"Absolutny wirtuoz". Travis Trice prowadzi Śląsk po pierwsze złoto od lat

Łukasz Cegliński
Dla Travisa Trice'a trudne było już samo przyjście na świat. Ale choć koszykarz Śląska nie miał w życiu łatwo, to dziś na parkiecie wygląda tak, jakby wszystko przychodziło mu z lekkością. - Jest bardziej jak Magic Johnson niż Michael Jordan. To koszykarski kaznodzieja - mówią o nim we Wrocławiu. I szykują się na pierwszą od lat serię o złoto.

Złap go, jeśli potrafisz. Spokojny marsz z piłką błyskawicznie może zmienić się w agresywne wejście pod kosz zakończone rzutem lub efektownym podaniem nad obręcz. A gdy mierzący ledwie 183 cm wzrostu Amerykanin czai się z piłką za linią trójek, nigdy nie wiesz, czy nagle złoży się do rzutu, czy zacznie mijać, wykonując zwody, które plączą nogi rywalom.

29-letni Travis Trice ze Śląska Wrocław MVP Energa Basket Ligi już jest – niedawno wygrał głosowanie trenerów na najlepszego gracza rundy zasadniczej. To najlepszy strzelec (18,7 punktu) oraz podający ligi (7,7 asysty). Ale świetne statystyki to tylko część jego fenomenu – Trice na boisku zachwyca. Czasem z piłką pływa, czasem pędzi z nią na złamanie karku, często tańczy, także z rywalami. I zwykle jest o krok przed wszystkimi.

Zobacz wideo Wisła nad przepaścią. Brzęczek: Jakbym nie był optymistą, to musiałbym zrezygnować z pracy

- On się bawi koszykówką! Jego charakterystycznej akcji – mocnego wejścia w prawą stronę, zmiany kierunku kozłowania pod nogą i rzutu z odchylenia, nie da się obronić – mówi Michał Gabiński, koszykarz Śląska.

- Jego największym atutem jest boiskowa inteligencja. Jeśli ograniczysz mu możliwość zdobywania punktów, to momentalnie przestawi się tak, żeby uruchomić cały zespół. Świetnie czyta grę, ma bogaty arsenał podań, zachowuje zimną krew i bardzo dobrze rozgrywa zacięte końcówki – dodaje Artur Gronek, asystent trenera w reprezentacji Polski.

 

- Jest absolutnym wirtuozem. Ma wszystko, by uważać się za gwiazdę, ale się nie wywyższa, nie pokazuje, że wyrasta ponad ligę. Jest synem trenera, więc ma szacunek do pracy, do treningu, do przekazywania wiedzy. Dla naszych młodszych graczy jest koszykarskim kaznodzieją – opowiada Michał Lizak, prezes Śląska.

Zbyt wątły, za niski, za słaby… Travis szedł pod górę

Travis Trice wychował się w sportowej rodzinie – jego mama Julia w szkole średniej była utalentowaną lekkoatletką, specjalizowała się w skoku w dal. Ojciec, także Travis, grał w koszykówkę na uczelniach Purdue i Butler, obecnie jest trenerem. Sportowcami na uczelnianym poziomie byli też dziadkowie, wujkowie, w koszykówkę gra też rodzeństwo Travisa. Młodszy brat, D’Mitrik, jest zresztą razem z nim w Śląsku Wrocław.

Ale przetarte dzięki rodzinie sportowe ścieżki często prowadziły pod górę. – Nie zdajecie sobie sprawy z problemów, jakie ten dzieciak musiał przezwyciężyć – mówiła jego mama w rozmowie z "Detroit Free Press", gdy Travis grał w zespole Michigan State. – Jak tylko zaszłam w ciążę, zewsząd słyszałam, że powinnam poddać się aborcji. A potem ludzie ciągle mówili do niego "nie, nie, nie, nie, nie" – wspominała Julia, urodziła syna tuż po ukończeniu szkoły średniej.

Dla Travisa trudne było już samo przyjście na świat. Pod koniec ciąży, podczas badania, okazało się, że tętno płodu słabnie, Julię skierowano na błyskawiczne cesarskie cięcie. Travis był owinięty pępowiną, ale przyszedł na świat cały i zdrowy. A potem, na przekór temu, co mówili ludzie dookoła – że jest zbyt wątły, za niski, za słaby – krok po kroku wspinał się w szkolnej koszykarskiej hierarchii.

"Czy ja umieram? Czy zapadłem na jakąś nieznaną jeszcze chorobę?"

W 2012 r., kiedy Travis miał 19 lat, koszykówka na chwilę musiała zejść na dalszy plan. Był studentem pierwszego roku na uczelni Michigan State, gdy nagle doświadczył zagadkowej zdrowotnej zapaści. Zagadkowej, bo niezdiagnozowanej. Trice odwiedzał lekarzy, a ci byli bezradni i nie potrafili wskazać przyczyny, dla której nastolatek śpi po kilkanaście godzin dziennie i nie ma siły nie tyle na koszykówkę, co na codzienne życie.

- Nigdy nie wyjaśniło się, co mi dolegało – wspominał potem Trice, który w kilka tygodni schudł 10 kg. – Lekarze sporządzili listę chorób, które wykreślaliśmy kolejnymi badaniami: sprawdzaliśmy krew, robiliśmy testy, tomografię, rezonans, w końcu stwierdzono, że to wirus. Nie wiadomo jaki, ale prawdopodobnie wywołujący infekcję w mózgu.

- Bałem się, bardzo. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać: „Czy ja umieram? Czy zapadłem na jakąś rzadką, nieznaną jeszcze chorobę?" – wspominał później Trice w rozmowie z CBS. – Ta męka trwała półtora miesiąca, sądziłem, że mam guza mózgu, nowotwór albo AIDS. W takich chwilach myśli się o wszystkim, ja byłem w naprawdę ciemnym miejscu.

„Myślę, że Bóg pozwolił mi przez to przejść"

Przypadłość była zagadkowa, takie samo okazało się ozdrowienie. Travis początkowo ukrywał swoje problemy przed rodzicami, a gdy w końcu im o nich opowiedział, ci zabrali go do kościoła, by wspólnie pomodlić się o lepsze zdrowie. I tam, gdzie odpowiedzi nie miała medycyna, znalazła je wiara. Bóle zaczęły mijać, Trice zaczął wracać do formy, a całe doświadczenie pozwoliło mu dojrzeć w dość młodym wieku.

- Wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu – mówił Travis. – Myślę, że Bóg pozwolił mi przez to przejść, by te doświadczenia zmieniły mnie jako człowieka. Byłem w ciemnym zaułku, a on mnie z niego wyprowadził.

To nie był koniec kłopotów Trice’a, który w kolejnych latach doświadczał nie tylko typowych koszykarskich kontuzji, ale także wstrząśnień mózgu, których dwukrotnie nabawił się podczas meczów. Mimo tych przeciwności, a także powtarzających się komentarzy, które wątpiły w jego możliwości i sportową klasę, z sezonu na sezon liczba minut Travisa na boisku jednak rosła – gdy był na czwartym roku, grał już po 33,6 minuty. Ze średnią 15,3 punktu na mecz był najlepszym strzelcem Michigan State, notował też po 5,1 asysty.

Reprezentant USA i antyszczepionkowiec

Do NBA nie trafił, próby kończyły się na występach w lidze letniej lub niegwarantowanych kontraktach z Miami Heat, New York Knicks czy Milwaukee Bucks. Ale bardzo dobrze radził sobie w G League, w której nie schodził poniżej 15,3 punktu oraz 5,5 asysty na mecz. W 2018 r. został powołany do reprezentacji USA i grał w niej w eliminacjach do mistrzostw świata, w których zwyczajowo brakuje oczywiście koszykarzy z NBA.

 

Trice wystąpił w sześciu meczach drugiej rundy eliminacji, zdobywał w nich średnio 12,0 punktu oraz 5,8 asysty, a wcześniej i później błyszczał też w australijskiej NBL, francuskim Strasbourgu, włoskiej Brescii czy, w poprzednim sezonie, w tureckim Galatasaray. A więc w ligach cenionych w koszykarskim świecie. W trwającym sezonie miał ponownie występować w Australii, roczny kontrakt na 250 tys. dolarów z Illawarra Hawks był już podpisany, ale jeszcze we wrześniu umowę rozwiązano za porozumieniem stron. Trice nie chciał się poddać obowiązkowemu w Australii szczepieniu.

Sytuację wykorzystał Śląsk, który podpisał kontrakt z Amerykaninem pod koniec października. – Oczywiście już za dużo mniejsze pieniądze niż miał obiecane w Australii – zaznacza prezes Śląska Michał Lizak. – Wykorzystaliśmy okazję, bo Travisowi zależało, żeby pokazać się w Europie, a nasza obecność w rozgrywkach Pucharu Europy otworzyła nas na rynek graczy, którzy dla większości polskich klubów niegrających w pucharach są niedostępni.

- Rok temu nie mielibyśmy szansy na pozyskania takiego gracza, a dzięki Pucharowi Europy to się udało. To był absolutny klucz, którzy otworzył tę furtkę – dodaje Lizak. Trice zagrał w 15 meczach Pucharu Europy, średnio zdobywał w nich 14,5 punktu oraz 6,6 asysty.

Unosi się nad parkietem jak Lynn Greer

Niezłe występy Trice’a przeciwko silnym klubom z czołowych europejskich lig mogą zaowocować awansem w koszykarskiej hierarchii już w najbliższym sezonie, ale na razie Amerykanin ma jeszcze pracę do wykonania w Polsce. Śląsk, którego Trice jest liderem, w półfinale play-off prowadzi z Czarnymi Słupsk 1-0, przejął przewagę parkietu w serii i wygląda na to, że jest na dobrej drodze do finału. Pierwszego dla Śląska od 2004 roku.

18 lat temu wrocławianie tytułu nie zdobyli, w finale przegrali z Prokomem Treflem Sopot, ale w składzie mieli zawodnika, do którego Trice’a można porównywać. Gdy w rozmowie z Michałem Gabińskim kierowaliśmy się w stronę pytania: „do jakiej byłej gwiazdy ligi można porównać Trice’a?", doświadczony podkoszowy Śląska właściwie nie pozwolił go zadać.

- Lynn Greer, Lynn Greer! – od razu przypomniał Gabiński leworęcznego rozgrywającego o podobnym wzroście i budowie ciała. Świetnego strzelca, dobrego podającego, gwiazdy ligi w sezonie 2003/04. Tak jak Greer unosił się momentami nad polskimi parkietami 18 lat temu, tak teraz robi to Trice.

- Travis bawi się koszykówką. Oddaje znakomite rzuty, ma świetną zmianę kierunku, przyspieszenie, zatrzymanie do rzutu przy pełnej prędkości. Obecnie jest w takim gazie, że wszystko sprawia mu radość. I ona nakręca go do jeszcze lepszej gry – mówi Gabiński.

Z Travisem chce się grać. Imponują hokejowe asysty

- Travis ciągle się uśmiecha, jest odporny na stres. Oddaje ważne rzuty, ale nie ma podejścia killera, jakie miał Michael Jordan. On jest bardziej jak Magic. Zdobywa dla nas dużo punktów, ale jego najważniejszą cechą lidera jest to, że robi z nas lepszych zawodników.

- Szybko wyczuł, co kto potrafi i w jakich akcjach jest najmocniejszy – że Ivan Ramljak świetnie ścina po linii końcowej, że Szymon Tomczak i Kerem Kanter są bardzo czujni w polu trzech sekund, że Olek Dziewa dobrze gra akcje dwójkowe z zasłoną, że ja rzucam z dystansu. Z Travisem chce się grać – mówi Gabiński.

 

- Jego największym atutem jest koszykarskie IQ – uważa Artur Gronek, asystent trenera reprezentacji Polski, były szkoleniowiec Astorii Bydgoszcz. - Jak go zatrzymasz, ograniczysz zdobywanie punktów, to momentalnie przestawi się tak, żeby uruchomić cały zespół. Zdobędzie 10 punktów, ale da 12 asyst.

- Czyta grę, dużo widzi, ma bardzo dobre podanie z wejścia pod kosz i po wyjściu zza zasłony. Świetnie wykorzystuje wysokich w akcjach dwójkowych, jego arsenał podań jest bardzo bogaty – analizuje Gronek. – Bardzo podobają mi się u niego asysty hokejowe, czyli podania, które prowadzą do asyst. On sam nie musi ich zaliczać, by uruchomić, wciągnąć do gry cały zespół. Wie, gdzie podać, żeby wymusić taki ruch obrony, który wyprowadzi na pozycję kolejnego gracza drużyny.

Koszykarski kaznodzieja, który podaje piłki kolegom

Prezes Śląska Michał Lizak pytany o obserwacje dotyczące Trice’a zaczyna powściągliwie: - Na prawdziwe porównania przyjdzie czas wtedy, gdy skończymy sezon. Zobaczymy w jakim stylu i na jakim miejscu. Wartość sportowca w roli lidera opisuje to, jak wpływa na zespół i gdzie go doprowadzi.

Ale potem i on daje się ponieść zachwytom nad Tricem. - Absolutny wirtuoz. Ma wszystko, by uważać się za gwiazdę, ale w ogóle nie pokazuje tego, że wyrasta ponad ligę. Jak któremuś z kolegów ucieknie na treningu piłka, to on potrafi pobiec za nią przez 20 metrów. On, MVP ligi, któremu można właśnie podawać piłki.

- To ciepły, fantastyczny człowiek, który ma świetne podejście do wszystkiego, co widzi dookoła – dodaje Lizak. - Jego otwartość w stosunku do 19-letniego zmiennika Kacpra Gordona, jego chęć do dawania mu wskazówek, jest niebywała. Swoimi umiejętnościami, koszykówką, Travis chce się dzielić, chce być mentorem. Jest jak koszykarski kaznodzieja, i to nie jest slogan. To dla niego stan naturalny – mówi prezes Śląska.

W ostatnich dniach naturalne jest to, że Trice prowadzi wrocławski zespół do zwycięstw. W ćwierćfinałowej serii z Zastalem Śląsk przegrywał 0-2, ale ostatecznie zwyciężył 3-2 – Trice był oczywiście gwiazdą rywalizacji. Zdobywał w niej średnio 24,4 punktu, notował po 8,4 asysty, trafiał 58 proc. rzutów z gry, popełnił ledwie osiem strat w 156 minut rozegranych w pięciu spotkaniach.

We wtorek, w pierwszym meczu półfinału w Słupsku, Trice zdobył 18 punktów, dodał do nich sześć asyst. Jego akcje w drugiej i trzeciej kwarcie pozwoliły Śląskowi na zbudowanie wysokiej przewagi i odniesienie czwartego z rzędu zwycięstwa w play-off.

Ale nie ma wątpliwości, że Travis Trice ma ochotę na więcej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.