Po piątkowym mikście i sobotnim konkursie można było mieć nadzieję, że będzie naprawdę dobrze. Że pierwsze wyniki z Lillehammer - wyraźnie lepsze od tego, jak Polacy zaczęli zeszły, fatalny sezon - są podstawą do zbudowania na tym niezłej formy w pierwszych konkursach sezonu. Niestety, niedziela przyniosła powrót do tego, co dobrze znaliśmy z niemal każdego weekendu sprzed kilku miesięcy. Wtedy trzecia dziesiątka zawodów była najczęściej okupowanym przez Polaków miejscem w klasyfikacji. A na coś takiego zawsze trudno się patrzy.
W Thomasie Thurnbichlerze po konkursach w Lillehammer było więcej złości niż żalu czy smutku. Po ostatnim polskim skoku w Norwegii - zaledwie 117 metrach Aleksandra Zniszczoła z drugiej serii niedzielnego konkursu - Austriak od razu zszedł z wieży trenerskiej i jeszcze przed startem najlepszej dziesiątki zawodów pojawił się w mixed zonie, by porozmawiać ze skoczkami i dziennikarzami. Gdy do niej wchodził, rozmawialiśmy jeszcze ze Zniszczołem i z Pawłem Wąskiem, a on przemknął obok nas szybko i z wściekłą miną popędził w kierunku studia TVN-u i Eurosportu.
Tam, w rozmowie z Kacprem Merkiem, pokazał, że nie ma nastroju, żeby długo opowiadać o tym, co zobaczył na skoczni. Chciał przerwać rozmowę już po drugim pytaniu - o to, czy Polacy zmienili kombinezony na drugą serię. Odpowiedział tylko: "Nie" i zaczął odchodzić od reportera. Został jeszcze na jedno pytanie, ale ogółem widać było, że buzują w nim emocje - aż się w nim gotowało, jakby coś w nim pękło.
Przed przyjściem do drugiej grupy dziennikarzy Thurnbichler ochłonął i tak się zamyślił, oglądając końcówkę zawodów, że aż trudno było go nam zawołać, żeby zacząć rozmowę. Ale mówił podobnie jak przed kamerą TVN-u.
- Rozczarowany? Trochę, ale dlatego, że nie potrafiliśmy podtrzymać podejścia: krok po kroku. W niedzielę zawodnicy za bardzo chcieli. Przez to napięcie w ciele wzrosło i, zwłaszcza u Pawła i Dawida Kubackiego, usztywniło ich. A potrzebujemy pozostać naturalni i spokojni w trakcie konkursu - mówił Austriak.
Thurnbichler wie, że jego zawodnicy, zamiast zrobić kolejny mały krok w kierunku coraz lepszej dyspozycji, nagle chcieli od razu wykonać dwa kroki sporawe. A to nigdy nie pomaga, zazwyczaj działa na odwrót.
Głównym zadaniem Austriaka na ten sezon jest odbudowanie wyników, a z nimi wizerunku kadry po jednym z dwóch-trzech najgorszych sezonów ostatnich 15 lat w polskich skokach. Presja na Thurnbichlerze jest spora, ale trzeba pamiętać, że jednocześnie poprzeczka w ten weekend wcale nie wisiała zbyt wysoko, skoro rok temu Polacy na start nie mieli żadnego miejsca w top 20. A jeśli sam szkoleniowiec zapowiada jasno, że z mistrzostw świata w Trondheim chce przywieźć medal, to ma do pokonania długą drogą, żeby móc o niego realnie walczyć.
Bo w Lillehammer Polacy nie byli nawet blisko liczenia się w grze o wysokie pozycje. To największy zarzut po tym pierwszym weekendzie startów: że w żaden sposób nie poprawili wrażenia po poprzedniej zimie. Jakiego wrażenia? Takiego, jak bardzo daleko są od czołówki.
Przy pełnej stawce zawodników w ośmiu oficjalnych seriach w Lillehammer skoczkowie Thurnbichlera oddali trzy skoki na poziomie najlepszej dziesiątki i tylko jeden w konkursie. Czyli naprawdę dobre były tylko trzy z 36 polskich skoków!
