Walec - tak przez większość poprzedniego sezonu postrzegano Grupę Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle, gdy bezlitośnie ogrywała kolejnych krajowych rywali. Wymowne było też 14 punktów przewagi nad drugim w tabeli Jastrzębskim Węglem na koniec fazy zasadniczej. I choć triumf w Lidze Mistrzów był efektownym zwieńczeniem świetnego sezonu, to nieco wcześniej walec zatrzymał się w kluczowym momencie zmagań w ekstraklasie. W każdym z dwóch meczów finałowych tych rozgrywek drużyna z Opolszczyzny wygrała zaledwie seta.
Tym razem sportowego cudu nie będzie
Niektórzy przed rozpoczęciem tamtej walki o złoto mówili, że musiałby się zdarzyć sportowy cud, by ZAKSA nie sięgnęła po nie. W tym gronie był m.in. Daniel Pliński, który do tegorocznego finału podchodzi już zupełnie inaczej.
- Zapowiada się on bardzo wyrównanie. Gdybym miał podać procentowo, to powiedziałbym, że jest 50 na 50. Może zadecydować dyspozycja dnia - zaznacza w rozmowie ze Sport.pl wicemistrz świata z 2006 roku i złoty medalista mistrzostw Europy 2009.
Analizując poszczególne pozycje, ocenia, że podobny poziom prezentują rozgrywający, libero i występujący na prawym przyjęciu zawodnicy w obu zespołach. Wskazuje zaś na przewagę kędzierzynian na środku siatki oraz jastrzębian w ataku.
- Forma Łukasza Kaczmarka bardzo faluje ostatnio, a Jan Hadrava jest pod tym względem równy i nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Na dziś większe możliwości dostrzegam tu więc po stronie Jastrzębskiego Węgla. Do tego jeszcze dochodzi Stephen Boyer na zmianie, co jest bardzo ważne. Występujący w przyjęciu na lewej stronie Tomasz Fornal i Kamil Semeniuk to gracze na bardzo wysokim poziomie, choć obecnie dla mnie lepszy jest ten drugi. Jeżeli ekipie ze Śląska uda się go zatrzymać, to będzie jej dużo łatwiej obronić tytuł. Ameryki nie odkryję, stwierdzając, że kluczowa będzie zagrywka, a oba zespoły potrafią ją wykonywać świetnie - podsumowuje trener Stali Nysa.
Kawał charakteru i kawał niesamowitej siatkówki
Dotkliwa porażka w poprzednim finale ligowej rywalizacji spowodowała pewien niedosyt i wydaje się, że teraz za punkt honoru przyjęto w Kędzierzynie-Koźlu odzyskanie miana najlepszego klubu w kraju. Zespół ma obecnie szansę powtórzyć sukces z poprzedniego sezonu, a nawet pokusić się o efektowny dublet - przed nim bowiem znów udział zarówno w finale LM, jak i PlusLigi.
Tym razem jednak nie miał w kraju tak wyraźnej przewagi nad resztą stawki przed rozpoczęciem fazy play off. Jastrzębian wyprzedził jedynie dzięki korzystniejszemu bilansowi setów. W półfinale zaś miał kłopoty z Aluronem CMC Wartą Zawiercie, przegrywając pierwszy pojedynek i seta otwarcia w decydującym meczu.
- ZAKSA pokazała kawał charakteru i kawał niesamowitej siatkówki w spotkaniu w Zawierciu. Przyznaję, że przeszło mi przez myśl, że może sobie nie poradzić, a ona przejechała się wtedy po rywalach - wspomina Pliński.
Dostrzega on analogię między formą kędzierzynian w poprzednim oraz obecnym sezonie ligowym - zarówno wówczas, jak i teraz w fazie pucharowej grają gorzej niż w pierwszej części rozgrywek. Przyczyn można szukać m.in. w dość dużej eksploatacji zawodników z podstawowej "szóstki".
- Każdy szkoleniowiec ma swoją filozofię. Gheorghe Cretu zdecydował się na granie prawie przez cały sezon jednym składem, nie licząc pojedynczych meczów. Przynosiło to efekty. W trzecim spotkaniu półfinałowym PlusLigi potrzebował zmian, zdecydował się na nie i to wypaliło. Wojtek Żaliński i Krzysztof Rejno mocno przyczynili się do tego, że ich zespół awansował. Myślę, że trener wie, kogo ma na ławce i rezerwowi pokazali, że można na nich liczyć w finale. Sądzę, że w nim Rumun - wobec słabszej dyspozycji któregoś z zawodników - nie będzie za długo czekał i dokona szybciej zmian niż to było wcześniej - prognozuje trener reprezentacji Polski do lat 22.
Małe trzęsienie ziemi w Jastrzębskim Węglu
Jastrzębski Węgiel z kolei przez półfinały przeszedł jak burza, nie tracąc nawet seta z PGE Skrą Bełchatów. Nieco wcześniej w szeregach obrońców tytułu doszło jednak do małego trzęsienia ziemi. Po niespodziewanej porażce w pierwszej odsłonie ćwierćfinału z Treflem Gdańsk od prowadzenia zespołu odsunięto trenera Andreę Gardiniego.
- Wydaje się, że ta drużyna złapała na koniec sezonu optymalną formę, wyglądają obecnie najlepiej. Sprawy trenera nawet nie chce mi się komentować. Bardzo dziwna decyzja jak dla mnie. Końcówka sezonu i taki drastyczny ruch. Myślę, że podjęto ją w emocjach. Oczywiście, teraz się ona broni, bo drużyna jest w finale. Ale nie wiemy, co by się wydarzyło, gdyby trener Gardini nie został odsunięty. Pewnie i tak byłaby w nim, bo ma wszystkie argumenty po swojej stronie. Decyzja zawsze należy do właściciela klubu, a my - jako kibice - możemy tylko o tym dyskutować - zastrzega Pliński.
Ponowna obecność Zaksy w finale PlusLigi oraz LM jeszcze kilka miesięcy oczywistością nie była. Wszystko za sprawą sporych zmian, do jakich doszło w jej składzie. Odejście trzech kluczowych siatkarzy - Benjamina Toniuttiego, Pawła Zatorskiego i Jakuba Kochanowskiego - wydawało się sporym osłabieniem. Dodatkowo na rozstanie zdecydował się również trener Nikola Grbic. Okazało się jednak, że z zapełnieniem pustki po wspomnianej trójce bardzo dobrze radzą sobie Marcin Janusz, Erik Shoji oraz Norbert Huber, a zespół po kolejne zwycięstwa prowadzi teraz Cretu.
"Liga powoli uczy się grać przeciwko Toniuttiemu"
Finałowa rywalizacja ma dodatkowy smaczek właśnie ze względu na Toniuttiego. Będący jedną z największych gwiazd ekstraklasy Francuz przeszedł bowiem latem właśnie do Jastrzębskiego Węgla. Przed ogromnie trudnym zadaniem zastąpienia go w Kędzierzynie-Koźlu stanął Janusz, który od kilku miesięcy zbiera mnóstwo pochwał.
- Jestem zauroczony jego postawą. Każdy twierdził, że po zmianie na rozegraniu ZAKSA będzie zdecydowanie słabsza. Marcin kolejny raz udowadnia, że jest przyszłością naszej reprezentacji. Wyśmienicie prowadzi grę klubowej drużyny i myślę, że duża w tym jego zasługa, iż prezentuje ona tak dobry i wysoki poziom - komplementuje były kadrowicz.
Według niego Toniutti to wciąż najlepszy zawodnik na tej pozycji w polskiej ekstraklasie, ale między mistrzem olimpijskim z Tokio a resztą graczy występujących na niej nie ma już takiej przepaści jak wcześniej.
- To wybitny rozgrywający, kreator gry, ale myślę, że nasza liga powoli uczy się grać przeciwko niemu. To mi się rzuca w oczy - jego obecność w naszej ekstraklasie przez tyle lat trochę ułatwia przewidywanie dystrybucji piłek z jego strony. Dalej jest numerem jeden w naszej lidze, ale Marcin Janusz bardzo mocno depcze mu po piętach - ocenia.
Pliński zwrócił też uwagę, że latem zarówno z Zaksy, jak i z włoskiego Itas Trentino odeszli zaliczani do światowej czołówki rozgrywający, którzy mieli wprowadzić swoje nowe kluby do finału Ligi Mistrzów, a tymczasem spotkają się w nim drugi raz z rzędu ich poprzednie drużyny.
- Rozgrywający to bardzo ważna postać w zespole, ale sądzę, że w dzisiejszych czasach już nie jest najważniejsza. Teraz wszystkie trybiki muszą funkcjonować cały czas na najwyższym poziomie - ocenia utytułowany siatkarz.
Statystycznie przed siódmą rundą faworyt jest tylko jeden
Kędzierzynianie i jastrzębianie w tym sezonie rywalizowali w każdych możliwych rozgrywkach i w ciągu niespełna pół roku mierzyli się aż sześciokrotnie. Pod koniec października drużyna ze Śląska wygrała 3:0 i sięgnęła po Superpuchar Polski. Potem nastał czas dominacji podopiecznych Cretu, którzy wygrali oba spotkania ligowe w fazie zasadniczej, finał Pucharu Polski oraz dwa mecze półfinałowe w LM. Szczególnie dotkliwa była porażka mistrzów kraju w pierwszym pojedynku w europejskich pucharach, w którym w ani jednej partii nie przekroczyli granicy 20 punktów. Wówczas jednak zmagali się nie tylko z rywalami, ale i z dużymi kłopotami zdrowotnymi.
- Obecnie ta dysproporcja się zdecydowanie zmniejszyła i siły są bardzo wyrównane. Kędzierzynianie nie grają tak dobrze jak w tamtym okresie, a jastrzębianie nie są tak słabi jak wtedy. W głowie na pewno zostaje ta pierwsza porażka z LM - Jastrzębski Węgiel został wówczas mocno poturbowany, ale nie sądzę, by to miało teraz decydujący wpływ. Ten będzie miała dyspozycja dnia - wskazuje szkoleniowiec Stali Nysa.
Zmiana w porównaniu z finałem sprzed roku - poza innym układem sił - polega też na tym, że wówczas rywalizacja toczyła się do dwóch wygranych, a teraz potrzebne będą trzy. Zdaniem Plińskiego nie ma to jednak dużego znaczenia.
- Różnica jest tylko taka, że przy grze do dwóch zwycięstw pod ogromną presją w pierwszym spotkaniu jest gospodarz. Zdaje on sobie sprawę, że musi zwyciężyć, bo inaczej może już nie wrócić do własnej hali w tej rywalizacji. Przy systemie do trzech wygranych ta presja się bardziej wyrównuje i ciśnienie z gospodarza pierwszego pojedynku trochę schodzi. Myślę, że gdyby w poprzednim sezonie grano do trzech zwycięstw, to jastrzębianie też zostaliby mistrzem kraju - podkreśla ekspert.
Początek finałowej rywalizacji o triumf w ekstraklasie w środę w Kędzierzynie-Koźlu.