Natalia Partyka już jakiś czasu stała się marką samą w sobie. Jej nazwisko znają często nawet osoby, które na co dzień nie interesują się zbytnio sportem, a to właśnie swoimi dokonaniami w tenisie stołowym 35-latka zapisała się w historii. Na jej oczach dokonywały się ważne zmiany w sporcie osób z niepełnosprawnościami. Wkrótce w Paryżu zainauguruje siódmy start w igrzyskach paralimpijskich, z których przywiozła dotychczas już 10 medali i w których w latach 2004-21 w singlu była niepokonana. W międzyczasie cztery razy startowała też w igrzyskach olimpijskich. W rozmowie ze Sport.pl podkreśla, że paralimpijczycy nie mogą się zadowalać obecnym minimum i że zasługują na to, by nie być anonimowymi postaciami. I że nie jest tak, że osoby z niepełnosprawnością to tylko albo superherosi, albo użalające się nad sobą smutasy.
Natalia Partyka: Byłam dzieciakiem i patrzyłam na to wszystko inaczej niż teraz. Szczerze mówiąc, to nie pamiętam nawet zbyt wiele z samej sali. Bardziej to, co się działo poza nią, więc chyba dobrze się bawiłam. Ale na poważnie, pamiętam, jak wyglądała ta sala, ale naprawdę nie mogę sobie przypomnieć żadnego swojego meczu. Może to przez stres? Pamiętam wioskę olimpijską, spotkania z Polonią i to, że wróciłam z krótko obciętymi włosami, bo skorzystałam z fryzjera, który był w tej wiosce.
A sam sport paralimpijski zmieniał się - z igrzysk na igrzyska jest coraz lepiej. Coraz więcej się o nim mówi, ludzie już wiedzą, że taki sport w ogóle istnieje i chcą go nawet oglądać. Jest ok, ale jeszcze nie jest idealnie. Takimi bardzo małymi kroczkami to wszystko się rozwija, ale dalej jest dużo do zrobienia.
- Londyn 2012 - społeczeństwo zaczęło się o nas upominać. Ludzie mówili, że zdobywamy medale, a nie mają gdzie tego obejrzeć. Że oni nic o tym nie wiedzą. Zrobiło się poruszenie. Wcześniej były z nami jakieś ekipy telewizyjne, ale raczej nie było transmisji. W Rio de Janeiro i Tokio było już pod tym względem lepiej. To ciągle nie jest ten sam wymiar co przy igrzyskach olimpijskich, podczas których cały czas różne stacje telewizyjne pokazują relacje na żywo. Teraz też nie będzie to na taką skalę, ale fajnie, że będzie to dostępne dla takiego normalnego kibica sportowego.
- Może w nas też rzeczywiście zaszła pewna zmiana. Pamiętam zrównanie nagród ministerialnych za medale igrzysk olimpijskich i paralimpijskich [nastąpiło to w 2016 roku - red.]. Sama nie brałam akurat w tym czynnego udziału, ale jako paralimpijczycy walczyliśmy o to. Oczywiście, Polski Komitet Olimpijski i Polski Komitet Paralimpijski to dwie odrębne instytucje, ale ministerstwo traktuje nas na równi, co jest megafajne. Bo też czemu nie? Powinno tak być od bardzo dawna, ale fajnie, że w końcu się to stało.
- W Londynie dostrzec można było też zmianę w światowym społeczeństwie. W sali od tenisa stołowego zawsze były pełne trybuny i mnóstwo ludzi. Organizatorzy bardzo dbali o promocję, okazywali nam szacunek i od początku mówili, że traktują paralimpiadę na równi z igrzyskami olimpijskimi. Nie było podziału na lepszych i gorszych, normalnych i nienormalnych. To było jedno wielkie sportowe święto.
Spojrzeliśmy wtedy na to wszystko z innej strony. Na zasadzie: "Fajnie, ale czemu nie zawsze tak było?". Dla mnie samej to też było przełomowe. Bo pamiętam pustą salę w Atenach. Na trybunach nie było wtedy nikogo. W Pekinie były pełne, ale czy ci ludzie przyszli, bo chcieli, czy zostali do tego zmuszeni - nie mamy gwarancji. A w Londynie naprawdę było to sportowe święto.
- Tak. Tam też było dużo ludzi. Było bardzo głośno. Momentami jak na stadionie piłkarskim, ale też fajnie. W Tokio - wiadomo - było pusto, bo musiało być z powodu obostrzeń związanych z pandemią COVID-19. Gdy oglądałam transmisje z igrzysk w Paryżu, to widziałam, że było pełno kibiców. Mam nadzieję, że u nas też tak będzie.
- Myślę, że świat trochę wcześniej to zrobił niż my, a my go obserwowaliśmy i naszła nas taka refleksja "Czemu gdzieś to jest, a u nas dalej nie? Na różnych innych płaszczyznach się rozwijamy, więc dlaczego nie gonić też innych krajów pod tym względem?".
- Szczerze mówiąc, to na mnie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Takimi rzeczami nawet nie warto się zajmować, pochylać choćby na sekundę. To było megasłabe i zrobione tylko po to, by zapewnić sobie rozgłos.
- Niczym nie odbiega ona od igrzysk olimpijskich, na których byłam kilka razy, więc mam porównanie. Wszystko było dotychczas super. Wioska olimpijska trochę się zmienia - jest nieco mniej sportowców, więc czasem jakaś część terenu jest wyłączona z użycia. Do tego pojawiają się podjazdy dla wózków. No i zamiast kół olimpijskich pojawia się logo paralimpiady. Jest mniej sportów, więc jest też mniej aren, ale to te same obiekty, na których rywalizowali wcześniej olimpijczycy.
- Jeśli chodzi o igrzyska olimpijskie, to w Pekinie i chyba w Rio de Janeiro. Co do paralimpiady, to na pewno w Atenach, bo pamiętam, że mieliśmy wtedy bardzo brzydkie garnitury.
- Tak. Ceremonia otwarcia igrzysk paralimpijskich to też wielkie wydarzenie. Zwykle z niej rezygnowałam, bo następnego dnia już grałam, a udział w niej jest dość męczący. Oznacza to kilka godzin czekania w tunelu, przez co większości uroczystości i tak nie widzisz. Najfajniej ogląda się ją w telewizji.
- Mogę się tu oczywiście wypowiadać jedynie na temat mojej kategorii. Od kilku lat jest w niej zdecydowanie najwyższy poziom. Myślę, że mam w tym pewną zasługę. To, że grałam w obu igrzyskach zmotywowało pozostałe dziewczyny, by więcej trenować. Chciały mnie gonić. Brazylijka i Australijka z mojej kategorii też grały w igrzyskach olimpijskich.
- W sumie tak, ale bardzo się cieszę, bo to znaczy, że dyscyplina się rozwija. Co do innych kategorii, to nie wiem, ale myślę, że tam też poziom się podnosi. To, że zawodnicy trochę wolniej biegają lub pływają albo lżej grają... Wiadomo, są takie ograniczenia ciała, których się na pewnym etapie nie przeskoczy, ale to nie znaczy, że to amatorka. Zawodnicy dają z siebie maksa, biją rekordy. I są to naprawdę megawyśrubowane wyniki.
- Tak. W 2012 i 2016 roku w finale wygrałam z Chinką, z którą przegrałam w półfinale trzy lata temu, ale wtedy grała już... w barwach Australii. W ścisłej czołówce jest też Brazylijka, o której mówiłam wcześniej, a która zaczęła bardzo dobrze grać. Są też dwie zawodniczki z Tajwanu. Większość topu to reprezentantki Azji.
- To nie tak, że wcześniej dziewczyny nie potrafiły grać. Że tylko ja robiłam to lepiej, a reszta słabo. Od Pekinu jest kilka zawodniczek na wysokim poziomie i trzeba grać bardzo dobrze, by zdobyć medal. Jeśli go teraz wywalczę, to bardzo się ucieszę. Zobaczymy, jakiego będzie koloru, jeśli w ogóle będzie.
Chciałabym trochę inaczej podejść do tych igrzysk. Zawsze na moich barkach była ogromna presja, która powodowała, że byłam bardzo zestresowana. Ciężko mi się przez to grało i było w tym mało radości. Nikt mi prosto w oczy nie powiedział, że muszę, ale było wiadomo, że każdy oczekuje, że to złoto przywiozę. Teraz chcę się cieszyć, że tam jestem. Przegrałam półfinał w Tokio i wiadomo, że byłam wkurzona i smutna, ale z drugiej strony spadł mi też kamień z serca. W końcu się to stało, przerwana została trwająca od 2004 roku seria. Można się było trochę "odpowietrzyć". Okazało się, że brązowy medal też jest fajny i cieszy. Ułatwiło mi to potem trochę normalniejsze podejście. Sama jestem ciekawa, jak teraz będzie.
- Kosztowało mnie to dużo nerwów. To był tak naprawdę proces. Nie chodziło tylko o to, by skupić się na paraolimpiadzie. Czułam w pewnym momencie, że tego wszystkiego jest za dużo. Już mnie to męczyło, nie sprawiało radości. Ciągle byłam w drodze. Tak naprawdę od 2008 roku pracowałam na trzy etaty, mając paraolimpiadę, igrzyska i starty w lidze. To pod względem startów i obciążeń było więcej niż u innych zawodników. Zaczęło dojrzewać we mnie, że są jeszcze inne rzeczy, że potrzebuję więcej czasu dla siebie. Wcześniej często moje potrzeby, mój dobrostan były spychane na odległe miejsce, bo trzeba było przeć do przodu choćby nie wiadomo co. Na początku 2023 roku postanowiłam zrobić sobie pół roku przerwy od kadry pełnosprawnych i okazało się, że była to dobra decyzja. Nie brakowało mi tego.
- Nie. Bycie olimpijką to wielka duma i cieszę się, że mogłam tego czterokrotnie doświadczyć. Wiadomo, na igrzyskach pełnosprawnych jest większa konkurencja, wyższy poziom, jeszcze większa dominacja Azji. Rozważyłam wszystkie "za" i "przeciw". Bardzo dużo musiałabym poświęcić, by znów się tam znaleźć, a medalu pewnie i tak bym nie zdobyła. Zapewne osiągnęłabym ten sam poziom, co wcześniej. A na paralimpiadzie zawsze gram o medale, co się wiąże też choćby ze stypendiami. Chodzi o takie realia życiowe. Ogółem więcej rzeczy przemawiało za tym wyborem.
- Przez ostatnie trzy lata przygotowań moje ciało dostało mocno w kość. Bardzo dużo trenowałam, ciągły stres, wyjazdy. Nie wiem, czy to optymalny sposób na życie i dbanie o zdrowie. Na szczęście - odpukać - na razie ciało mnie nie zawiodło. Na razie skupiam się jednak na Paryżu. Czy wystąpię potem jeszcze raz czy może pięć - nie wiem. Siedem startów już za mną i nie składam obecnie żadnych deklaracji. Zobaczę też, jak mi pójdzie teraz. Jeśli gra będzie mi sprawiała radość, to pewnie będę kontynuować. Zawsze mówiłam, że chciałabym uniknąć momentu takiego grania na siłę.
- Przede wszystkim sprawa mediów. Wiem, jak to wygląda na obu igrzyskach. Na olimpijskich wszędzie są dziennikarze, w telewizji ciągle ktoś mówi o tej imprezie i o startujących w niej sportowcach. Na paralimpiadzie jest już pod tym względem lepiej, bo też już ktoś z mediów się pojawia, ale nie ma tłumu. I mam tu trochę takie poczucie zgrzytu, że to takie minimum, którym się zadowalamy. Bo jest przysłowiowych dwóch dziennikarzy, a to lepiej niż gdyby nie było żadnego. Ale czemu nie ma dziesięciu? Nie wiem, jak teraz to będzie wyglądało od strony medialnej otoczki, ale pewnie będzie zdecydowanie mniejsza niż podczas igrzysk. A fajnie by było, gdyby sportowcy paralimpijscy nie byli anonimowi. Może moje nazwisko trochę jest kojarzone, może jeszcze kilka innych osób się zadomowiło w świadomości ludzi. Ale to wciąż pojedyncze przypadki, a jest wielu zawodników, którzy zasługują na to, by byli bardziej znani i docenieni.
Staramy się promować sport paralimpijski. Kiedy tylko są chętni do rozmowy z nami, to rozmawiamy. Ale też chcę zaznaczyć - jedziemy w jasnym celu. Naszą robotą jest jak najlepsze granie, walka o medale, danie z siebie wszystkiego. To docenianie jest na drugim miejscu.
- Myślę, że mają fajnie, ale nie zazdroszczę im. Wiadomo, też bym chciała mieć takie nagrody finansowe za medale paralimpijskie, ale mam świadomość, że PKOl i PKPar to zupełnie co innego. Ten pierwszy ma więcej sponsorów i partnerów.
- Nic, nie mamy nagród. Jest nią sam medal. Ważne, że mamy nagrody ministerialne. Nie skupiam się zbytnio na tym temacie. Ogółem idzie to w dobrą stronę. Ale przyznaję - chciałabym dożyć takich czasów, gdy medaliści paralimpijscy też będą fajnie nagradzani jak olimpijczycy. Mam świadomość, że to też trudniejsze ze względu na większą liczbę medali, która zwykle zdobywana jest na paralimpiadzie.
- Takie rzeczy nie trafiają raczej do zawodników. Bardziej trzeba o to spytać prezesów, działaczy. Ale ciekawe, jak takie osoby do tego podchodzą. My, sportowcy, uważamy, że robimy kawał dobrej roboty i chcemy, by to zostało zauważone. Ktoś z zewnątrz może uważać tak samo, a ktoś inny inaczej. I to też jest ok.
- Wyglądają dokładnie tak samo. Teraz też trenowałam tak samo dużo i tak samo ciężko jak wtedy, gdy szykowałam się do obu igrzysk. Paralimpiada to nie jest wycieczka. To walka o medale, a tych medali nie dają tam za darmo. Trzeba wykonać swoją robotę. W sporcie nie oszukasz - bez treningu nie masz szans na walkę o cokolwiek. Każdy szykuje szczyt formy na ten najważniejszy moment.
Czasem w stołówce podczas paralimpiady siedzę i obserwuję zawodników, jak sobie radzą. Zastanawiam się nieraz nad ich historią. Fajnie tak nieraz poobserwować, bo pozwala to zyskać inną perspektywę, zdystansować się wobec pewnych spraw. Ale warto dodać, że sport paralimpijski jest też inny niż olimpijski, a przez to ciekawy. Weźmy choćby pływaków bez rąk, którzy rywalizują w stylu grzbietowym. Mają w ustach ręcznik trzymany z drugiej strony przez trenera, który puszczają w momencie startu. Niewidomi pływacy z kolei muszą dostawać sygnał, kiedy zbliża się moment nawrotu i są wtedy uderzani delikatnie takim patyczkiem przez stojące na brzegu osoby.
- Mam wrażenie, że mamy trochę problem z pokazywaniem osób z niepełnosprawnościami. I mam tu na myśli nie tylko sportowców. Często te osoby są przedstawiane albo jako superherosi, albo bardzo smutni, biedni ludzie, którzy tylko siedzą i użalają się nad sobą. A te skrajności nie są potrzebne. Brakuje tego środka. Myślę, że sport może pomóc trochę zmienić pokazywanie tej niepełnosprawności - przesunąć to w stronę owego środka. Ale rzeczywiście jest to trudne - by nie skupić się za bardzo na samej historii. To też zależy od dziennikarzy - czy chcą, by ktoś czytając artykuł siedział i płakał od pierwszego zdania, czy jednak by sport był na pierwszym miejscu, a ta historia z boku. Oba aspekty są ważne. Historia też, ale jeśli skupimy się tylko na niej, to kierujemy się w stronę narracji, jakby ten sport był formą zabawy czy rehabilitacji. A nie jest ani jednym, ani drugim. To jest rywalizacja na poważnie.