Totalitarna propaganda szefa Barcelony. