielak, Sobiesław Zasada, Maciej Wisławski, Rafał Sonik, Kajetan Kajetanowicz i Bartosz Ostałowski.

Rafał Sonik - kierowca rajdowy, zwycięzca rajdu Dakar w kategorii quadów, ale też polski przedsiębiorca, biznesmen, multimilioner i filantrop - razem z Jerzym Starakiem na początku lat 90. wprowadzał do Polski restaurację McDonald's. Jest współwłaścicielem spółki Gemini Holding, działającej w sektorze nieruchomości komercyjnych.

Łukasz Jachimiak: Po co milioner mający 188 cm wzrostu na osiem dni zamyka się w maluchu?

Rafał Sonik: Po to, żeby przeżyć trudną wyprawę i żeby przez wysiłek zrobić coś dobrego dla innych. Na tym to polega, żeby nie było komfortu – wtedy wysiłek jest uczciwy. Jeśli jedzie 98-letni Longin Bielak, który przez większą część roku w zasadzie nie rusza się z domu, jeśli jedzie 94-letni Sobiesław Zasada, to ja na pewno nie będę narzekał na niewygody! Oni razem mają już ponad 190 lat! Co ciekawe, jak w zeszłym roku Longin Bielak wsiadał do malucha, to trzeba było mu troszkę pomagać – miał laskę. A jeszcze zanim ruszył, wziął jakąś tableteczkę przeciwbólową. Natomiast w trakcie wyprawy z każdym dniem czuł się coraz lepiej, a jak wrócił do Krakowa po naprawdę morderczym rajdzie, bo przecież jechaliśmy do Monte Carlo i z powrotem, przez najwyższe alpejskie przełęcze, które mają po prawie 3000 metrów, to wysiadł na Rynku bez laski, nie potrzebował żadnych środków przeciwbólowych i naprawdę biegał do ludzi rozdawać autografy! A gdy dziennikarze pytali czy wyprawa odbędzie się również w 2024 roku, to obaj z Sobiesławem pierwsi powiedzieli, że oczywiście, że oni planują jeździć w tej wyprawie jeszcze co najmniej przez pięć lat, żeby startując razem mieli ponad 200 lat. A jak już to osiągną, to wtedy zdecydują, co dalej – może rajdy po Polsce, może wyprawa na Akropol. To jest cudowne, ile oni mają planów, jak ich ta wyprawa odmładza i jaki daje im sens. To jest kapitalne, że właśnie w sportowym wysiłku znowu odnaleźli sens.

Jak pan, 58-latek, czuje się przy 98-letnim Bielaku i 94-letnim Zasadzie? Jak junior?

- Nie no, nie przesadzajmy i nikogo nie kokietujmy. Czuję się uprzywilejowany. I to podwójnie. Po pierwsze: współpracuję z dwiema żyjącymi legendami motosportu. A najważniejsze i najbardziej wartościowe jest to, że razem robimy coś dobrego. Po drugie: mam poczucie, że byłoby grzechem, gdybyśmy nie spróbowali razem pomagać dzieciom, które są ofiarami wypadków drogowych. Przecież my jesteśmy na przeciwnym biegunie – każdy z nas skorzystał na motoryzacji, motosporcie i wielu z nas na biznesie motoryzacyjnym. Przecież Sobiesław swoje biznesowe sukcesy zbudował na tym, że na początku miał warsztat samochodowy, później był importerem i dilerem Mercedesa czy Porsche, a teraz jest wspólnikiem w firmie Cichy-Zasada. Cała ta konstrukcja biznesowa, która jest u Sobiesława na pokolenia, jest osadzona na motoryzacji. To samo jest u Kajtka Kajetanowicza, czy u Bartka Ostałowskiego, który stracił ręce, ale motosport pozwolił mu odbudować siłę i życie w ogóle. A na przeciwległym biegunie są dzieci, które na samym początku, mając jeden, trzy, pięć lat, cierpią przez tragiczne wypadki – tracą zdrowie, tracą najbliższych. I choćbym miał wszystko połamane, a miałem połamane niemal wszystko poza prawą nogą, to choćbym co rano wstawał z tego powodu obolały, i tak jestem beneficjentem motoryzacji. Jestem dziewięciokrotnym zdobywcą Pucharu Świata, jestem zwycięzcą Rajdu Dakar. To buduje moją mentalność, to się przekłada na moją rodzinę, prawda?

