• Link został skopiowany

Trzaskowski przed najważniejszą decyzją. "Wystarczy wcisnąć guzik"

Piotr Wesołowicz
Jeśli Legia wywalczy mistrzostwo Polski, mecze koszykarskiej Ligi Mistrzów rozgrywać będzie w Radomiu. Dla władz stolicy to obciach. Tymczasem budowa hali na Skrze - projekt, w który ratusz zainwestował już miliony - stoi pod znakiem zapytania. To może być najważniejsza decyzja Rafała Trzaskowskiego.
Rafał Trzaskowski
fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl

– Gdyby zmieścić na Bemowie wszystkich chętnych, do hali weszłoby lekką ręką 10 tys. osób – słyszymy od pracowników Legii. Wejściówek na finał Orlen Basket Ligi ze Startem Lublin jest jednak – siłą rzeczy – zdecydowanie mniej. Hala przy ul. Obrońców Tobruku może pomieścić niecałe dwa tysiące osób.

Zobacz wideo Gortat zagrał w Hollywood w komedii dla nastolatków. "Stary, ale to jest hit! Bili brawo"

Zainteresowanie jest jednak gigantyczne. Bilety na dwa pierwsze mecze rozeszły się w kwadrans. Gdy rozmawiamy przed piątkowym spotkaniem, który może zadecydować o złotym medalu, w klubie szacują, że tym razem nie będzie czego szukać po pięciu minutach.

Już przed trzecim meczem półfinału z Anwilem Włocławek prezes klubu Jarosław Jankowski napisał na Twitterze pół żartem pół serio: "Biletów już nie ma. Do poniedziałku mój telefon zostaje wyłączony".

Teraz skala jest jeszcze większa. Nawet ja – będąc dziennikarzem – odebrałem co najmniej kilka telefonów z prośbą o pomoc w załatwieniu biletów. Nie tylko z Warszawy. - Jeśli chcesz, mogę nawet udawać twojego asystenta – śmiał się jeden ze znajomych, wiedząc, że próba jest skazana na porażkę.

Rafał Trzaskowski zapowiedział – to priorytet

To już nie są wymysły rozkochanych w baskecie nielicznych fanatyków, a fakt: od kilku lat do Warszawy wróciła moda na kosza. Legia znów walczy o mistrzostwo Polski, Dziki przebojem wdarły się do ekstraklasy i próbują robić w niej show, do elity chciałaby Polonia. A za rok w stolicy odbędą się mistrzostwa świata 3x3.

Trend trwa od lat. Stołeczne kluby mozolnie na to pracowały, ale moment kulminacyjny nastąpił w 2022 r., gdy Legia zdobyła pierwszy po 53 latach medal mistrzostw Polski, przegrywając w finale ze Śląskiem Wrocław.

Przy okazji tamtego finału Rafał Trzaskowski zapowiedział budowę hali na Skrze. – W Warszawie tego typu obiekt jest konieczny. Sprawę traktujemy priorytetowo – mówił wówczas prezydent stolicy. Dziś jednak inwestycja stoi pod znakiem zapytania.

Na początek chcę się zgodzić z panem prezydentem – Warszawa potrzebuje hali widowiskowo-sportowej. Mało tego, potrzebuje dwóch – i obu priorytetowo. W Polsce nowoczesne i duże hale mają Kraków (15 tys. miejsc), Gliwice (13 tys.), Łódź (12 tys.), Katowice (11 tys.) czy Gdańsk (10 tys.) – to tam odbywają się najważniejsze międzynarodowe imprezy sportowe, które stolicę omijają szerokim łukiem. Ale w momencie, w którym koszykarze Legii walczą o złoto, skupmy się na potrzebie drugiej, skromniejszej. Warszawa potrzebuje też hali dla drużyn ligowych, które od lat gnieżdżą się w salach dzielnicowych – siatkarski Projekt w Arenie Ursynów (i okazjonalnie na Torwarze, ale o tym za chwilę), koszykarki Polonii w wilanowskiej hali połączonej z basenem, Dziki i Polonia dzielą między sobą Koło, Legia gra na Bemowie.

Wstyd w hangarze na helikoptery

"Dlaczego – skoro zainteresowanie jest tak duże – nie przenieść meczów na Torwar?" – z takim pytaniem spotkałem się w trakcie obecnych finałów wielokrotnie. Torwar to w tej chwili największa hala w Warszawie, może pomieścić pięć tys. widzów.

Powodów, dlaczego tak się nie dzieje jest kilka. Po pierwsze – obiekt nie należy do miasta, a zarządzany jest przez Centralny Ośrodek Sportu, który decyduje, kto może tam występować. Po drugie – Torwar ma gigantyczne obłożenie i trudno znaleźć w kalendarzu choćby jedno wolne okienko, a co dopiero spróbować zaplanować rozegranie kilku meczów naprzód. Grafik jest nabity tak różnymi imprezami, że na sport często brakuje miejsca. I w końcu po trzecie – to nie jest obiekt typowo sportowy, sportowcy nie lubią tam występować. Dlatego legioniści wolą już gnieździć się na Bemowie, ale przynajmniej być "u siebie".

