- A oni przypadkiem nie biją się K-1? - pytał zdziwiony prowadzący, kiedy Jay Siva na piątkowym treningu medialnym prezentował tylko parter. - Myślę, że po prostu nie chciał pokazać, co potrafi. Albo raczej nie potrafi... Ja zawsze podchodzę do takich spraw na 100 proc. - tłumaczył Sarara, który w piątek na scenie pojawił się chwilę później.
Jeśli przed sobotnią galą mielibyśmy typować, która walka będzie trzymać poziom sportowy, byłaby to właśnie ta. Z jednej strony Silva, czyli były zawodnik UFC, Bellatora. Z drugiej Sarara - wielokrotny mistrz Polski w kickboxingu, mistrz organizacji FEN oraz zawodnik KSW, gdzie w przeszłości walczył także Silva. Obaj w wadze ciężkiej.
- Proponowałbym nie mrugać - mówił komentujący te galę Daniel Omeliańczuk. Ale to nie była walka do pierwszego ciosu. Obaj zawodnicy mieli do siebie sporo respektu. To Sarara od początku wywierał presję, ale Silva też próbował odpowiadać. Jak pod koniec pierwszej rundy, kiedy trafił mocnym lewym sierpowym.
W drugiej rundzie Silva po nieczystym kopnięciu w kroczę dostał chwilę na dojście do siebie. A Sarara dalej kopał. Czysto i mocno. Wysoko i nisko. Ale jego rywal nie padał na deski - był twardy. I też próbował atakować. Choćby tzw. latającym kolanem, które nie doszło do twarzy Sarary pod koniec drugiej rundy. - Silva może być już z siebie dumny, bo wiele wskazywało, że w tej płaszczyźnie [K-1] z Sararą nie będzie miał większych szans - chwalili go komentatorzy przed trzecią rundą, kiedy Silva znowu został trafiony nieczysto przez Sararę i przez kilka minut dochodził do siebie.
To był pojedynek, który dobrze się oglądało. Wygrał jednogłośne na punkty Sarara, który w trzeciej rundzie nie znokautował Silvy, ale posłał go raz na deski. Sędzia wyliczył go do ośmiu, ale Silva wstał i wytrwał do końca. Prosimy o więcej takich walk na freakowych galach, bo oglądało się to świetnie.