Trudno się nie zgodzić.

- Nawet jeśli poniosłem, powiedzmy, jakieś ofiary, to poczucie satysfakcji, spełnienia, jest niewspółmiernie większe. A co ma powiedzieć dziecko, które jest ofiarą jakiegoś pirata drogowego?

Pan jako dziennikarz sportowy pewnie tysiące razy przeżywał dumę, widząc orła na stroju polskich sportowców, którzy coś osiągają. Tego nie czują chyba tylko ludzie z drewna, ale ja się z takimi nie kumpluję.

Wśród dziennikarzy sportowych są cynicy, ale i oni się wzruszają, gdy widzą na przykład, jak Iga Świątek ze łzami w oczach słucha „Mazurka Dąbrowskiego" po wygraniu Roland Garros.

- Ano właśnie! To, że utożsamiamy się ze swoim krajem jest elementarzem! To nie jest jakiś wyczyn intelektualny. Ale ważne jest, gdy my, sportowcy, będąc obywatelami Polski, mamy w sobie element empatii i zauważamy, że nawet jeśli wkładamy ogromnie dużo wysiłku w to, żeby stanąć na podium, dojść na swój szczyt, to jesteśmy uprzywilejowani. W moim przekonaniu to rodzi jakieś zobowiązanie. Czuję tak od końca lat 80., gdy stałem się przedsiębiorcą, a sport uprawiałem jeszcze tylko amatorsko. I moim zdaniem dla przetrwania kraju, narodu, całej naszej cywilizacji, Europy, to co jest krytyczne, to dzieci. Oczywiście istotne jest również bezpieczeństwo granic, ale dzieci przede wszystkim! Dlatego na daszku swojego kasku, czyli na najbardziej medialnie eksponowanym miejscu, przez wiele lat miałem orła i całemu światu pokazywałem, że jestem dumny z bycia Polakiem. Tego orła z czasem przeniosłem na lewe ramię, a na daszku kasku umieściłem serce Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która robi mnóstwo dobrego dla dzieci i nie tylko dla nich. Według mnie empatia i świadomość oraz solidarność społeczna jest czymś jeszcze ważniejszym niż po prostu bycie obywatelem dumnym ze swojego kraju.

Pamięta pan, w którym roku orzełka zastąpił sercem WOŚP? Zastanawiam się czy to nie był gest w odpowiedzi na nagonkę na WOŚP.

- Zrobiłem to w 2013 albo 2014 roku. Czyli jeszcze przed nagonką. Ale w jej trakcie cały czas to serce na kasku miałem. I od lat co roku współpracuję z WOŚP, podarowując na licytacje różne rzeczy. Serce WOŚP to znak świadomego obywatela, który rozumie, że jego przywilej oznacza obowiązek. I to nie taki obciążający, tylko radosny. Z ludźmi którzy pokazują, że są ponadprzeciętnie świadomi i nie oszczędzając się angażują się w pomoc innym, jest mi bardzo po drodze. A ponieważ pokazali to i Sobiesław Zasada, i Longin Bielak, i Kajetan Kajetanowicz, i Bartosz Ostałowski, i „Rezi", bo wśród influencerów naszym liderem jest Remigiusz, który też jest motosportowy, bo jeździ motocyklem enduro, to razem prowadzimy projekt, który traktujemy jak wspólną misję. Uważam, że ten projekt stanie się czymś tak oczywistym i tak cyklicznym jak WOŚP. Już nawet przygotowuję nowy kask i na nim zostanie serducho WOŚP, ale miejsce na daszku zajmie logo Wielkiej Wyprawy Maluchów dla Dzieci. Szczerze powiem: dziwię się, że tak późno wpadliśmy na pomysł tak kapitalnej inicjatywy!