Napisać jednak, że hala przy ul. Obrońców Tobruku nie jest obiektem reprezentacyjnym, to nie napisać nic. Mimo że dawny hangar na helikoptery przeszedł wielokrotny lifting, wstyd przyjmować tu gości. Komentując jeden z meczów międzynarodowej ligi ENBL, usłyszeliśmy wraz z Wojciechem Michałowiczem od gracza z duńskiej drużyny Bakken Bears: – Kilka lat temu graliśmy z Legią w dziwnej hali [na Kole – red.], ale teraz jest chyba jeszcze gorzej [Legia grała na Bemowie].

Wstyd, do którego można się przyzwyczaić

To doskonale obrazuje sytuację warszawskich klubów. Fakty są jeszcze boleśniejsze. Legia na Bemowie nie może rozgrywać spotkań wyższej rangi. A przecież już teraz wiadomo, że zagra albo w koszykarskiej Lidze Mistrzów (jeśli zdobędzie złoto), albo w jej kwalifikacjach (w przypadku srebra).

Klub do tych rozgrywek zgłosił, mimo wszystko, Torwar oraz… halę w Radomiu.

Mistrz Polski ze stolicy europejskiego kraju rozgrywający swoje mecze poza miastem? Być może dla władz byłby to wstyd, gdyby nie fakt, iż do tej sytuacji już przywykliśmy. Wszak siatkarze Projektu mecze w Lidze Mistrzów rozgrywali w łódzkiej Atlas Arenie.

Tę kuriozalną sytuację miała rozwiązać budowa hali na Skrze. Gigantyczny teren w sercu miasta latami straszył mieszkańców. W końcu jednak – po latach sądowych batalii – ratusz odzyskał teren i zaczął w niego inwestować.

Dziś ten obszar wypiękniał i stał się przedłużeniem Pola Mokotowskiego. Są tu fontanny, ścieżki biegowe i spacerowe, boisko do rugby oraz kameralny stadion lekkoatletyczny wkomponowany w zieleń. Kolejnym etapem miała być budowa hali na 6-7 tys. osób. No właśnie, miała być.

Miasto już wydało miliony, ale samorządowcy są przeciwni

Czy słyszeliście o pojęciu NIMBY? To akronim od angielskiego zwrotu "Not In My Back Yard", co w wolnym tłumaczeniu oznacza "nie na moim podwórku". W Polsce termin ten jest używany do określania postawy ludzi, którzy sprzeciwiają się inwestycjom w swojej najbliższej okolicy, mimo że generalnie uważają je za potrzebne i pożyteczne. Podobnie rzecz ma się na Ochocie, czyli dzielnicy, gdzie powstaje hala. Część okolicznych mieszkańców sprzeciwia się budowie hali na Skrze. Argumenty? "Krzyki, ryk, niskie dźwięki. Wartości naszych mieszkań radykalnie spadną" – cytuje ich "Wyborcza". 

O ich kuriozalności trudno przekonywać. Skra latami przypominała gotową scenerię dla dreszczowca. Nie trzeba zresztą daleko szukać – to tutaj kręcono kilka mrocznych scen hitowego serialu Agnieszki Holland "1983". Stadion prawem kaduka zajmował jeden ze stołecznych biznesmenów, a gniazdko uwiło tam sobie ponad 30 firm. Można było zapomnieć, że Skra to przede wszystkim dom dla sportowców.

Dziś – gdy teren został odzyskany dla mieszkańców, lekkoatletów oraz rugbistów i powoli staje się wizytówką miasta – budowa hali znów wzbudza sprzeciw, także lokalnych samorządowców (sic!).

Przypomnijmy: hala posiada już prawomocne pozwolenie na budowę (wydane w grudniu 2024 r.) oraz pełną dokumentację wykonawczą. Miasto wydało już na ten cel kilka milionów zł.

"Wystarczy, aby Rafał tylko wcisnął guzik"

Co dalej? Podczas najbliższej, zaplanowanej na 26 czerwca sesji, Rada Miasta powinna podjąć uchwałę o przekazaniu środków do "Aktywnej Warszawy". Ten podlegający pod ratusz podmiot ma zaś przeprowadzić przetarg na budowę. Jeśli tak się stanie, budowa hali może rozpocząć się jeszcze w 2025 r. Jeśli jednak temat hali zniknie z obrad, temat może przepaść na miesiące – o ile nie lata.

Przed Rafałem Trzaskowskim ważna decyzja. Polityk, który przegrał wybory prezydenckie, może skupić się już w pełni na rządzeniu stolicą. W ratuszu słyszymy w sprawie budowy hali, że "wystarczy, aby Rafał tylko wcisnął guzik". I ten guzik po prostu trzeba wcisnąć.

Wybudowana hala w Warszawie – po dekadach obietnic z różnych opcji politycznych – może być tylko i wyłącznie jego sukcesem. Jeśli stanie się inaczej, Trzaskowski pozostanie politykiem, który – jak jego poprzednicy – skupiał się jedynie na populistycznych obietnicach.

PS Podczas pisania ostatnich akapitów tego tekstu, otrzymałem wiadomość od jednego z pracowników Legii. "Pomyliłem się. Bilety na najbliższy mecz nie rozeszły się w pięć minut. Wystarczyło 180 sekund".

Więcej o: