Siedziba, którą wybrali już w połowie eliminacji, od początku znalazła się pod lupą wszędobylskich mediów. Najpierw brukowce donosiły dramatycznie, że to "ruina", "dziura zabita dechami", "dopiero w budowie". Potem powiało grozą, że wokół na piłkarzy czyhają kobry, grzechotniki i śmiercionośne czarne mamby, co menedżer hotelu Martin Bekker prostował potem krótkim: - Będzie zima, zimą węże śpią.
W rzeczywistości Anglicy wybrali bardzo mądrze. Mają blisko do stadionu w Rustenburgu oddalonego ledwie o 15 km. Są też na dokładnie tej samej wysokości co murawa obiektu - ok. 1300 m.n.p.m. A do tego znaleźli się w miejscu magicznym, w samym sercu największych na świecie złóż platyny, gdzie od 36 pokoleń okolicznymi pagórkami rządzi ród Bafokengów ze swoim królem Leruo Tshekedi Molotlegim. Jak na drużynę, która potrzebuje cudu, lokum w sam raz.
Do Bafokeng Camp trener Capello poza piłkarzami zabierze też kucharzy, którzy będą respektować jego surową politykę: zero masła, zero frytek i keczupu, podstawą zdrowa kuchnia śródziemnomorska.
W hotelu i najbliższej okolicy zabraknie też WAG-sów, czyli żon i dziewczyn piłkarzy. Capello już rok temu powiedział, że chce je trzymać z daleka. Słyszał pewnie o tym, co działo się w Baden-Baden na poprzednim mundialu, gdzie WAG-sy były dopuszczone i właściwie ważniejsze od zawodników. Dochodziło do tego, że paparazzi spadali z drzew jak dojrzałe jabłka, próbując "złapać" całusa Beckhama i jego Victorii. Capello wymamrotał, że zgodzi się najwyżej na jedną wizytę WAG-sów w tygodniu, i to tuż po meczu, w świetle dnia. Uznał je za niemal tak groźne jak czarne mamby.
Rooney do sędziego w RPA: P... się! ?
Komentarze (0)
Anglia na MŚ 2010. Bez WAG-sów, z platyną i czarną mambą
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy - napisz pierwszy z nich!