Jak to się stało, że pewnego dnia postanowiliście zrobić wyprawę, żeby zbierać pieniądze na dzieci, które ucierpiały w wypadkach? Czy ktoś z was miał jakieś wstrząsające przeżycie?

- Na szczęście nie. Każdy sportowiec mniej więcej w połowie kariery zaczyna się zastanawiać, co będzie robił dalej. Pan dobrze wie, że zostajemy trenerami, członkami sztabów – w zależności od talentów i kompetencji. Mnie proponowano, żebym został prezesem Polskiego Związku Motorowego, żebym miał klub i szkolił dzieci, żebym stworzył team dakarowy – było sporo różnych przymiarek, a każda miała więcej mankamentów niż zalet. Żadna nie była w pełni zgodna z moją osobowością i z moją historią. Zgodne z nimi jest działanie drużynowe tam, gdzie pozornie mamy coś indywidualistycznego. To, że wygrywałem i że dojechałem do mety każdego z 50 rajdów Pucharu Świata, w których wystartowałem, świadczy nie o mnie, tylko o moim teamie.

Teraz pan kokietuje, a mówił pan, że nie będziemy tego robić. Ja wiem, że za sportowcem stoi team, ale musi być wybitny sportowiec, żeby pracowali z nim wybitni ludzie - sportowiec musi ich wokół siebie skupić, upewnić ich, że dla niego warto pracować itd.

- Zgoda, ale proszę mi wierzyć, że na przykład mój mechanik musiał być absolutnie topowy, żebym ja mógł mieć wybitne rezultaty. On pracował w burzach piaskowych, na biwakach w nocy i nie mógł się pomylić nawet o jedną czwartą obrotu, gdy dokręcał każdą z setek śrubek. Albo mój fizjoterapeuta – musiał być najlepszy, żebym ja - człowiek dwukrotnie starszy od rywali ze światowej czołówki - mógł rywalizować na najwyższym poziomie. We mnie i w sporcie, i w projektach społecznych odzywa się przedsiębiorca. Chcę tak wyskalować każdy projekt, żeby wyszło mistrzostwo. Przykładem niech będą „Czyste Tatry".

To akcja, z którą ruszył pan w 2012 roku?

- Tak, w czerwcu tamtego roku poszedłem ze znajomymi na wycieczkę w góry. W tym gronie byli Anglicy, bodaj cztery osoby były w Tatrach pierwszy raz w życiu, a mnie postrzegali jako człowieka stąd. Zamiast radości i dumy czułem wstyd - jak cholera! Obciach taki, że ojej! Mój ciąg logiczny był wtedy dokładnie taki sam, jaki po latach powtórzył się przy planowaniu Wielkiej Wyprawy Maluchów dla Dzieci. Po pierwsze: zadałem sobie pytanie czy zadowala mnie to, co widzę, czy wręcz przeciwnie. Wtedy naprawdę bardzo mocno zdałem sobie sprawę, że w Tatrach chodzimy po śmietnisku, że jest jak po procesji Bożego Ciała, tylko depczemy nie kwiatki, a folie, puszki, butelki. Po drugie: czy jest mi to obojętne? Nie jest! Dalej: czy to się da zmienić? Na pewno się da! Czy zmienić troszkę? Jeśli tak, to pójdźmy od razu ze znajomymi po worki, zbierzmy sześć czy osiem worków śmieci podczas wyprawy i uspokójmy sumienia. Ale czy ta zmiana będzie trwała? Na pewno nie. Czy będzie wyskalowana? Nie. Nawet jeśli zaczniemy mówić ludziom: „Patrzcie, my posprzątaliśmy, to i wy weźcie worki i posprzątajcie". Ja do akcji „Czyste Tatry" podszedłem dokładnie tak, jak do sportu – jak już mi Marek Dąbrowski z Jackiem Czachorem otworzyli oczy, to pojechałem od razu na Dakar, a nie na jakieś zawody, i nie po to, żeby tylko wystartować, ale po to, żeby osiągać sukcesy, żeby zostać numerem jeden. Bo ja się odnajduję na długim dystansie, w skrajnych wyzwaniach. Z Tatrami było tak, że pierwsza akcja to było tysiąc wolontariuszy i tysiąc worków śmieci - półtorej tony! Później były dwa tysiące wolontariuszy, trzy tysiące wolontariuszy, aż doszliśmy do pięciu tysięcy wolontariuszy i się okazało, że to już jest za dużo, że ilość śmieci w Tatrach maleje. Rezultat jest taki, że w tym roku sprzątać poszło dwa i pół tysiąca wolontariuszy i oni razem zebrali 250 kilogramów śmieci. Czyli na jednego wolontariusza przypadało 10 deko! Każdy znalazł jakiś niedopałek papierosa, jakąś paczkę po czymś do jedzenia, a nie jak kiedyś felgi od samochodów, stare kalosze czy nawet materace z łóżek, ze sprężynami.

