Polskich siatkarzy po zwycięstwie 3:1 (21:25, 25:17, 25:22, 29:27) z Holandią oceniamy w skali szkolnej (1-6).
Znów grał bardzo solidnie w ataku, utrzymywał skuteczność i świetnie prowadził ofensywę zespołu Nikoli Grbicia. Najlepiej zaprezentował się w trzecim secie, gdy nie skończył tylko jednej piłki. Skończył mecz na 58 procentach skuteczności, dołożył dwa bloki i jednego asa, zamykał niektóre sety swoimi atakami. Wielkie ukłony, bo utrzymywać taki poziom od dłuższego czasu to niezwykła sprawa.
Z 40 procent pozytywnego przyjęcia Polacy wykręcili 57 procent skuteczności w ataku. W drugim secie mieli zaledwie 20 procent pozytywnie odebranych piłek, a pokonali Holendrów najwyżej w całym meczu - do 17. I dużą rolę w tym miał właśnie Janusz, który bardzo dobrze zarządzał dystrybucją ataków - większość piłek posyłał na lewe skrzydło, ale nie pozostawił bez nich Łukasza Kaczmarka w ataku, a także środkowych. Tym razem nie punktował blokiem, ale dołożył dwa asy. Cały turniej i sezon w jego wykonaniu były znakomite, a taki mecz jak ten z Holandią to dobre podsumowanie przemiany, jaką przeszedł w reprezentacji - od debiutanta w roli podstawowego rozgrywającego do silnego lidera kadry, zawodnika przekonanego do własnych umiejętności - zarówno siatkarsko, jak i mentalnie gotowego do prowadzenia tego zespołu przez najważniejsze spotkania.
90 procent w ataku, do tego dwa punktowe bloki. Niemalże idealny mecz w wykonaniu Kochanowskiego. Znów zbliżył się do perfekcji jak w najlepszych momentach tego sezonu reprezentacyjnego. Wraz ze zmęczeniem w tym turnieju rosła jego forma w Xi'an i w przedostatnim meczu wszedł chyba na najwyższy poziom od początku rywalizacji w Chinach. Chyba zasłużył za to na miano największego żołnierza armii Grbicia. Gdyby dołożył jeszcze punkty zdobyte serwisy, to nie byłoby innej możliwości, niż dać mu "szóstkę".
Mocno męczył się na boisku, zresztą nie ma się mu co dziwić. Atakował na niskim jak na siebie poziomie - skończył trzy z siedmiu piłek i dołożył jeden punkt blokiem. Nikola Grbić postanowił go zmienić i dać pograć Karolowi Kłosowi. Huber jakością swojej gry zdążył nas już oczarować we wcześniejszych spotkaniach, teraz zasłużył na trochę odpoczynku.
Po 38 procent skuteczności pozytywnego przyjęcia i skończonych piłek w ataku mówi samo za siebie: Bednorz przeciwko Holendrom grał dość przeciętnie. Zdobył osiem punktów - sześć atakiem i dwa blokiem, ale był chyba najsłabszym punktem Polaków w tym meczu. Wyglądał tak jak większość zespołu: na zmęczonego i z trudem próbującego dotrwać na boisku do końca turnieju. Tym razem nie był bohaterem drużyny, jak w pięciosetowym spotkaniu przeciwko Kanadzie, ale i tak swoje dołożył, a prawdziwe brawa należą mu się za cały sezon.
Leon już od dłuższego czasu z pewnego poziomu nie schodzi - 54 procent skuteczności w ataku to tego najlepszy dowód. Może być zmęczony, frustrować się tym, jak rywale obijają mu ręce w bloku, a swoje i tak skończy. Zwłaszcza w kluczowych momentach, gdy Polakom nie idzie, a on dokłada punkty i siły w ataku. Rywale muszą mieć go dość, bo nawet gdy wydaje się, że mają swoją chwilę, że teraz to oni przejmą kontrolę nad meczem, to nagle pojawia się on i ich przyćmiewa.
46 procent pozytywnego przyjęcia i jeden błąd w tym elemencie - już liczby wskazują, że to nie był najlepszy występ Popiwczaka w polskiej kadrze. Skuteczność przyjęcia i tak miał najwyższą z Polaków, ale liczyliśmy na nieco więcej. Zwłaszcza na początku spotkania brakowało jego obron i solidniejszej postawy w odbiorze piłki, choć z biegiem meczu nieco się poprawił. I to Popiwczaka z drugiej części sobotniego meczu potrzeba kadrze Nikoli Grbicia o wiele częściej.
Kolejna niezła zmiana Semeniuka w tym sezonie - skończona z 50 procentami skuteczności w ataku i 45 pozytywnego przyjęcia. Wszedł za Bartosza Bednorza, żeby pomóc nieco w ataku, gdzie jego kolega się mocno zacinał i nieco odciążył Leona, czy Kaczmarka - do tej pory odpowiedzialnych za ogrom punktów zdobywanych dla Polaków. Szkoda, że nie punktował zagrywką, ale i tak dał drużynie pozytywny impuls.
Zdobył pięć punktów, choć tylko jeden atakiem - dołożył trzy w bloku i jeszcze jeden zagrywką. Najważniejszy był ten z ostatniej, czwartej partii zdobyty blokiem, który dał Polakom pierwszą i od razu wykorzystaną piłkę meczową. Już dłuższą chwilę bronili się przed Holendrami i nie dali im wykorzystać żadnej z czterech szans na doprowadzenie do tie-breaka. Potrzebowali jednak punktu na przełamanie, takiego, który pobudzi ich do ostatniego w tym meczu zrywu. I takim był właśnie ten blok Kłosa. Czasem do skończenia meczu, który zaczyna wymykać się spod kontroli potrzeba tak niewiele. Gdyby Polacy grali dalej, to frustracja zmęczeniem i oporem rywali mogłaby jeszcze urosnąć, a i końcowy wynik nie byłby już niczym pewnym. Chwała za to, że udało się to wszystko domknąć.
Grał za krótko. Wchodził na przyjęcie za Wilfredo Leona.
Grał za krótko. Był wprowadzany na boisko w ramach podwójnej zmiany.
Grał za krótko. Był wprowadzany na boisko w ramach podwójnej zmiany.