Tegoroczny Tour de France stoi, póki co, pod znakiem dominacji Tadeja Pogacara. Dwukrotny zwycięzca prestiżowego wyścigu (2020 i 2021) znokautował rywali zwłaszcza na czwartym etapie.
Piąty etap najważniejszego kolarskiego wyścigu świata miał zupełnie innych głównych bohaterów. Najlepszy okazał się Brytyjczyk Mark Cavendish, który przeszedł tym samym do historii. Otóż było to jego 35. etapowe zwycięstwo na Tour de France, co czyni go samodzielnym rekordzistą w historii Wielkiej Pętli. Dotychczas współdzielił rekordowy wynik z Belgiem Eddym Mercksem, który ustanowił go prawie 50 lat temu (1975). Co natomiast z Pogacarem? Słoweniec nie liczył się w walce o zwycięstwo, ale utrzymał przewagę w klasyfikacji Tour de France. Mało jednak zabrakło, a etap ten zakończyłby się dla niego fatalnie.
Wszystko przez... znak drogowy. Otóż w pewnym miejscu na trasie kolarze natrafili na rozwidlenie dróg z wysepką na środku. Na niej stał znak drogowy, co jednak nie każdemu ułatwiło dostrzeżenie "niespodzianki". Nie zauważył tego np. Pogacar, który w ostatniej chwili, refleksem godnym kierowcy Formuły 1, skręcił przednim kołem i uratował się przed upadkiem. Gdyby nie to, spowodowałby kraksę i stracił wiele czasu. Zakładając oczywiście, że wyszedłby z tego bez kontuzji. Niestety niektórzy kolarze nie mieli już tyle szczęścia i zaraz za plecami Pogacara doszło do małej kraksy.
Sam Słoweniec podszedł do tematu na chłodno. W rozmowie z dziennikarzami po etapie nie rozpamiętywał tego za specjalnie. - To był dość spokojny dzień. Na końcu pojawił się problem, ale wszystko skończyło się bardzo dobrze. Liczy się tylko to, że osiągnąłem cel - powiedział Słoweniec. Szósty etap Wielkiej Pętli już w czwartek 6 lipca na odcinku Macon - Dijon (163,5 km).
Komentarze (2)
Pogacar dokonał cudu i uratował się przed ciężkim upadkiem. To dlatego jest najlepszy