Te materace to pewnie zostawialiśmy dla niedźwiedzi.

- Niestety, zwierzęta przez te śmieci cierpiały. Na szczęście naprawdę ogromnie dużo się zmieniło. Jest wreszcie czysto. A liczba turystów w Tatrach od 2012 roku się podwoiła. A nawet więcej niż podwoiła, bo gdy zaczynaliśmy akcję, rocznie Tatry odwiedzało 2,5 miliona turystów, a teraz to jest aż 5,5 miliona. Czyli można powiedzieć, że misja sprzątania jest już tylko dodatkiem do edukacji. A edukacja dała taki rezultat, że ludzie śmiecą statystycznie 20 razy mniej! I że służby, które się mają tym zajmować, robią to o wiele lepiej niż robiły kiedyś. Bo wstyd im było, musiały poprawić jakość pracy. Dokładnie ten sam mechanizm zadziałał w wyprawie. To się stało wiosną 2023 roku. Wtedy postanowiliśmy zebrać mocną grupę ambasadorów, każdy dał swoje kompetencje, swój autorytet, markę – to, czego się dorobił. Każdy angażuje się w wymiarze, w którym się z tym czuje dobrze i razem próbujemy zmienić rzeczywistość.

Z jakim skutkiem ją zmieniliście dzięki pierwszej edycji wyprawy?

- Fundacja Inter Cars w ubiegłym roku miała 300 tysięcy złotych do rozdysponowania na granty. To wystarczyło na 12 grantów. W tym roku fundacja dostała 430-440 aplikacji na granty, a do rozdysponowania miała już 1,4 mln. Dzięki temu obsłużyła ponad 40 grantów. To cały czas tylko 10 procent zapotrzebowania, a wnioski są o granty w bardzo ważnych obszarach.

To są granty na inwestycje, powiedzmy, antywypadkowe? Na przykład na poprawę bezpieczeństwa na przejściach dla pieszych przy szkołach?

- Tak, na progi spowalniające, na szykany, na oświetlenia. I najporządniej wnioski przygotowują wsie i małe miasteczka. Bo tam 20 tysięcy złotych zmieni rzeczywistość. W małych miejscowościach szkoły, przedszkola i centra kultury są przy głównej ulicy. I tam trzeba ratować życie dzieciakom, inwestując w projekty zwiększające bezpieczeństwo w ruchu drogowym. To my musimy zadbać o to, żeby dzieci nie ginęły i trzeba to zrobić systemowo.

Lata temu poczułem, że chcę wychodząc w Tatry czuć się tak dobrze jak wtedy, gdy wychodzę w Alpy. Problemem nigdy nie było to, że Tatry nie są dwa razy wyższe i że rozciągają się na 80, a nie na 500 kilometrów. One są piękne, dają mnóstwo możliwości turystycznych, wspinaczkowych, tylko muszą być czyste. I takie się stały. Ludzie już nie poświęcają swojej energii na to, żeby zmiętą butelkę po wodzie wepchnąć pod korzeń i przysypać liśćmi. To się udało. Dzięki organicznej pracy u podstaw. A wiem, że dzieci najszybciej sobie takie nawyki przyswajają. Wiele razy widziałem, jak dzieci zwracają dorosłym uwagę, że nie wolno rzucać śmieci gdziekolwiek, że trzeba zaczekać aż będzie kosz. A teraz z pokorą, ale i determinacją staramy się powoli zrobić coś na wzór WOŚP-u. Ja wiem, że „motoryzacyjny WOŚP" to brzmi bardzo ambitnie, a może nawet szaleńczo. Wiem, że to musi zająć dużo czasu, ale jestem z tym okej. Zobaczymy, ile nam zajmie skalowanie tego projektu.

Jaki jest cel?

- Cel, marzenie i wyzwanie jest takie, żeby ginęło w Polsce przynajmniej o połowę dzieci mniej.

Ile dzieci ginie w Polsce w wyniku wypadków drogowych?

- Około sto dzieci rocznie. Liczę dzieci i młodzież, bo uznaję, że trzeba sumować statystyki dotyczące osób do 14. i do 18. roku życia. Dla mnie dzieckiem jest każdy, kto nie jest pełnoletni.

Odniosę się jeszcze raz do Tatr. W nich jeden turysta średnio śmieci dziś o ponad 20 razy mniej niż to było w 2011 roku. Nie sądzę, że za powiedzmy 10 lat osiągniemy tak znakomitą poprawę w ruchu drogowym, choć bardzo bym chciał, żeby zamiast setki ginęło tylko pięcioro dzieci rocznie. Ale jeżeli uda się doprowadzić do tego, żeby za 10 lat ginęło o połowę mniej dzieci, to będzie kapitalnie.

Mówił pan o ponad 400 wnioskach na granty - ile trzeba by było pieniędzy, żeby wystarczyło na wszystkie, a nie na 40?

- 15 milionów. Plus koszty obsługi. Bo to jest pokrywane z osobnych środków. My dbamy o to, żeby to oddzielać, żeby nie było takiej sytuacji, że ze środków na dzieci bierzemy cokolwiek na koszty obsługi. Postaram się udzielić precyzyjnej odpowiedzi. Żeby obsłużyć wszystkie granty profilaktyczne, trzeba 15 milionów. Ich liczba będzie rosła, bo rośnie popularność projektu. Spodziewam się, że w przyszłym roku wniosków grantowych będzie około tysiąca, a obsłużyć będziemy w stanie trochę ponad 100. Oczywiście będziemy monitorować jakość.

Celem tegorocznej wyprawy jest zebranie miliona euro?

- Zgadza się.

To by było dwa razy więcej niż zebraliście przed rokiem, w pierwszej edycji?

- Tak. Zbierać będziemy jeszcze przez długi czas po wyprawie. To musi być wynik wysiłku. Długiego i uczciwego. Jak w sporcie. WOŚP w pierwszych latach rozkręcał się dość powoli, a później rok po roku podwajał zebraną kwotę. Nie wiem jak mogliby utrzymać to tempo nadal, bo to już są kosmiczne liczby, ale mam takie poczucie, że jeżeli świat się nam cywilizacyjnie, militarnie, wolnościowo nie rozsypie, to my możemy iść tym samym kursem co WOŚP, tylko ciut szybciej. Mam nadzieję, że po 30 milionów będziemy zbierali nie za 10 lat, tylko dałby Bóg za pięć. Nie mam ambicji, żeby to było kiedyś 300 milionów, naprawdę nie musi być. Ale bardzo bym chciał, żebyśmy za pięć lat byli w stanie pomóc każdemu dziecku, które w kontekście mobilności ucierpiało i system nie był w stanie dać mu wszystkiego, co potrzebne. Bo my nie zastępujemy systemu, my go chcemy wspomagać.

A z WOŚP oczywiście nie konkurujemy. Po pierwsze jesteśmy w innym cyklu – oni mają finał w styczniu, a my w lipcu. Od stycznia do lipca ekscytacja finałem WOŚP już opada i kapitalnie się składa, że jesteśmy na przekładkę co pół roku. Nie porównując się, bo to jest wielki lider, a my jesteśmy pretendentem. I druga zasadnicza różnica: my będziemy zawsze ukierunkowani na dzieci. WOŚP zmienia cele, bo jak zbierze 200 milionów na jakiś cel, to de facto na ileś lat dany problem są w stanie rozwiązać, na przykład dostarczając sprzętu do badania słuchu wszystkim placówkom w kraju, które go nie miały, a potrzebowały. I wtedy mogą zmieniać cel. My mamy jeszcze lata, żeby zmieniać cel, a tak naprawdę go rozszerzać. Bo jeśli będziemy kiedyś pomagać wszystkim dzieciom poszkodowanym w wypadkach drogowych, to będziemy mogli pomoc rozszerzyć na ofiary elektromobilności, a z czasem wszelkiej mobilności. Ale zawsze pomagać będziemy dzieciom. I jeszcze jedna różnica między nami a WOŚP – my nie jesteśmy one man show. To jest genialnie, że Jurek Owsiak jest tak wyrazisty. Ale u nas jest drużyna. Mocna wizerunkowo – każdy z nas wsiada do malucha i jedzie dla maluchów.

Wie pan, jakie komentarze pojawią się pod naszą rozmową? Że multimilionerzy jak pan czy Zasada jadą przez pół Europy maluchami i z powrotem, bo chcą zebrać milion euro dla dzieci, a przecież każdy z was mógłby dać po milion euro, że przecież dla panów to drobne. Przepraszam, że tak mówię - po prostu wiem, co się dzieje, gdy na przykład Robert Lewandowski przeznaczy na jakiś cel jakieś środki. Powiedzmy, że da milion złotych, to część ludzi zapyta, dlaczego nie dwa albo dziesięć.

- Oczywiście, wiem, że są takie komentarze. I że jest ich sporo.

I co pan powie tym, którzy stwierdzą, że co ten Sonik kombinuje, skoro mógłby wyjąć pieniądze z własnego portfela?

- Ależ wyjmuje. Już zorganizowanie tej wyprawy sporo kosztuje.

E tam, Sonik wyjmuje za mało! Przecież ma kilkaset milionów!

- Sonik wyjmuje jedną trzecią tego, co ma. Jedną trzecią wszystkiego, co zarabiam, daję na działalność społeczną. To mało czy dużo?

Moim zdaniem oddawać jedną trzecią zarobków to ogromnie dużo. Szacunek, skoro tyle pan daje.

- Daję też połowę swojego czasu. Pół roku w każdym roku. Naprawdę mam to wyliczone. To dużo czy mało? A w ogóle to proszę chwilę poczekać, coś panu przyniosę.

(po minucie Sonik wraca. Z kartką w ręku. To reklama rajdu/wyścigu luksusowych aut ze zbiórką pieniędzy na chore dzieci)

- Proszę na to spojrzeć oczami kontestatorów. Widzi to pan? „Biorą te ferrari, lamborghini i inne fury, a żeby nie było, że są kompletnie wsobni, egocentryczni, to mówią: Dobra, pozbieramy coś tam na chore dzieciaki". A przecież to bardzo dobrze, że oni coś takiego robią. Przecież ci naprawdę egocentryczni to trzymają takie fury w portach przy jachtach, tam nimi jeżdżą i nawet im przez głowę nie przejdzie, żeby zrobić coś pozytywnego. Ale czy ja bym wziął udział w tym przedsięwzięciu? Nigdy w życiu!

Dlaczego?

- Z prostej przyczyny - taka fura ma klimatyzację, ABS, masaż w fotelach, przyjemną muzyczkę i jedzie prawie sama. W moim rozumieniu wysiłku dla szlachetnego celu nie ma miejsca na taką jazdę. Uczciwe jest to, że nie masz tych wygód i że w życiu byś się do malucha nie pchał na tak długą i trudną wyprawę, gdyby nie stała za tym piękna idea. Ma pan rację, że najłatwiej by było, gdybym dał pieniądze na pomoc ofiarom wypadków i na te wszystkie inwestycje, na które wsie, miasteczka i miasta składają wnioski. Ale bliska mi osoba, która bardzo dobrze mnie zna, trafiła kiedyś w sedno, mówiąc mi tak: „Ze wszystkich dróg ty zawsze wybierzesz najtrudniejszą". Połowę roku poświęcam na ten projekt i inne projekty społeczne. Zostaje mi połowa na wszystko inne: na syna, na rodzinę, na pracę. Uważam, że to jest uczciwy, porządny podział. Dawanie kasy jest trywialne. Zbudowanie systemu jest zawsze dużym wysiłkiem.

Mój syn ma osiem lat. Czego bym go nauczył, dając kasę, a nie angażując się naprawdę? Miałbym się mu chwalić, mówiąc: „Patrz, tu tatuś dał milion, a tu dwa miliony"? No i co z tego? Panu mogę powiedzieć, że w projekt „Czyste Tatry" z własnych pieniędzy włożyłem trzy miliony dolarów, zanim dołączyli sponsorzy, duże marki. Ale właśnie o to chodzi, żeby zbudować system i dać się wykazać wielu ludziom oraz firmom. Żeby być liderem, inspirować, pokazywać innym, że warto się dzielić i tworzyć im możliwość do tego, bo przecież nie każdy ma taki talent. A zatem: ja sobie odejmuję od ust. Jak pan widzi, jestem 12-15 kilogramów cięższy niż wtedy, gdy zawodowo uprawiałem sport. Bo nie mam czasu zadbać o siebie. Pół roku w roku poświęcam na projekty społeczne, głównie na Wielką Wyprawę Maluchów. Idźmy dalej - nigdy, nawet będąc na sportowym szczycie, nie dzwoniłem do nikogo z prośbą, żeby mnie sponsorował. A mam znajomych w wielkich firmach. Wtedy usłyszałbym "A co, nie stać cię?" i oni mieliby rację. W sprawie wyprawy dla dzieci dzwonię do wszystkich znajomych przedsiębiorców. I uważam, że to jest fair, bo to nie jest dla mnie, tylko dla dzieci. Ale żebym ja był fair wobec nich, to uważam, że muszę poświęcić temu znaczącą ilość własnego czasu i dołożyć istotną część pieniędzy ze swoich środków. I tak robię.

Moim zdaniem prawdziwa filantropia jest wtedy, gdy musisz sobie odjąć od ust. To może być rezygnacja z drugiego domu, z luksusowego samochodu, z prywatnego samolotu. To musi być świadoma rezygnacja z różnych aspektów swojego statusu majątkowego. Ja tak robię i każdy z nas z czegoś ważnego rezygnuje. Kajetan Kajetanowicz na przykład rezygnuje na rzecz wyprawy z tego, z czego zrezygnować najtrudniej – z czasu, który mógłby spędzić w domu z dziećmi. Przecież jego ciągle nie ma w domu, bo jest sportowcem i ciągle startuje w różnych częściach świata. Dla 98-letniego Longina Bielaka wysiłek przejechania tej wyprawy jest tytaniczny. A dla Bartka Ostałowskiego, który trzy i pół tysiąca jedzie prowadząc stopą? Przecież on siedzi w ciasnym maluchu w bardzo niewygodnej pozycji. Nie wiem, jak on daje radę! Dlatego uważam, że nasz projekt jest uczciwy. I dlatego konkludując, powtórzę za mistrzem literatury: prawdziwa cnota krytyk się nie boi.

