Oto krzyk, który wstrząsnął całą Polską. Nie było nawet "przepraszam"

- Czy działacze, którzy w ciebie wątpili, po medalu przyszli i powiedzieli "Ola, to była nasza pomyłka, pokazałaś, że nie mieliśmy racji"? - pytamy Aleksandrę Jarecką. - Oni powiedzieli tylko jedno słowo - mówi brązowa medalistka olimpijska w szpadzie. Nie były to przeprosiny.

To był dla nas jeden z najpiękniejszych momentów igrzysk olimpijskich Paryż 2024. W turnieju drużynowym szpadzistek Polki wywalczyły brązowy medal, wygrywając po dogrywce z Chinkami 32:31.

Zobacz wideo Szeremeta zdobyła srebrny medal na IO. "Walczyłam o marzenia"

W dramatycznym meczu o brązowy medal znakomicie spisała się zwłaszcza Aleksandra Jarecka. Jedyna z czterech naszych zawodniczek, która nie wystąpiła wcześniej w Paryżu w turnieju indywidualnym, teraz dźwigała szczególną presję – walczyła jako ostatnia. Na 31 sekund przed końcem, po równoczesnym trafieniu, wynik 29:29 zmienił się na tablicy świetlnej na 31:30 dla Polski. Wyglądało to na błąd, jednak sędziowie niczego nie weryfikowali. Zrobili to dopiero na 4,34 s przed końcem, gdy Sihan Yu trafiła Jarecką. Wtedy na tablicy pojawił się wynik odwrotny niż widzieliśmy jeszcze chwilę wcześniej – 31:30, ale dla Chin. W tamtym momencie polski sztab protestował, trener próbował tłumaczyć, że błędnym wynikiem wprowadzono nas w błąd, bo inną taktykę wybiera się przy prowadzeniu, a inną przy remisie. A Jarecka zachowała olimpijski spokój. Najpierw, na 2,90 s przed końcem, wyrównała, a po chwili w dogrywce trafiła na wagę zwycięstwa i medalu dla Polski.

- Mnie tu miało nie być – powiedziała Jarecka tuż po tych ogromnych emocjach. W ten sposób przypomniała o zamieszaniu, do jakiego przed igrzyskami doprowadził Polski Związek Szermierczy. Działacze chcieli, żeby w czteroosobowym składzie naszej kadry zabrakło Jareckiej, która w wewnętrznych kwalifikacjach była numerem trzy. Koniec końców, ich decyzją Jarecka nie walczyła w Paryżu w turnieju indywidualnym – w nim zobaczyliśmy Renatę Knapik-Miazgę, Alicję Klasik i Martynę Swatowską-Wenglarczyk. Ta ostatnia powinna być zgłoszona tylko do drużyny. W każdym razie do niej Jarecka żadnych pretensji nie ma. Do trenera kadry Bartłomieja Języka też nie, bo on chciał wystawić Jarecką w obu turniejach. Ale czegoś innego chcieli działacze.

Łukasz Jachimiak: Czytam wywiady z tobą, słucham cię w audycji Agnieszki Kobus-Zawojskiej, wiem, że jeździsz ze swoim olimpijskim medalem po szkołach i przedszkolach – ruszyłaś w takie poolimpijskie Tour de Pologne, że zastanawiam się czy dajesz radę czasem potrenować.

Aleksandra Jarecka: Bez przesady, nie jest tak, że spotkania mam codziennie. Nie jeżdżę na nie nawet co drugi dzień, ale przyznaję – staram się spotykać z dziećmi, pokazywać im olimpijski medal, odpowiedzieć na wiele pytań, promować szermierkę.

Wiem, że dzieciaki potrafią zadawać takie pytania, jakich dziennikarze nigdy by nie wymyślili. Opowiadaj!

- Tak, masz rację, dostawałam od dzieci takie pytania. Czekaj, pomyślę, które było najlepsze. Hm…

Spróbuję ci pomóc: pewnie dzieciaki pytają o twój krzyk radości tuż po trafieniu na wagę medalu? Moja trójka słysząc nazwisko Jarecka, od razu wiedziała, że tata umówił się na rozmowę z tą panią, która w Paryżu tak bardzo się cieszyła.

- Szczerze powiem, że zaciera mi się trochę, o co pytają mnie dorośli, a o co dzieci. Bo sporo pytań zadają mi też nauczyciele. Oczywiście dzieciaki są szczególnie dociekliwe, one chcą wiedzieć wszystko - nawet, co jadłam tamtego dnia przed zawodami albo czy mam w domu jakieś zwierzęta.

Zostańmy przy twoim krzyku, bo jestem ciekaw czy jakoś na niego zareagował twój syn. Domyślam się, że mamy w takim wydaniu nigdy wcześniej nie widział.

- Maks ma dwa lata i mamy krzyczącej nie zna. W żadnym wydaniu! Generalnie on się ucieszył, że mama wygrała, ale jeszcze jest za mały na to, żeby zrozumieć, co to znaczy zdobyć medal igrzysk olimpijskich. Dla mnie super jest to, że on zawsze jeździ na moje zawody. W Paryżu też był i widziałam, że bił brawo, był aktywnym kibicem! Na trybunach była cała moja najbliższa rodzina – syn, mąż, rodzice, siostra, kuzyn. To niesamowite, że zaraz po zdobyciu medalu mogłam się z nimi zobaczyć i wspólnie pocieszyć. To są piękne wspomnienia.

W ogóle trzeba powiedzieć, że w pięknej scenerii to wszystko się działo – ja byłem pod takim wrażeniem Grand Palais, że w pierwszej chwili miałem problem ze skoncentrowaniem się na tym, co się dzieje na szermierczych planszach. Pamiętam, że wy też podziwiałyście architekturę tego obiektu – mówiłyście to w pierwszych rozmowach.

- Tak, tam było zupełnie inaczej niż w Tokio, na moich pierwszych igrzyskach. W Tokio przez covid w ogóle nie było kibiców i – szczerze mówiąc – nie za bardzo czułyśmy, że to coś dziwnego, bo zwykle na szermierce jest mało widzów. Teraz w Grand Palais było i pięknie, i niesamowicie głośno. Kilka tysięcy Francuzów niesamowicie dopingowało. Szkoda, że coś takiego zdarza się w naszym sporcie bardzo rzadko.

Wtedy w Paryżu zamarzyłem sobie, że po powrocie z igrzysk Polski Związek Szermierczy zorganizuje jakiś mecz waszej brązowej drużyny w trochę przypominającej Grand Palais Hali Ludowej we Wrocławiu. I że Polacy zrobią na trybunach taki kocioł, jaki w Paryżu robili Francuzi. To nierealne?

- Na pewno we Francji szermierka jest o wiele bardziej popularna niż w Polsce. Trzeba też wziąć pod uwagę, że to były igrzyska olimpijskie, a więc na pewno szczególnie dużo ludzi chciało szermierkę zobaczyć.

Te spotkania, na które jeździsz, organizujesz sobie sama? To nie są akcje organizowane przez Polski Związek Szermierczy w ramach promowania waszego sportu?

- Nie, nie, czegoś takiego zupełnie nie ma. To jest tak, że po prostu z zaproszeniami do konkretnych miejsc piszą do mnie ludzie na Facebooku albo na jednym spotkaniu ktoś zaprasza mnie już na kolejne. Staram się znaleźć czas, skoro jest zainteresowanie.

Dzieciaki są ciekawe szermierki? Pozwalasz im przymierzyć maskę, wziąć do ręki szpadę?

- Jasne, zdarza się. Wszystko zależy od tego, gdzie idę i jaki charakter ma mieć dane spotkanie. Na niektórych pokazuję szpadę i strój szermierczy, na innych tylko medal. Generalnie lubię wszystko najpierw ustalić, muszę wiedzieć, ile mamy czasu, muszę znać szczegóły.

Medal w Paryżu wywalczyłaś prawie dwa miesiące temu – powiedz szczerze czy znajdujesz czas, żeby już pracować na kolejny.

- Jestem teraz w okresie roztrenowania, więc treningów mam zdecydowanie mniej niż to było w trakcie przygotowań do igrzysk, ale już robię i treningi szermiercze, i te na siłowni.

Jak wyglądał twój dzień w tym najgorętszym, najtrudniejszym okresie? Wiem, że sport łączysz z bardzo wymagającą pracą i że zarówno do sportu, jak i do tej pracy wróciłaś krótko po urodzeniu syna. W czasie igrzysk widziałem nawet taki komentarz, że jesteś odpowiedzią na „niedasizm".

