"Ju-lia Sze-re-me-ta!" - niosło się wtedy potężnie po Arena Paris Nord. Przyjechała tu duża grupa Polaków. Nic dziwnego, jesteśmy spragnieni olimpijskich medali i uwielbiamy niespodzianki. Nasza wojowniczka z kategorii 57 kg już sprawiła wielką i piękną niespodziankę, a to jeszcze nie koniec.
W olimpijskim boksie jest tak, że medal ma się zapewniony, gdy wchodzi się do półfinału. Po prostu nie ma walk o brąz - dostają go obie przegrane półfinalistki. O lepszy medal walka będzie się toczyła na kortach Roland Garros. Tam Julia zaprezentuje się w środę. To godne miejsce na powrót polskiego pięściarstwa do grona krajów, które liczą się w nim na igrzyskach.
Lata temu boks był naszym sportem niemal narodowym. Mieliśmy wielkich mistrzów jak Jerzy Kulej, Józef Grudzień czy Marian Kasprzyk. Mieliśmy wielkie walki, jak Zbigniewa Pietrzykowskiego z Muhammadem Alim (wtedy jeszcze Cassiusem Clayem) w olimpijskim finale w 1960 roku. W tym sporcie na igrzyskach wywalczyliśmy w sumie aż osiem złotych medali. A teraz od 1992 roku czekaliśmy na medal jakikolwiek. Po 11688 dniach mamy go i czekamy na więcej!
"Szeremeta! Szeremeta!" - skandowane nazwisko polskiej bohaterki wciąż brzmi w uszach polskich dziennikarzy. A przed oczami mamy obrazki Julii tańczącej na środku ringu tuż przed ogłoszeniem werdyktu. I wyściskującej swojego trenera. To były, to są piękne chwile! Boksie, tęskniliśmy!