Wiem, że w ubiegłym roku istotną częścią zebranych dwóch milionów złotych była kwota, za jaką zlicytowaliście rakietę od Igi Świątek. W tym roku Iga też was wspiera – dzwoni pan do niej po prośbie osobiście tak jak do swoich kolegów z biznesu?

- W 2022 roku zadzwonili do mnie organizatorzy pokazowego meczu Igi z Agnieszką Radwańską w Krakowie. To była impreza, z której dochód ekipa Igi przeznaczyła na pomoc ukraińskim dzieciom dotkniętym wojną. Powiedziałem, że chętnie przyjadę i pomogę, wszystko się świetnie udało. A że niedługo później wymyśliliśmy naszą wyprawę, to zapytałem czy Iga byłaby taka szczodra i dałaby rakietę. Dała! Rakietę, którą wygrała Roland Garros zlicytowaliśmy za 250 tysięcy złotych i tu jest okazja, żeby podziękować darczyńcy, bo to ogromny gest. A zarazem rynkowa wartość takiej rakiety od Igi jest ogromna, kto wie, czy ten człowiek nie zyska na niej kiedyś jeszcze więcej. Wtedy mieliśmy nadzieję, że to nie będzie współpraca jednorazowa i ta nadzieja nam się spełnia. Iga jest globalną ambasadorką Porsche, jest motoryzacyjnie zajarana i kto wie, może kiedyś nawet siądzie za kierownicą naszej rajdówki terenowej.

Nie no, tylko za kierownicą malucha!

- O tak, malucha najchętniej! Iga jest świadoma znaczenia pomocy dzieciom, wiem, że pomaga im z serca świadoma osoba. I ma wokół siebie świetny zespół. To są naprawdę wyjątkowi ludzie. Pamiętam, jak w 2020 roku Iga wygrała swój pierwszy tytuł wielkoszlemowy. Wtedy myślałem sobie, że jak kiedyś będzie okazja, to opowiem jej o swoim teamie i przekonam ją, że też musi postawić na najlepszych ludzi, że powiem jej, co zrobić, żeby wejść na kolejny szczyt i żeby się na nim utrzymywać, żeby być jeszcze lepszym. A teraz myślę, że chciałbym, żeby mój trener, którego znów będę potrzebował, jeśli będę wracał do sportu, był taki jak trener Igi!

W tym roku znów licytujecie rakietę Igi?

- Tak. I żeby uzyskać jak najwyższą kwotę, pewnie będziemy licytować przez internet, z dostępem dla wszystkich chętnych. Nie będziemy tego ograniczać do jakiegoś środowiska. Aha, nie zapominajmy, że rakietę mamy też od Huberta Hurkacza. Można też wylicytować trening z nim. Jego też ogromnie cenię, on również robi kapitalne rzeczy!

Docelowo chcecie robić licytację darów od sportowców, muzyków, aktorów? Jak WOŚP?

- Docelowo chcemy robić licytację od wszystkich osób, co do których nie ma żadnych wątpliwości etycznych. Ponieważ projekt jest dla dzieci, to musimy się liczyć z tym, że w każdym aspekcie reputacja ma decydujące znaczenie. Oczywiście każdy może przejść katharsis, może się zresetować, ale musimy być pewni, że nikt, kto wchodzi do projektu nie niesie ryzyk, że się będziemy przed dziećmi wstydzić. Nie tylko przed tymi poszkodowanymi, ale przed wszystkimi, które o projekcie wiedzą, które nam maluchy malują. Jak miałbym tłumaczyć ośmioletniemu synowi, że zaprosiłem influencera, który jeździ autem 300 km/h i się chwali, jaki z niego kozak? U nas nie będzie takich osób, nie będzie ludzi z tych wszystkich hejt mma, fejk mma i tak dalej. Każdy, kto hejtuje, jest naszym wrogiem. Hejt to trucizna XXI wieku, tego nie wolno nie tylko popierać, ale na to nie wolno nie reagować.

Więcej o: