• Link został skopiowany

Życie piłkarza to nie bajka. Można zostać zwolnionym w TAKI sposób [WYWIAD]

Nie sądziłem, że w taki sposób rozstanę się z Górnikiem - przyznaje rozżalony Dominik Sadzawicki.
Dominik Sadzawicki w meczu z Zagłębiem
JAN KOWALSKI

22-letni piłkarz przez ostatnie dwa sezony rozegrał 30 ligowych meczów w barwach zabrzańskiego klubu. Sposób jego odejścia z Górnika jest zadziwiający.

Paweł Czado: Całe nieszczęście zaczęło się od kontuzji. Jak pan się jej nabawił?

Dominik Sadzawicki: 30 marca podczas treningu Górnika. Takie urazy zdarzają się często po ostrym wślizgu rywala, ale tym razem tak nie było. Na bocznym boisku przy Roosevelta podczas gierki miałem zwykłe, jakich wiele, starcie z Michałem Janotą i nagle strzeliło mi kolano. To był przypadek. Obaj biegliśmy obaj do piłki, starcie bark w bark i... źle stanąłem. Już po samym trzasku wiedziałem, że to coś poważnego... 1 kwietnia miałem rezonans magnetyczny i wiadomo już było, że to więzadła. 19 kwietnia miałem kilkugodzinną operację. Otwierali mi kolano, miałem rekonstrukcję więzadła krzyżowego przedniego (ACL), wzmacniane więzadło poboczne oraz szytą łękotkę czyli pełen pakiet (uśmiech). Przez tydzień nic nie robiłem, a potem rozpocząłem rehabilitację, która trwa do dziś. Nie miałem zagipsowanej nogi, była w stabilizatorze. Dwa tygodnie chodziłem o kulach, potem zacząłem je odrzucać żeby noga się przyzwyczajała. Dostałem dokładną rozpiskę rehabilitacji i postępuję według planu. To żmudne zajęcia, ćwiczenia wzmacniające i stabilizujące. Dzień w dzień pracuję nad tym żeby noga doszła do pełnej sprawności. W klinice spędzam dziennie około trzech godzin, pracuję z fizjoterapeutą. Wakacji w tym roku ogóle nie miałem, ale co można zrobić? Obciążenia się zmieniają, co tydzień są coraz większe, ale bez szaleństw. Nic na siłę.

Truchta pan już trochę?

- Niestety nie jestem jeszcze na takim etapie. Ciągle męczę się z pełnym wyprostem. Trudno powiedzieć kiedy dojdę do pełnej sprawności. W każdym razie w listopadzie chciałbym na sto procent być gotowy do powrotu, rozpocząć treningi. Runda jesienna właściwie jest już stracona. Jeśli miałbym zagrać to dopiero wiosną. Ale przynajmniej mam czas porządnie się wyleczyć. To pierwszy mój tak poważny uraz w życiu. Wcześniej w meczu Górnika z Legią miałem uraz kostki, ale tamta kontuzja nie wymagała tak długiego leczenia i rehabilitacji. Wykurowałem się w półtora miesiąca.

Jak pana kontuzję przyjęli w Górniku?

- Trenerem pierwszej drużyny był wtedy jeszcze Jan Żurek. Moją kontuzję przyjął spokojnie - wiadomo, że takie rzeczy się zdarzają. W klubie pomagali mi wtedy jak mogli. Był stary zarząd i wszystko było w porządku. Nie czułem się odrzucony. W tamtym momencie nawet nie pomyślałbym, że wkrótce nie będę już częścią tego klubu... Nie było nawet jednego głosu żeby mój kontrakt mógłby zostać przedwcześnie rozwiązany, sam też na to nigdy bym nie wpadł.

Kiedy mogłem przychodziłem na mecze i oglądałem Górnika z trybun. Wtedy był u nas szpital, nie tylko ja byłem kontuzjowany. No i spadliśmy...

Da się jakoś racjonalnie wytłumaczyć ten spadek?

- Trudno mi powiedzieć, dlaczego tak się stało Nie jestem jeszcze na tyle doświadczony żeby znajdować przyczyny i winowajców. Zapewniam, że wszyscy chcieliśmy tego uniknąć i do końca było przekonanie, że "odpalimy" i podniesiemy się z tego. To było nastawienie całej szatni. Ten zespół na pewno nie był na spadek...

Kiedy przychodziłem do Górnika z GKS-u Katowice nie byłem wcale pewny czy jestem już gotowy na grę w ekstraklasie. Zostałem już zabrany na pierwszy mecz z Cracovią i los chciał, że Olek Szeweluchin wypadł w 15. minucie, a ja wskoczyłem na jego miejsce, trener postawił na mnie. I zdało to egzamin, grałem całą rundę. Starsi zawodnicy mi pomagali, Radek Sobolewski i Błażej Augustyn nieraz instruowali mnie na boisku jak mam się ustawiać. Tylko na tym korzystałem, szanowałem to, mogę im być tylko wdzięczny. Nawet jak Radek wrzasnął na mnie na boisku, jak odstałem reprymendę, to po meczu wszystko odchodziło w niepamięć. On może być świetnym trenerem

Górnik dość nieoczekiwanie i w niecodzienny sposób rozwiązał z panem kontrakt. Jak to było?

- Mieliśmy przerwę międzysezonową i jak wiadomo były zawirowania w klubie z powodu spadku. Przyszli nowi ludzie, nowy prezes i nikt ich nie znał. Po tygodniu pojawiła się lista piłkarzy, z którymi prezes chciał rozmawiać. Zadzwonił do mnie kierownik drużyny i poinformował mnie mam stawić się w klubie, zaprosił mnie na spotkanie. Po składzie listy wiedziałem, że coś może być nie tak. Mieszkałem koło Maćka Korzyma i Michała Janoty, oni też dostali zaproszenia. Na liście byli również Paweł Golański i Sebastian Przyrowski. Wchodziliśmy po kolei do prezesa. Nadeszła moja kolej, wszedłem i prezes zakomunikował mi, że jest taki pomysł żeby rozwiązać ze mną kontrakt.

Pomysł czy decyzja?

- Pomysł. Przyznam, że gdy to usłyszałem to mnie zatkało! Gdybym odniósł kontuzję jeżdżąc na nartach albo na motorze - nie mógłbym mieć do klubu pretensji. Ale ja przecież odniosłem ciężki uraz walcząc na treningu. Starałem się i dawałem z siebie wszystko, mnie też przecież zależało żeby utrzymać Górnika w ekstraklasie!

Prezes był zdziwiony kiedy powiedziałem mu o mojej sytuacji. Wyglądało jakby nikt wcześniej go nie poinformował o tym, że odniosłem kontuzję! Nie wiedział nic o moim stanie zdrowia i to mnie bardzo zaskoczyło. Powiedziałem prezesowi, że nie wyobrażam sobie w mojej sytuacji, że mógłbym zgodzić się na rozwiązanie kontraktu. Co z kosztami leczenia?

W każdym razie prezes na zakończenie rozmowy powiedział mi, że w takim razie porozmawia w klubie na mój temat i że będą do mnie dzwonić, że dadzą znać co dalej ze mną będzie.

I co? Zadzwonili?

- Akurat remontowałem mieszkanie i wszedłem na konto żeby sprawdzić jak jest z pieniędzmi. Zobaczyłem, że coś nie gra. Mieliśmy bowiem jeszcze trochę zaległości, aż tu nagle na koncie wszystko jest i nawet jeszcze więcej!

Na moim mailu nic nie było, postanowiłem sprawdzić więc swojego starego maila, którego już nie używałem czy być może tam jest jakaś informacja z klubu. Była. Jeden z przelewów był zatytułowany: "rekompensata za rozwiązanie kontraktu". Właśnie w ten sposób dowiedziałem się, że już nie jestem zawodnikiem Górnika Zabrze [według przepisów PZPN klub po spadku może rozwiązać kontrakt z zawodnikiem pod warunkiem, że nie będzie miał wobec niego żadnych zaległości i że wypłaci mu odszkodowanie w wysokości jednomiesięcznego wynagrodzenia, przyp.red.].

Gdybym nie sprawdził maila nawet nie wiedziałbym, że już nie jestem piłkarzem Górnika! Na starym mailu znalazłem też pismo o rozwiązaniu kontraktu... Gdybym nie wszedł na konto to nie domyśliłbym się niczego, przecież nie ma obowiązku wchodzenia na maila.

Uważam, że to mocno nie w porządku. Zostałem na lodzie. Jak to się ma do wcześniejszej deklaracji, że ktoś z klubu do mnie zadzwoni, że zostanę poinformowany o dalszych krokach?

Myślałem, że przepisy PZPN-owskie bronią w jakikolwiek sposób piłkarzy w mojej sytuacji. Tymczasem okazało się, że istnieje przepis, który umożliwia tego rodzaju działania. Może ludzie ze związku nie brali pod uwagę takiego przypadku jak mój: że po spadku klub będzie chciał się pozbyć zawodnika, który wcześniej odniósł bardzo ciężką kontuzję?

Konsultowałem się z moim menedżerem Bartkiem Bolkiem co dalej. Prawnik skonstruował pismo, wysłaliśmy je, czekaliśmy cztery tygodnie na rozwiązanie sprawy. Wyszło na to, że prawo jest po stronie klubu... Ale ja ciągle czekam na pisemne uzasadnienie tej decyzji ze strony PZPN-u, zobaczymy co w nim będzie zawarte.

Ale jest pewność, że w Górniku w najbliższym czasie pan nie wystąpi?

- Zaczekajmy. Zobaczymy co będzie w piśmie z PZPN-u.

Kiedy pan spodziewa się dostać?

- Nie mam pojęcia.

Jak pańskie perypetie przyjęli koledzy z drużyny?

- Interesowali się tym co się ze mną działo. Muszę podkreślić, że nie mam żadnych pretensji do szatni. Szatnia w Górniku jest świetna, dla wszystkich sytuacja, która mnie dotknęła była absurdem. Chłopaki dzwonili do mnie z wyrazami poparcia. Zresztą kiedy jeszcze mój kontrakt nie był rozwiązany jeździłem do klubu do fizjoterapeuty Bartka Spałka i dodatkowo się rehabilitowałem, pracowaliśmy nad tym kolanem. Rozmawiałem wtedy z chłopakami i dla nich było to nie do pomyślenia, że klub mógłby się mnie pozbyć. Podobne zdanie mieli prezesi niektórych klubów, bo miałem takie rozmowy. Mówili, że nie wyobrażają sobie, że mogliby tak postąpić wobec własnego zawodnika. Ale Górnik to dla mnie wielki klub i podkreślam, że mam żal tylko do ludzi, którzy teraz tam rządzą. Uważam, że nie mają żadnej moralności.

Co dalej?

- W tej chwili klubu nie znajdę, nie mogę przecież normalnie biegać. Myślałem nawet o zwykłej fizycznej pracy, bo nie jest mi obca. Pół roku przed przejściem do GKS-u Katowice, jako zawodnik Gwarka Zabrze, pracowałem w kebabie żeby sobie dorobić... Miałem propozycję żeby pracować w rodzinnej firmie, ale z racji tego, że ciągle jestem na L4 nikt zatrudnić mnie nie może, choć zwolnić z kontraktu - jak najbardziej...

Oczywiście nie myślę o rezygnacji z kariery, mam dopiero 22 lata. Widzę się w ekstraklasie. Wiadomo, że nie od razu, bo teraz jestem bez klubu i wiadomo, że przerwa robi swoje. Muszę dojść do pełnej dyspozycji i złapać ogranie. Być może moim następnym klubem nie będzie zespół z ekstraklasy, ale na pewno stać mnie żeby wrócić na najwyższy ligowy poziom, żeby tam grać, żeby tam być. Na razie mam propozycję odbudowania formy w jednym zespołów, nic więcej nie zdradzę.

Czy fakt, że pana tata był obrońcą miał wpływ na pańskie losy? [Krzysztof Sadzawicki w barwach Olimpii Poznań, Lechii Olimpii Gdańsk, Polonii Warszawa i GKS-u Katowice rozegrał prawie 300 meczów w ekstraklasie, przyp.aut.]

- Mama zawsze się śmiała, że już w chodziku kopałem piłkę, futbol miałem we krwi. Każdą wolną chwilę jako dzieciak spędzałem z piłką. Zaczynałem kopać piłkę w MKS-ie Sławków, tam rodzice mieli dom. Tata grał wtedy w GKS-ie, a mama zabierała mnie na trybunę główną. A potem poznałem atmosferę Blaszoka. Dlaczego zostałem obrońcą? Trudno powiedzieć (śmiech). W juniorach występowałem na środku pomocy, w Gwarku Zabrze trenerzy postanowili przesunąć mnie na bok defensywy i tak już zostało. Lepiej gra mi się zdecydowanie na prawej stronie, bo moja lewa noga służy mi tylko do wsiadania do tramwaju (śmiech). Ale środek obrony też nie jest mi obcy, bo zdarzało się, że w młodzieżowej reprezentacji grałem właśnie na środku. Zbieranie doświadczeń na różnych pozycjach jest cenne, bo potem jako piłkarz ma się więcej do zaoferowania.

Więcej o:
Dodawanie komentarzy zostało wyłączone na czas ciszy wyborczej