Na mecie biegu na 1500 metrów mężczyzn podczas halowych mistrzostw Europy w Toruniu zawodnicy wbiegli w kolejności: Jakob Ingebrigtsen, Marcin Lewandowski i Jesus Gomez. Bez niespodzianki, bo Norweg był faworytem, a Polak i tak pokazał się ze świetnej strony, walcząc do końca o wyprzedzenie go przed metą. Chwilę później to on mógł się jednak szerzej uśmiechnąć.
Ingebrigtsen przekroczył linię swojego toru na początku biegu, gdy przebiegał blisko bieżni sprinterskiej i został zdyskwalifikowany. Norwegowie złożyli oficjalny protest, choć nagrania pokazane w oficjalnym przekazie telewizyjnym przez organizatorów nie pozostawiają wątpliwości, że zawodnik popełnił błąd. Ingebrigtsen miał jednak stwierdzić, że został wypchnięty. Odwołanie uwzględniono dopiero kilkadziesiąt minut po zakończeniu rywalizacji i przywrócono Norwegowi złoty medal.
Marcin Lewandowski nie obronił zatem tytułu halowego mistrza świata sprzed dwóch lat z Glasgow, gdy wygrał właśnie z Ingebrigtsenem. Gdyby protestu nie uwzględniono, Polak zdobyłby złoto na czwartych halowych mistrzostwach Europy z rzędu!
- Bardzo się cieszę, ale inaczej smakowałby ten medal, gdybym to ja wpadł na metę pierwszy. Z drugiej strony nie ma co sobie umniejszać tego tytułu, bo zasady dotyczą wszystkich. Równie dobrze ja mogłem zostać zdyskwalifikowany albo inny zawodnik. A znam smak porażki przez dyskwalifikację, chyba nawet gorszej, bo ja w ten sposób straciłem medal mistrzostw świata - mówił Lewandowski, gdy jeszcze jemu przyznawano złoty medal.
Polak był zadowolony stylem, jaki zaprezentował w trakcie piątkowej rywalizacji w Toruniu. - Od początku biegłem mocno, ambitnie za Ingebrigtsenem. Na początku jak on zaatakował i uciekł mi na parę metrów, myślałem, żeby odpuścić i skupić się na walce o drugie miejsce. To szarpnięcie było naprawdę mocne i przemknęła mi taka myśl, ale szybki "flesz" w głowie i przypomniałem samemu sobie, że przyjechałem tutaj walczyć o zwycięstwo, a nie zająć drugie miejsce. Poleciałem za Ingebrigtsenem i byłem coraz bliżej niego, myślałem, że w końcówce jeszcze uda mi się go wyprzedzić, ale trochę zabrakło. Ale gość jest jednym z najlepszych na świecie. W tym roku kilku sekund zabrakło mu do pobicia rekordu świata. O czymś to świadczy, jest bardzo mocny i z nim przegrać na bieżni to żaden wstyd - wskazał Polak.
Lewandowskiego podczas HME w Toruniu czeka jeszcze jeden start - bieg na 3000 metrów w niedzielę. W nim o sukces będzie mu jednak trudniej. - Trzeba zacząć od tego, że nie mam wiele czasu na odpoczynek. Już w sobotę z samego rana kwalifikacje, więc nie będzie to łatwa sprawa. Ale sam sobie wyznaczyłem taki cel i drogę do spełnienia marzeń. Trzeba je realizować. O medal może być dużo trudniej, ale teraz jestem po prostu szczęśliwy, że mogę biegać na tym poziomie i się spełniać. Tak podejdę też do niedzielnego biegu - dodał Marcin Lewandowski. Finał biegu na 3000 metrów w niedzielę zaplanowano na godzinę 17:52.