Oczywiście, można wziąć pod uwagę okoliczności. To narzekania na typ skoczni, który Polakom nie odpowiada, mówienie o świadomości popełnianych błędów i fakt, że ambicja, z którą w większości kadra Thurnbichlera nie poradziła sobie w niedzielę, nie pomaga w realizowaniu celów krok po kroku. Ale najważniejsze, żeby podczas kolejnych weekendów liczba wymówek i tłumaczeń słabszych skoków nie przekroczyła liczby tych dobrych prób. Bo wtedy może się zacząć robić bardzo gorąco.
Należy sobie zadać pytanie: czego realnie się spodziewaliśmy i co w takim kraju jak Polska - od kilkunastu lat liczącym się jako jedna z potęg świata skoków - można uznać za dobry początek sezonu? Choć nie można tracić pełnego obrazu sytuacji, to po wydarzeniach z poprzedniej zimy trudno nie wziąć poprawki na to, że Thomas Thurnbichler i jego kadra wciąż się po tej zimie odbudowują. Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że lato poza pojedynczymi weekendami też nie sugerowało dużej poprawy. Forma miała rosnąć i zacząć się stabilizować dopiero na ostatniej prostej przed właśnie rozpoczętą zimą.
Dlatego trudno do rezultatów z Lillehammer podejść tak jak do tych rok temu. W grudniu 2023 roku doznaliśmy sporego szoku. Bo spadek był z wysokiego konia, po sezonie pełnym sukcesów i lecie, które nie sugerowało aż takiego wynikowego dramatu. Blisko rok później mamy minimalny, niezadowalający, ale jednak progres. Chociaż każdy, ze skoczkami i sztabem kadry włącznie, liczy, że wkrótce ten progres będzie znacznie bardziej widoczny.
Gdyby start z soboty w Lillehammer przełożyć na cały weekend, byłoby akceptowalnie. Z niedosytem, ale do kiwnięcia głową i przejścia do kolejnych startów. Jeśli spojrzeć na każdy z ostatnich 15 konkursów, którymi Polacy zaczynali sezon, to pod względem średniej zajmowanych miejsc - a to ona dobrze obrazuje, jak spisał się cały zespół (choć w tych organizowanych w Polsce startowało o wiele więcej zawodników zaniżających poziom najlepszych) - lepiej byłoby "tylko" w sześciu.
Polacy w pierwszym konkursie Pucharu Świata po zakończeniu kariery Adama Małysza:
(miejsce i rok, najlepszy wynik, średnia pozycja, liczba punktów, liczba punktujących)
- Lillehammer 2024 - 14. Paweł Wąsek - śr. 28. miejsce - 81 pkt - 3
- Ruka 2023 - 21. Dawid Kubacki - śr. 32. miejsce - 10 pkt - 1
- Wisła 2022 - 1. Dawid Kubacki - śr. 20 miejsce - 199 pkt - 6
- Niżny Tagił 2021 - 5. Kamil Stoch - śr. 29 miejsce - 65 pkt - 2
- Wisła 2020 - 5. Piotr Żyła - śr. 26. miejsce - 107 pkt - 7
- Wisła 2019 - 3. Kamil Stoch - śr. 28. miejsce - 102 pkt - 3
- Wisła 2018 - 4. Kamil Stoch - śr. 18. miejsce - 132 pkt - 5
- Wisła 2017 - 2. Kamil Stoch - śr. 16. miejsce - 190 pkt - 5
- Ruka 2016 - 5. Maciej Kot - śr. 24. miejsce - 83 pkt - 5
- Klingenthal 2015 - 13. Kamil Stoch - śr. 35. miejsce - 20 pkt - 1
- Klingenthal 2014 - 14. Piotr Żyła - śr. 33 miejsce - 20 pkt - 2
- Klingenthal 2013 - 1. Krzysztof Biegun - śr. 14. miejsce - 223 pkt - 5
- Lillehammer 2012 - 25. Kamil Stoch - śr. 34. miejsce - 7 pkt - 2
- Ruka 2011 - 4. Kamil Stoch - śr. 28. miejsce - 62 pkt - 2
Jednak najwyższa pozycja - a głównie na to patrzy się po zawodach - niższa była tylko dwukrotnie. Gdy do tego dołożymy słabą niedzielę, to bilans tej inauguracji może nam wyjść na plus tylko wtedy, gdy w głowie będziemy mieli sam zeszły sezon.
Tak, teraz jest lepiej. Ale lepiej musi oznaczać więcej niż zobaczyliśmy w Lillehammer. W końcu tylko trzy razy po dwóch konkursach rozpoczynających cykl Pucharu Świata Polacy zgromadzili mniej punktów niż teraz.
Punkty Polaków w Pucharze Narodów po dwóch pierwszych konkursach po zakończeniu kariery przez Adama Małysza:
- 2024/2025: 48 punktów
- 2023/2024: 28 punktów
- 2022/2023: 340 punktów
- 2021/2022: 81 punktów
- 2020/2021: 331 punktów
- 2019/2020: 185 punktów
- 2018/2019: 307 punktów
- 2017/2018: 283 punkty
- 2016/2017: 166 punktów
- 2015/2016: 66 punktów
- 2014/2015: 34 punkty
- 2013/2014: 281 punktów
- 2012/2013: 12 punktów
- 2011/2012: 158 punktów
Czy są na to perspektywy już teraz, przed zawodami w Ruce? Według Thurnbichlera tak. - Chłopaki wiedzą, że są lepsi niż rok temu. Po prostu potrzebują pozostać przy spokojnym podejściu do swoich skoków - ocenił szkoleniowiec.
Głównym elementem analizy tego, co sprawiało, że Polacy nie skakali tak jak w teorii powinni w Lillehammer, było to, jak nietypowa jest tamtejsza skocznia. Że im nie pasuje, że wysoka belka powoduje problemy z pozycją najazdową i zawodnikom sypią się po kolei wszystkie elementy dobrego skoku. Inni też tej skoczni nie lubią, to nie tak, że to jedynie przypadłość Polaków. Ale innym jednak jakoś na niej szło, dlatego nie można z tego robić wymówki. A na pewno nie takiej, przy której pozostaną w Ruce. Tam z kolei potrzeba dużych umiejętności w powietrzu, odpowiednio opracowanej fazy lotu i dynamiki, z którą oddaje się skok. Jeśli tam też wszystko będzie Polakom przeszkadzać, to co powiedzą przed trzecim weekendem w Wiśle - na skoczni, którą doskonale znają?
Ogólny wydźwięk weekendu w Lillehammer to już naprawdę duży powód, żeby martwić się sytuacją kadry Thurnbichlera. Może i punktowo Polacy są w nieco lepszym miejscu niż rok temu, ale jeszcze raz podkreślmy, jak wyglądają na tle innych. Gdyby zebrać punkty wszystkich kadr z pierwszych dwóch konkursów indywidualnych, to Polacy rok temu byliby na ósmym, a teraz są na siódmym miejscu. Wyprzedzają tylko Japonię, Francję, Estonię, Bułgarię i Turcję. Przed nimi poza potęgami są także Stany Zjednoczone i Szwajcaria. To przykry obrazek i polskim skokom nie przystoi pozostawać dłużej w takim miejscu. W innym razie będzie trzeba się pogodzić z głębokim kryzysem tej dyscypliny w naszym kraju.
Co mówi, że powinno być lepiej? To, jak Polacy podeszli do sprawy sprzętu i limitu kombinezonów, wskazuje, że mogą tu mieć pewne rezerwy. Możliwe, że zaczną z nich korzystać już w Ruce. Te parę błysków w postaci nieco dalszych skoków i niezłej soboty na Lysgaardsbakken byłoby niezłym punktem zaczepienia, ale blednie przy kiepskiej niedzieli i obrazie całego otwarcia sezonu. Dalej zostają nadzieje i mantry powtarzane przez trenerów oraz zawodników. Oby to nie stało się zaklinaniem rzeczywistości. Na razie, żeby w nie uwierzyć, potrzebne jest potwierdzenie, że to, co widzieliśmy w Norwegii, zwłaszcza na zakończenie zawodów, nie jest prawdziwą twarzą Polaków. I to od samego początku skakania w Ruce.
Zawody w Finlandii zaplanowano na najbliższy weekend. Kwalifikacje zostaną rozegrane w piątek o 17:10, a w sobotę i niedzielę czekają nas dwa konkursy indywidualne - odpowiednio o 17:00 i 15:15. Relacje na żywo na Sport.pl, a transmisje w Eurosporcie, TVN i na platformie Max.