"Eksperyment na ludziach, przekroczone wszelkie granice". Przełomowy wyrok dla lekarza podającego doping

Jeszcze żaden dopingowy lekarz nie poniósł tak surowej kary: doktor Mark Schmidt, główna postać skandalu, który zatrząsł narciarskimi mistrzostwami świata Seefeld 2019, został właśnie skazany na ponad cztery lata więzienia. Bez zawieszenia.

- Wybrałem złą drogę. To wszystko moja wina i żałuję, że wciągnąłem w to innych - mówił doktor Mark Schmidt na jednej z ostatnich rozpraw przed wyrokiem. Ta "zła droga" to kierowanie przez siedem lat, od 2012 do 2019, tajnym, transgranicznym przedsiębiorstwem podrasowywania krwi sportowców z wielu dyscyplin wytrzymałościowych. Operacja policyjna, która tę działalność zdemaskowała, dostała kryptonim "Aderlass", czyli upuszczanie krwi.

Zobacz wideo Włoszczowska o problemach z igrzyskami. Zwraca uwagę na kontrole antydopingowe

Centrala firmy dopingowej mieściła się w Erfurcie. Tam doktor Schmidt - syn wziętego prawnika i jednego z najważniejszych działaczy sportowych Turyngii Ansgara Schmidta, były lekarz kolarskiej grupy Gerolsteiner - miał gabinet. A w garażu - praktykę dopingową. Lodówkę do mrożenia krwi ukrył pod podłogą, ze sportowcami umawiał się przez telefon z kartą słoweńskiego operatora. Miał też całą sieć współpracowników, którzy rozjeżdżali się po całym świecie, wszędzie tam, gdzie klienci doktora potrzebowali zagęszczonej krwi. Sportowcy zimowi lecący na igrzyska do Soczi i do Pjongczangu, sportowcy letni jadący do Rio 2016, kolarze na Tour de France, triatloniści przed odlotem na Ironmana na Hawaje - doktor działał przez te lata bardzo szeroko. Odciągał krew, zagęszczał, przechowywał, wstrzykiwał zagęszczoną przed startami, eksperymentował z innymi metodami poprawiania krwi, również lekami, które nie były jeszcze dostępne na rynku.

Przypadek podania kolarce górskiej Christinie Kollman-Forstner methemoglobiny, niedopuszczonej do użycia w leczeniu ludzi, sędzia Marion Tischler nazwała w uzasadnieniu wyroku "eksperymentem na człowieku, wymykającym się wszelkim granicom etyki".

Policja wkracza do willi przy trasie narciarskiej: tam biegacz z igłą w żyle

Firma doktora Schmidta upadła nagle, 27 lutego 2019 roku. Tego dnia o poranku niemiecka policja zajęła gabinet i garaż w Erfurcie, a austriacka policja weszła do dopingowego domu schadzek przy trasach mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym Seefeld 2019. Nakryła tam, dwie godziny przed startem męskiego biegu na 15 km, m.in. austriackich biegaczy, z których jeden był właśnie w trakcie transfuzji, z igłą wbitą w żyłę. Podczas tej obławy zatrzymano międzynarodowe towarzystwo: Austriaków, Kazacha Aleksieja Połtoranina, dwóch Estończyków.

Miesiąc wcześniej w reportażu telewizji ARD, w rozmowie z Hajo Seppeltem, najsłynniejszym dziś dopingowym dziennikarzem śledczym, o swoich dopingowych tajemnicach opowiedział austriacki biegacz Johannes Duerr. Nie chciał wtedy ujawniać, kto go dopingował. Ale powiedział to austriackim śledczym i tak doprowadził ich do Schmidta i jego siatki. Potem, po obławie w Erfurcie i Seefeld, afera rozlewała się na kolejne kraje i kolejne sporty. Łącznie w aktach śledztwa pojawiło się 23 sportowców z ośmiu krajów, najsłynniejsi z nich to kolarze, Alessandro Petacchi i Danilo Hondo.

Pierwszy tak wielki proces, od kiedy doping jest w Niemczech przestępstwem 

Zebrało się z tego 189 zarzutów w przełomowym procesie, który zaczął się we wrześniu 2020 roku w Monachium. Proces był przełomowy już choćby dlatego, że jest pierwszym tak wielkim od czasu wprowadzenia w Niemczech antydopingowych przepisów karnych w 2015 roku. Ale jest też przełomowy, ponieważ nigdy wcześniej żadnego lekarza szprycera, żadnego pośrednika dopingowego nie skazano na tak surową karę. Doktor Schmidt nie zaprzeczał, że podawał doping. Zaprzeczał, że robił to dla zysku. Przekonywał, że odbierał tylko zwrot poniesionych wydatków (kolarze zeznawali, że płacili mu 25 tysięcy euro rocznie), a doping podawał tak, by nie narażać zdrowia sportowców. Że na złą drogę popchnęła go fascynacja sportem. Ale te tłumaczenia nie uchroniły go przed bardzo surowym wyrokiem.

Sąd, uznając go winnym zarzutów (pogrupowano je na wiele kategorii, a dotyczyły szprycowania 12 sportowców: siedmiu ze sportów zimowych, czterech kolarzy i jednej osoby z lekkoatletyki), skazał Schmidta na cztery lata i dziesięć miesięcy więzienia, na zakaz wykonywania zawodu przez trzy lata po wyjściu z więzienia, na 158 tysięcy euro grzywny. Z czterech jego pomocników, którzy zasiedli z nim na ławie oskarżonych, dwóch dostało wyroki więzienia w zawieszeniu, a dwóch - w tym ojciec Schmidta - grzywny. Wyroki więzienia w zawieszeniu już wcześniej dostali dwaj austriaccy biegacze (w Austrii doping również jest od pewnego czasu przestępstwem) złapani w willi w Seefeld, zresztą wówczas jeszcze uczniowie szkoły policyjnej, bo sportowcy zimowi w krajach alpejskich często są na etatach w policji, wojsku lub służbach celnych. A kolarz Stefan Denifl dostał dwa lat więzienia, z czego 16 miesięcy w zawieszeniu. - Wreszcie widzimy wyrok z drakońską karą za sportowe oszustwo - komentował Alfons Hoermann, szef DOSB, czyli organizacji kierującej niemieckim sportem. 

Przełom? Wcześniej dopingowi lekarze śmiali się wymiarowi sprawiedliwości w twarz 

To rzeczywiście pierwszy wyrok w takiej sprawie, po którym publiczność nie została z poczuciem, że właśnie zakpiono ze sprawiedliwości. Doktor Michele Ferrari, dyżurny kolarski szwarccharakter ery EPO, dopingowy konsultant największych sław, od Lance'a Armstronga zaczynając, dostał tylko rok więzienia w zawieszeniu, a w apelacji darowano mu i ten rok. Doktor Eufemiano Fuentes, który w swojej madryckiej klinice przetaczał i mroził krew kolarzy, tenisistów i innych sportowców z elity, aż do nalotu policji w ramach słynnej Operacion Puerto z 2006 roku, dostał rok więzienia. Ale nie za doping, tylko za zagrożenie dla zdrowia publicznego, bo doping jeszcze nie był wówczas w Hiszpanii przestępstwem. I znów, jak u Ferrariego, w apelacji darowano mu ten rok, oczyszczając go z zarzutu, choć jego dopingowe winy były bezsporne. Ale nie było jeszcze paragrafów pozwalających ich skazać za oszustwo w sporcie. A udowodnienie im jakiejkolwiek winy z paragrafu o szkodzeniu zdrowiu było arcytrudne. Ferrari i Fuentes czasami śmiali się w twarz przepytującym ich podczas rozpraw, przekonując, że sporty wytrzymałościowe tak wyniszczają organizm, że doping krwi to ratunek, a nie szkodzenie. Tak samo bronił się Austriak Stefan Matschiner, czyli dopingowy pośrednik, który obsługiwał sportowców wytrzymałościowych i dostał za to rok więzienia, ale też w zawieszeniu. I nigdy nie okazał skruchy. Matschiner jest w sprawie Schmidta ważną postacią. Gdy po wpadce i oskarżeniu załamał mu się dopingowy biznes, Matschiner sprzęt do dopingu krwi i kontakty do klientów odsprzedał właśnie Schmidtowi.  

Więcej o: