To była największa obława na zawodowy sport w 2019 roku: operacja "Aderlass", czyli "Upuszczanie krwi". Nalot na nielegalną stację transfuzji przy trasach mistrzostw świata w biegach narciarskich w Seefeld. Równoczesny nalot na dopingowe centrum dowodzenia w Erfurcie, czyli gabinet i garaż doktora Marka Schmidta, z piwnicznym magazynem krwi schłodzonej do minus 80 stopni. Areszty, przesłuchania, konferencje monachijskiej prokuratury, odkrywanie dopingowej siatki, która oplatała co najmniej pięć wytrzymałościowych dyscyplin sportu, co najmniej dwanaście krajów, a cel był zawsze jeden: tak podrasować krew, żeby jak najlepiej natleniała mięśnie.
Tyle tam było szokujących obrazków - biegacz z austriackiej sztafety narciarskiej, jednocześnie policyjny kadet Max Hauke, w chwili wejścia służb przetaczał sobie właśnie krew i został nagrany z igłą wbitą w żyłę - tyle zapowiedzi, jak głęboko może sięgnąć to śledztwo, że jedna arcyciekawa informacja przeszła właściwie niezauważona. Otóż w magazynie dopingowym doktora Schmidta, byłego lekarza grupy kolarskiej Gerolsteiner, oprócz wszystkich sprzętów i specyfików dobrze znanych z takich laboratoriów, znaleziono też zapas hemoglobiny w proszku. Co więcej, śledczym udało się ustalić, że co najmniej jeden z klientów doktora Schmidta poddał się eksperymentowi dopingu krwi taką sproszkowaną hemoglobiną. Ale puls mu skoczył, ciśnienie też i kuracja została przerwana.
Hemoglobina, barwnik przyłączający tlen w płucach i uwalniający go w tkankach, to najważniejsze białko sportów wytrzymałościowych. - Najważniejsze, przysparzające najwięcej trosk. Jeździmy na treningi w góry, by w naturalny sposób podnieść jej poziom. Udajemy, że lubimy szpinak i sok z surowych buraków, żeby jej dostarczyć żelazo. A niektórzy, niestety, sięgają w tych poszukiwaniach po EPO i transfuzje - mówi Justyna Kowalczyk.
Od dziesięcioleci trwają w medycynie poszukiwania sposobu na wyprodukowanie substytutu krwi, który nie wywoływałby groźnych skutków ubocznych. Szukają go specjaliści pracujący dla różnych armii (z US Army zawsze na czele, to dzięki amerykańskiej armii sport odkrył ostatnio np. ketony, najnowszy - dozwolony przez WADA - hit suplementacji w kolarskim peletonie), szukają wynalazcy, przedsiębiorcy. A na efekty ich pracy czeka też dopingowy czarny rynek.
Sztuczna, uniwersalna, bezpieczna krew otwierałaby zupełnie nowe możliwości na polu bitwy i w codziennej medycynie. Ale wielkim kłopotem jest takie zmodyfikowanie hemoglobiny ludzkiej lub zwierzęcej, by w wersji pozakomórkowej mieszała się z krwią pacjenta bez skutków ubocznych. Bez zwężania naczyń, nadciśnienia, uszkadzania nerek. Ani próby modyfikacji hemoglobiny, ani próby z przenoszącymi tlen perfluorowęglowodorami nie przyniosły w pełni zadowalających efektów.
Wiele z tych prób trzeba było przerwać na wczesnym etapie testów klinicznych. Co oczywiście nie odstraszyło dopingowiczów. Na czarnym rynku dla "koksiarzy" jest mnóstwo specyfików, które albo jeszcze nie przeszły wszystkich testów klinicznych, albo nigdy ich nie przejdą i nie trafią do produkcji, bo okazały się toksyczne. Wszystkie natomiast sztuczne substytuty krwi (cała grupa HBOC i perfluorowęglowodorów, czyli PFC) są na liście zakazanych substancji WADA i są wykrywalne od 2004 roku.
Dlatego informacja o hemoglobinie w proszku u doktora Schmidta jest tak intrygująca. Dlaczego lekarz dopingowy, któremu sportowcy płacili nawet do 12 tysięcy euro rocznie za opiekę przy transfuzjach, czyli metodzie dopingowej bardzo trudnej do wykrycia, miałby próbować czegoś, co jest łatwe do wykrycia? I dlaczego u żadnego ze zdemaskowanych klientów Schmidta nie wyszły mimo prób z taką hemoglobiną żadne nieprawidłowości w paszporcie biologicznym (to profil krwi tworzony na podstawie testów, zbyt mocne odchylenie od normy powoduje dyskwalifikację, nawet jeśli nie wykryto żadnej zabronionej substancji)?
Potencjalnie taka bezpieczna hemoglobina w proszku, do rozpuszczania w jakimś substytucie plazmy, to mógłby być dopingowy Święty Graal. Bo w tradycyjnej metodzie dopingu krwi (odciąganie, obróbka w wirówce, dostrzykiwanie) wielkim kłopotem jest konieczność przechowywania torebek krwi w niskiej temperaturze. I inne ograniczenia w transporcie. Jak pokazało śledztwo w operacji Aderlass, byli sportowcy, który przed lotem na igrzyska w Pjongczangu, ryzykując zakrzepicę, dostrzykiwali sobie nawet do litra odciągniętej wcześniej i zagęszczonej krwi - bo nie znaleźli sposobu na bezpieczne przewiezienie torebki w bagażu, a na pokład nie mogli wnieść więcej niż 100 ml - i po przylocie (z pomocą specjalnego wysłannika dr Schmidta) znów odciągali krew, by dostrzyknąć ją tuż przed startem. Tymczasem hemoglobinę w proszku, znalezioną u doktora, można przechowywać do pięciu lat w temperaturze pokojowej. I zmieszać w dogodnym momencie. Ale ryzyko wpadki jest ogromne, a znane dotychczas wersje HBOC i PFC nie dawały kuszących efektów.
Czy zatem Schmidt zyskał dostęp do czegoś nowego? Śledczy zdradzili na razie niewiele. Nie doprecyzowali, czy zaprzestał prób tylko ze wspomnianym wcześniej sportowcem, u którego wystąpiły niepożądane objawy, czy zaprzestał prób w ogóle (transfuzji przecież nie zaprzestał w ogóle, choć u niektórych klientów zdarzyły się powikłania: jeden miał taki skok temperatury, że w panice zaczął się chłodzić w śnieżnej zaspie). Monachijska prokuratura nie zdradziła, o jaki dokładnie rodzaj sproszkowanej hemoglobiny chodzi. Poza tym, że o niedostępny jeszcze na rynku. A to od razu skierowało spekulacje w stronę najgłośniejszej ostatnio próby stworzenia substytutu krwi: czyli hemoglobiny w proszku wytwarzanej przez francuską firmę Hemarina. To Hemarina zapowiadała na 2019 rok komercjalizację sproszkowanej hemoglobiny produkowanej z robaka morskiego, piasecznicy (arenicola marina), który występuje na wybrzeżach Bałtyku i Morza Północnego. Szefowie firmy zapewniają, że hemoglobina, którą miał dr Schmidt, nie mogła wyjść z ich laboratorium, ciągle czekają na dopuszczenie do rynku, ale nie wykluczają, że ktoś spróbował już odkryć formułę na własną rękę i wytwarza ten produkt nielegalnie.
- Nasza hemoglobina z piaskówki jest pozakomórkowa, może przenieść kilkadziesiąt razy więcej tlenu niż ludzka. To będzie uniwersalny środek transportu tlenu, który można będzie przetaczać wszystkim - zachwalał w "L'Equipe" Franck Zal, współzałożyciel firmy Hemarina. Już od dawna jest w kontakcie z marynarką wojenną USA.
Piaskówka to pierścienica, która ma zwykle około 15 cm długości i dotychczas była ceniona głównie przez wędkarzy jako przynęta. Zostawia po sobie charakterystycznie zawijasy z piasku, a biologa Francka Zala zaintrygowała w latach 90. tym, że oddycha skrzelami, a jednak potrafi przeleżeć w piasku poza wodą przez kilka godzin między odpływem a przypływem. - Na bezdechu wytrzymuje sześć godzin - mówił Zal w jednym z wywiadów, już jako szef firmy Hemarina. Doszedł do wniosku, że krew piaskówki musi mieć niezwykłe możliwości przenoszenia tlenu. Opuścił państwowe centrum badań, w którym pracował, założył start-up i hodowlę robaków. Dziś zatrudnia 40 pracowników, ma kilkadziesiąt patentów, robaczą farmę z hodowlą 30 ton pierścienic i plany budowy nowej siedziby.
Hemoglobinę firmy Hemarina, nazwaną Hemo2Life, można dodawać do roztworów, w których przewożone są organy do przeszczepu (było już kilkadziesiąt bardzo zachęcających prób), trwają też prace nad specjalnymi opatrunkami natleniającymi trudno gojące się rany, oraz nad najambitniejszym celem, czyli substytutem krwi do przetaczania, pod nazwą HemOxyCarrier. Hemo2Life ma być skomercjalizowane w 2019, co do pozostałych produktów trudno jeszcze przesądzić, czy trafią na rynek. Ale kusić dopingowiczów będą na pewno.
- Wiemy, że EPO zaczęło robić wielką furorę, od kiedy zrobiło się o nim głośno podczas MŚ w narciarstwie klasycznym w 1988 roku. Dlatego nie możemy zlekceważyć rozpuszczalnej hemoglobiny, o której zrobiło się głośno z okazji narciarskich MŚ 2019 - napisał podczas zakończonego właśnie Tour de France Marc Kluszczynski, farmaceuta z uniwersytetu w Montpellier, autor prac o dopingu, w swoim felietonie na stronie cyclisme-dopage.com. Operacja Aderlass mocno namieszała w kolarstwie, wpadli m.in. Austriacy Stefan Denifl (zwycięzca etapu Vuelta a Espana 2017) i Georg Preidler, z trenowania szwajcarskiej kadry musiał zrezygnować Danilo Hondo, zawieszony został do wyjaśnienia sprawy świetny sprinter Alessandro Petacchi, dwóch Słoweńców i Chorwat. Marc Kluszczyński w cyclisme-dopage.com wezwał, by uważnie przyjrzeć się progresji wyników w maratonie i niektórym kolarskim wynikom od 2010, od kiedy zaczęło się robić głośno o niezwykłych właściwościach arenicola marina.
W Hemarinie od początku prac byli świadomi, co to odkrycie może znaczyć w świecie dopingu. Byli w kontakcie z lokalną agencją antydopingową (tak robi coraz więcej firm farmaceutycznych), mają sposób na odróżnienie tej hemoglobiny w procesie elektroforezy. Bo zwykłe badanie do paszportu biologicznego, skupiające się na czerwonych krwinkach, w których zawarta jest hemoglobina, nie wyłapie - jak przekonuje Franck Zal - pozakomórkowej hemoglobiny od Hemariny.
- Normalna hemoglobina jest w komórkach bezjądrzastych, nie jest rozpuszczona w surowicy, chyba że dochodzi do patologii. Na pewno surowica po czymś takim będzie miała inny kolor. Skoro to jest wykrywalne elektroforezą, to pewnie można robić na to badania przesiewowe. Moim zdaniem technicznych przeszkód nie ma, żeby to wykryć, wydaje się to dosyć proste, bo musi być duże stężenie tego białka, i ono będzie działać długo. Zastanawiam się natomiast, czy rzeczywiście to może oszukać paszport biologiczny, ale tam też jest taka metoda, w której się krwinki rozbija i mierzy hemoglobinę. Nie wiadomo, czy ta hemoglobina z arenicola marina się oznaczy w badaniu, ale pewnie też ma żelazo i wyjdą niepokojące wskaźniki. Moim zdaniem, oszuści zostaną szybko złapani - mówi Sport.pl dr Paweł Kaliszewski z Zakładu Badań Antydopingowych Instytutu Sportu.
A profesor Kazimierz Ciechanowski, szef Kliniki Nefrologii, Transplantologii i Chorób Wewnętrznych Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, i zapalony biegacz, przekonuje, że taka hemoglobina wcale nie musi być dopingowo tak skuteczna, jakby to podpowiadała sama jej zdolność przenoszenia tlenu. - Mogę podzielać entuzjazm autorów dotyczący ewentualnego stosowania ich produktów w płynach do konserwacji i przechowywania narządów do przeszczepienia czy uzupełniania ubytków krwi traconej np. w wyniku urazu czy rany postrzałowej. Ale nie znajduję zastosowania tych produktów jako ewentualnego skutecznego dopingu krwi - mówi profesor Ciechanowski. I wskazuje, że wprawdzie cząsteczka hemoglobiny arenicola marina może wiązać nawet 39 razy więcej tlenu niż hemoglobina ludzka, ale masę cząsteczkową ma 50 razy większą.
- Zakładamy, że sportowiec ma 5 litrów krwi, z hemoglobiną 160 gramów na litr. Jego krew wiąże więc ok. 1 litra tlenu. Jeżeli miałby podane dożylnie 100 gramów czystego HemOxyCarier, to jego zdolność przenoszenia tlenu zwiększyłaby się o dodatkowe 100 ml, ale: 100 gramów dodatkowego wielkocząsteczkowego białka, które nie przechodzi do płynu śródtkankowego, zwiększyłoby stężenie białek osocza i znacznie zwiększyłoby lepkość krwi, prowadziło do zakrzepów i zatorów. Czyli pogarszało utlenowanie tkanek. Poza tym obecność obcogatunkowego hemowego białka o tak dużej masie cząsteczkowej i tak dużym stężeniu w osoczu, można wykryć nawet kuchennymi metodami, a co dopiero w laboratorium - przekonuje profesor Ciechanowski. Tyle, że jak dowiodło wiele dopingowych przypadków, jeśli sportowiec uwierzy, że coś mu poprawi osiągi, to nieważne, że to groźne dla zdrowia, ani że nie udowodniono, czy to w ogóle działa. I tak spróbuje. Bo często ważniejsze od opinii naukowca jest dla niego, że kolega albo rywal to biorą. Więc pewnie i chętnych na nową hemoglobinę nie zabraknie.