- Ha, ha, ha! Przed igrzyskami miałam po dwa treningi dziennie. Oba robiłam po pracy. Najpierw był trening motoryczny, następnie szermierczy. Ale wiesz co? Nikt nie patrzy na coś, dzięki czemu ja to wszystko byłam w stanie zrobić, pogodzić. Za tym stoją konkretni ludzie. To mój szef, który pomógł mi połączyć pracę z robieniem aplikacji adwokackiej i z szermierką, to mój mąż, moi rodzice i moja siostra, którzy pomogli mi w opiece nad Maksem tak bardzo, że jeździli ze mną na zawody i na obozy – tak, żebyśmy byli razem. Samej by mi się to nie udało, pomogło mi naprawdę wiele osób. Bez nich na pewno nie dałabym rady trenować na tak wysokim poziomie, żeby się zakwalifikować na igrzyska.

Chwała tym wszystkim ludziom za to, co zrobili – jasne. Ale to przede wszystkim twoje obciążenie było gigantyczne. Praca pewnie po osiem godzin dziennie, plus aplikacja, plus dwa treningi, plus uczestniczenie w wychowaniu małego dziecka, od czego pewnie powinienem zacząć tę wyliczankę – widzisz, jaki to ogrom zadań? Po ile godzin na dobę wtedy spałaś? Po cztery-pięć?

- Zawsze po osiem godzin, a czasami nawet dziewięć.

Twoja doba musi być dłuższa od mojej! Albo ty musisz być dużo lepiej zorganizowana niż ja.

- Musiałam być zawsze dobrze zregenerowana, bo inaczej bym sobie nie poradziła. To była podstawa dobrej organizacji. Jeśli naprawdę dobrze się zorganizuje czas, to można to wszystko połączyć. Oczywiście było tak, że nigdy, w ciągu żadnego dnia, nie miałam przerwy. Tylko przechodziłam od zajmowania się jednym do zajmowania się innym. Nie mówię tu o zadaniach, bo absolutnie nie chciałabym powiedzieć, że zajmowanie się Maksem to zadanie. Zdecydowanie nie o to chodzi w rodzicielstwie!

Tak sobie myślę, że łączenie bycia prawnikiem, bankierem czy stomatologiem z byciem sportowcem jest dziś - w sporcie tak rozwiniętym, z tak dużą konkurencją – możliwe raczej na takim poziomie, na jakim grają piłkarze reprezentacji San Marino niż na takim, żeby być medalistą olimpijskim. Czy ty będziesz próbowała w taki sposób funkcjonować do następnych igrzysk, do Los Angeles 2028? To jest realne?

- Moim zdaniem łączenie sportu i pracy zależy od tego, jaką dyscyplinę sportu się uprawia. W niektórych dyscyplinach wyjazdów jest dużo więcej niż u mnie. Ja nie muszę aż tak dużo jeździć na zgrupowania zagraniczne, to jest duży plus. Aktualnie jestem na trzecim roku aplikacji adwokackiej – w grudniu ten trzeci rok skończę, a w kwietniu będę zdawała egzamin adwokacki. I myślę, że łączenie szermierki z pracą nadal będzie u mnie możliwe, choć tak naprawdę na razie myślę tylko o dokończeniu aplikacji i o zdaniu trudnego egzaminu, jaki mnie czeka.

Myślisz, że jako adwokatka będziesz na sali sądowej toczyła potyczki w jakiejś mierze podobne do tych z szermierki? Opracowanie taktyki, strategii – tu mogą być podobieństwa?

- Ja już teraz, jako aplikant, reprezentuję klientów w sądzie. Są to klienci mojego patrona. Widzę, że sport kształtuje cechy charakteru, które przydają mi się w pracy i w życiu. To na pewno systematyczność i odporność na stres.

Ty się ani trochę nie stresowałaś, gdy do końca meczu Polska – Chiny zostały cztery sekundy i musiałaś zadać trafienie na miarę dogrywki? Przypomnijmy, że chwilę wcześniej zabrano wam punkt, który wcześniej wyświetlono i tak naprawdę nagle zamiast prowadzić przegrywałyście.

- Byłam całkowicie spokojna. Naprawdę.

Wierzę, bo tak wyglądałaś!

- Tego dnia byłam wyjątkowo spokojna i całkowicie potrafiłam zapanować nad stresem. Nie pamiętam, żebym chociaż przez chwilę była zdenerwowana. W końcówce walki nie rozumiałam, dlaczego prowadziłyśmy jednym punktem, a nagle nam go cofnięto, ale nad tym nie było czasu się zastanawiać, bo trzeba było patrzeć na ruchy przeciwniczki i myśleć nad kolejnym trafieniem. Kiedy się okazało, że wynik był niepoprawny i go skorygowano na naszą niekorzyść, to Renata Knapik-Miazga w bardzo spokojny sposób mi przekazała, że może być tak, że zostały cztery sekundy do końca walki i będę musiała zadać trafienie.

To słychać, to wychwyciły kamery. Ale nie za bardzo słychać, co ty odpowiedziałaś Renacie.

- Odpowiedziałam niewiele, chyba tylko „okej" albo „dobrze". W każdym razie zdenerwowania nie czułam, byłam naprawdę wyjątkowo spokojna.

A jak bardzo stresowało cię całe przedigrzyskowe zamieszanie związane z tym czy do Paryża w ogóle pojedziesz?

- Akurat to kosztowało mnie bardzo dużo.

Zaraz po tym jak wywalczyłaś medal, powiedziałaś: „A miało mnie tu nie być". Jestem ciekaw czy jakoś te twoje słowa skomentował choćby trener kadry.

- Dlaczego akurat trener?

Jeśli dobrze pamiętam, on początkowo widział cię w składzie na igrzyska, a później wycofał się z tego. Zrobił to pod naciskiem działaczy Polskiego Związku Szermierczego, ale zrobił, a więc moim zdaniem po medalu mogło mu przyjść do głowy, że powinien się im mocniej postawić.

- Nie mam żadnych pretensji do trenera kadry, który od początku wskazywał na mnie do startu indywidualnego i do drużynowego. Wynik pokazał, że się nie mylił. Zdanie zmienił pod wpływem rozmowy z zarządem i z dyrektorem sportowym. Byłam trzecia na krajowej liście kwalifikacyjnej, wywalczyłam sobie miejsce na igrzyska i nie rozumiałam, jak mogłoby mnie na nich zabraknąć. Trener o tym wiedział.

Czy działacze, którzy w ciebie wątpili, po medalu przyszli i powiedzieli „Ola, to była nasza pomyłka, pokazałaś, że nie mieliśmy racji"?

- Oni powiedzieli tylko jedno słowo. „Gratulacje".

Słowa „przepraszamy" nie powiedzieli?

- Nie.

A powinni – i za twoje nerwy, i za to, że nie dostałaś szansy w turnieju indywidualnym, chociaż zasługiwałaś na start w nim, prawda?

- To prawda, jest mi przykro, że nie miałam tej szansy. Wywalczyłam sobie start również w turnieju indywidualnym i uważam, że choć Martyna Swatowska-Wenglarczyk również jest świetną zawodniczką, to skoro na naszej krajowej liście ja zajmowałam trzecie miejsce, a ona czwarte, to po prostu to ja powinnam startować w Paryżu w turnieju indywidualnym, pomimo, że dzielił nas tylko jeden punkt.

Ile prawdy jest w tym, że PKOl czy nawet osobiście prezes Radosław Piesiewicz interweniował w twojej sprawie i dlatego związek pozwolił ci jechać do Paryża? Wiem, że federacja swego czasu wydała oświadczenie, że to nieprawda, ale jestem ciekaw, co ty wiesz w sprawie.

- Szczerze: nic nie wiem. W momencie zarządzenia przez związek dodatkowej dogrywki między mną a Ewą Trzebińską [numer pięć w polskim rankingu przedolimpijskim - od Jareckiej gorsza aż o 131 punktów. Natomiast dogrywka miała polegać na obserwacji przez związek, która z zawodniczek ma lepszą „postawę sportową" na dwóch Pucharach Świata - red.] nie miałam mediów społecznościowych i nie sprawdzałam, co się działo. Nie chciałam się tym wszystkim jeszcze bardziej denerwować.

