Polskie siatkarki dwa tygodnie temu osiągnęły historyczny sukces, zdobywając brązowy medal podczas finałów Ligi Narodów w Arlington w USA, ale już wróciły do pracy. Od tygodnia trenowały, a teraz zagrają sparingi ze złotymi medalistkami LN, Turczynkami.
Trener polskiej kadry Stefano Lavarini w rozmowie ze Sport.pl opowiada o swoich uczuciach podczas turnieju w USA, porównaniu do stylu gry polskich siatkarzy i o największym celu jego reprezentacji.
Stefano Lavarini: To znaczy naprawdę wiele. Zaczynamy czuć nasze możliwości rozwoju i to, że jesteśmy w stanie konkurować z najlepszymi. Jednocześnie musimy pamiętać, że to dopiero pierwszy ważny turniej sezonu. Wiele zespołów podchodziło do tych rozgrywek eksperymentalnie, testując różne rozwiązania i sprawdzając zawodniczki. Dzień po dniu powinniśmy udowadniać wzrost jakości naszej gry. To wynik, który nas bardzo cieszy, ale musimy twardo stąpać po ziemi. Mamy szansę podejść z jeszcze większą motywacją i pozytywną energią do kolejnych turniejów, ale jednocześnie wiemy, że nic nie jest skończone i musimy dalej pracować.
- Tak, przy pracy z kadrą to faktycznie mój najlepszy rezultat. W mistrzostwach Azji z Koreą też byliśmy na trzecim miejscu, ale to trochę inna kategoria sukcesów. Na pewno postrzegam to jako mój najwyższy osiągnięty dotąd wynik i się nim cieszę, ale we wszystkim trzeba zachowywać balans. Tak jak zrobiliśmy to w tie-breaku meczu o brąz z Amerykankami. Był pełen wzlotów i upadków, dramaturgii, ale w kluczowym momencie udało się zrobić różnicę, która zaważyła na wyniku spotkania.
- Wiedziałem, że moment, kiedy na chwilę ten wspomniany balans stracimy, będzie częścią procesu. W takich chwilach kumulują się uczucia: nerwowości, ale i spokoju, z jednej strony czujesz skupienie przed meczem, ale z drugiej pojawia się adrenalina towarzysząca samej grze. To jasne, że nie zawsze zapanujesz odpowiednio nad taką mieszanką. Zwłaszcza w meczach, które znaczą coś więcej, w których grasz o ważne zwycięstwa i większą stawkę.
Chyba każdy widział, że już przeciwko Niemkom nie graliśmy tak dobrze, jak we wcześniejszej fazie rozgrywek. Ale to naturalne, bo, kiedy mecze naprawdę zaczynają się liczyć, jest trudniej. Przeciwko Chinkom wyszedł nasz brak doświadczenia. Nie jest tak, że teraz, gdy nawet pod taką presją i w trudnej sytuacji udało się wygrać z Amerykankami, staliśmy się mistrzami walki w kluczowych momentach. Jednak osiągnięcie takiego wyniku znaczy, że mamy do tego potencjał. Że umiemy wstać po bolesnym ciosie i mamy odwagę, by przekraczać własne limity.
- W fazie zasadniczej niektóre mecze faktycznie mieliśmy na wysokim, dobrym poziomie. I graliśmy je konsekwentnie, chwilami całą serią. Polscy kibice są pasjonatami, więc mogli mieć takie odczucia, ale my nadal musimy wiele pracować i się rozwijać. Nie chcę w żaden sposób porównywać się do kadry mężczyzn. Dla wielu fanów to, że wygrywają siatkarze stało się pewnego rodzaju zwyczajem. A u polskich siatkarek zwycięstwa na tym poziomie i sukcesy to jednak coś nowego. Atrakcyjności naszym meczom nie brakuje, jestem z tego dumny i cieszę się, że kibice potrafią to docenić.
- Tak, cel się nie zmienia. Liga Narodów i dobry występ w tych rozgrywkach miały nam głównie zapewnić punkty do rankingu FIVB, który potem może być ważny w kontekście igrzysk.
- Nie wiem, nie wiem. Staram się o tym tak nie myśleć. My musimy pracować. Jak już osiągniemy ten cel, będziemy mieli to na papierze, to tak powiem.
- Zdecydowanie. Wtedy zdobędziemy ten awans z jeszcze większą motywacją i dobrym duchem do dalszej walki. To dlatego związek postanowił nam pomóc i ten turniej zorganizować. A my, gdy dostaniemy swoje szanse, musimy dążyć do najwyższego poziomu i je wykorzystywać.
- Chciałbym dać im więcej czasu dla siebie, bo tego potrzebują, ale problem w tym, że skrócił się przez grę w finałach. Wiemy, jak ten sukces jest dla nas ważny, ale jednocześnie obciął nam kilka dni przygotowań do mistrzostw Europy. Dajemy im teraz tyle, ile możemy, żeby zdążyć z przygotowaniem odpowiedniej formy na najważniejszą część tego sezonu.