Przedwczoraj minęły dwa lata, odkąd Coco Gauff przegrała z Igą Świątek 1:6, 3:6 w finale Roland Garros. Jutro, czyli w piątek, minie rok, odkąd uległa Idze 4:6, 2:6 w ćwierćfinale tego turnieju. Trzy tygodnie temu Coco też przegrała z Igą - 4:6, 3:6 w półfinale "tysięcznika" w Rzymie. Jak ona miała teraz wyjść i wygrać mecz o finał w Paryżu? Teoretycznie była gotowa. Teoretycznie.
Dwa dni przed półfinałem Gauff została zapytana na konferencji prasowej przez reportera radia TOK FM o to, jak się czuje, wiedząc, że zagra z kimś, z kim przegrała już dziesięć razy. 20-latka z USA ironicznie się roześmiała - było widać, że bilansu 1:10 z Igą nie trzeba jej przypominać. Następnie odpowiedziała, że kiedy jedyny raz pokonała Polkę - latem ubiegłego roku w Cincinnati - to nie myślała: "O nie, nigdy jej nie pokonałam, nigdy nie wygrałam z nią nawet seta!". I zapewniła, że teraz też nie będzie się deprymowała. Przeciwnie - sprytnie zrzuciła presję na naszą faworytkę. Podkreśliła, że to po Idze wszyscy spodziewają się kolejnego zwycięstwa, a ona po prostu wyjdzie, chcąc znaleźć i wykorzystać swoją szansę.
Tyle teoria. Praktyka pokazała, że już w pierwszym gemie meczu Gauff została przez Świątek przełamana. A po 25 minutach stało się to jeszcze raz. Przy prowadzeniu Igi 4:1 i 5:1 francuska publiczność zaczęła wspierać Gauff, po prostu chcąc, żeby ten mecz stał się jeszcze przez kilka chwil zaciętym widowiskiem. Natomiast Polacy na trybunach Court Philippe-Chatrier już wtedy delikatnie świętowali.
"Jazda! Jazda! Jazda!", "Brawo Iga!", "Iga, jesteś najlepsza!" czy "Tak jest! Trzymaj to" - takie okrzyki rozlegały się coraz częściej. "Biało-czerwone, to barwy niezwyciężone... Iga mistrz, mistrz, mistrz!" - intonował solista w średnim wieku siedzący tuż pod trybuną prasową, gdy Coco jeszcze się trochę obroniła, wygrywając gema na 2:5.
Ale polskie święto było nieuniknione. Świątek wcale nie grała od początku wielkiego tenisa. Przy prowadzeniu 2:1 i 30:15 wyrzuciła w aut już czwarty tego dnia forhend. Jej firmowy topspin - w damskim tenisie takiego nie ma nikt, fachowcy mówią, że Iga podkręca piłkę jak Rafael Nadal - w pierwszej fazie meczu wcale nie robił rywalce wielkiej krzywdy. Ale ona sama ją sobie robiła. Gauff psuła jeszcze bardziej. Zwłaszcza ważne piłki - miała breakpointa w pierwszym gemie serwisowym Igi, miała też w drugim - oba zmarnowała, popełniając niewymuszone błędy.
Świątek dominowała coraz wyraźniej, a nasz pieśniarz po pierwszym secie przepowiadał: "Ale już w sobotę ale już w sobotę Iga skończy tę robotę!".
Drugą partię Gauff zaczęła od wygranego z trudem gema przy swoim serwisie. Piłki wprowadzone o gry z prędkością w okolicach 200 km/h nie robiły na Świątek specjalnego wrażenia. I znów - gdyby nie trochę błędów Igi, to już wtedy mogłoby dojść do przełamania. Tymczasem doszło do niego, ale nie w tę stronę. W czwartym gemie Iga zaserwowała jedną z piłek najszybciej w karierze - 198 km/h - ale - o dziwo! - go przegrała. Kiedy Gauff wyszła na prowadzenie 3:1, ludzie wiwatowali, wstały niemal całe trybuny.
Świątek szybko tych wszystkich ludzi usadziła. Od razu zanotowała przełamanie powrotne, po czym przy swoim serwisie wyrównała na 3:3. Od stanu 1:3 wyglądała na bardziej skupioną, uderzającą i mocnej, i zarazem pewniej. Nam wszystkim na trybunie prasowej wydawało się też, że Iga o wiele lepiej się porusza.
Kolejne gemy potwierdziły, że naprawdę widzimy Igę przebudzoną, taką w najlepszej wersji. Jej trybu "Jazda!" Coco nie była w stanie zatrzymać. Starcia z Igą ją ewidentnie usztywniają. Ona ma dopiero 20 lat, ona się jeszcze rozwinie, mentalnie urośnie. Ale czy strach przed Świątek nie zostanie z nią już na zawsze? Teraz ma z Polką bilans już 1:11.
Trzy tygodnie temu w Rzymie Gauff reagowała na tyle nerwowo, że kłóciła się z sędzią nawet o to czy Iga może się przemyć po upadku na mączkę i czy może zrobić łyka wody. Po poprzedniej porażce - 0:6, 5:7 w WTA Finals w Cancun pół roku temu blokowała ludzi w mediach społecznościowych, gdy tylko zobaczyła, że sympatyzują ze Świątek. Teraz odjazd Igi w półfinale Roland Garros przyjmowała z zaskakującym spokojem (choć na początku drugiego seta trochę kłóciła się z sędzią po jednej z jej trudnych, nieoczywistych decyzji). Generalnie ona wyglądała trochę tak, jakby już się pogodziła z tym, że z Igą przegrywa. Może to jeszcze gorsze od tych niedawnych, nieeleganckich reakcji?
Ale zostawmy problemy Gauff i popatrzmy na Igę. Powiedzmy szczerze: ten półfinał nie rozgrzał paryskiej publiki. Świątek całościowo nie wyglądała na aż taką niszczycielkę, jaką była w poprzednich rundach, gdy rozbiła Anastasiję Potapową 6:0, 6:0 i Marketę Vondrousovą 6:0, 6:2. Ale Świątek i tak pewnie wywiązała się z roli faworytki.
Przed Igą jeszcze jedno takie samo zadanie. Bo czy w finale zmierzy się z Jasmine Paolini, czy z Mirrą Andriejewą, wszyscy będziemy oczekiwali jej zwycięstwa i już czwartego tytułu mistrzyni Roland Garros. Jak ten kibic, który śpiewał o dokończeniu roboty.