Nie miałaś mediów społecznościowych, to znaczy odcięłaś sobie dostęp do nich czy jeszcze wtedy ich nie założyłaś?

- Dużo wcześniej usunęłam Instagrama, Facebooka zawiesiłam, bo nie potrzebowałam, nie używałam. Generalnie raczej mnie nie ma w świecie wirtualnym.

To znaczy, że po medalu ominęły cię memy i liczne reakcje na twoją radość mediów, w tym zagranicznych?

- Były osoby, które mi trochę tych rzeczy przysyłały.

Widziałaś, że zostałaś Panią Wołodyjowską?

- O, tego nie widziałam.

Nawet twoje nazwisko panieńskie – Zamachowska - trochę się z Wołodyjowskim kojarzy, bo przecież Zbigniew Zamachowski grał go w „Ogniem i mieczem".

- Faktycznie, ludzie mają ciekawe skojarzenia.

Masz ulubione memy z sobą w roli głównej?

- Ja już ich nawet nie pamiętam.

Aż tak pędzi twoje życie? Dla ciebie medal olimpijski był już dawno temu?

- Może nie był dawno, ale dużo rzeczy już się od tego czasu wydarzyło, ja już wróciłam do pracy, wróciłam do domu, do normalnego życia.

Zdaje się, że za chwilę z tej codzienności wyrwie cię PKOl, organizując ci wielką imprezę na urodziny.

- Jak to?

Żartuję, bo urodziny masz 11 października, a 12 października PKOl ma wreszcie zorganizować uroczystą galę, na której wręczy nagrody medalistom z Paryża.

- Chyba jeszcze nie do końca wiadomo, kiedy będzie ta gala olimpijska. Nie mamy jeszcze żadnego oficjalnego potwierdzenia.

Wiem, że pierwotnie gala miała być 30 sierpnia, ale wtedy PKOl nie miał pieniędzy na nagrody i chciał przeczekać słaby dla siebie czas pod względem wizerunkowym. Teraz z tym drugim ciągle nie jest najlepiej, ale podobno na niedawnym zarządzie prezes Piesiewicz zapewnił, że pieniądze na nagrody dla was są zabezpieczone i że tym razem już na pewno je dostaniecie [już po tej rozmowie okazało się, że PKOl znów przesunął datę gali - tym razem na 15 listopada].

- Szczerze mówiąc, w ogóle się nie zastanawiam nad takimi rzeczami. Będzie mi bardzo miło być na gali PKOl. Przede wszystkim dlatego, że w hallu głównym zostaną odsłonięte pamiątkowe medale dokumentujące nasze osiągnięcie z Paryża. Uczestnictwo w gali jest dla mnie wyróżnieniem.

Wiesz, że brąz waszej drużyny to medal numer 300 w historii startów Polski na letnich igrzyskach?

- Tak, bardzo miło zapisać się w historii. Chociaż walcząc i zdobywając ten medal o tym nie wiedziałyśmy.

A wiedziałaś czy bardziej pomarzyłaś w Tokio, po minimalnie przegranym ćwierćfinale z Estonkami, że w Paryżu wrócisz na igrzyska i ten medal zdobędziesz?

- Nie, w ogóle! U nas zdobyć kwalifikacje na igrzyska jest już bardzo ciężko, bo wchodzi tylko osiem najlepszych drużyn. Nasz medal jest pierwszym w historii w polskiej szpadzie kobiet. To pokazuje, jak trudno go zdobyć.

Z drugiej strony wasza drużyna była przez dziennikarzy i kibiców typowana do podium i to było w pełni zrozumiałe, bo do Paryża z całej polskiej kadry olimpijskiej tylko wy – w połowicznie zmienionym składzie, ale jednak – pojechałyście jako mistrzynie świata. Takiego tytułu nie miała nawet pewniaczka do złota Aleksandra Mirosław, no i oczywiście Iga Świątek też go nie miała, bo w tenisie nie ma mistrzostw świata.

- Wiem, że ludzie mówili o naszym medalu, ale ja zupełnie nie czułam presji. Żadnej. Może dlatego, że już byłam na igrzyskach i wiedziałam, jak to wszystko wygląda. Doświadczenia z Tokio bardzo się przydały.

Więcej o: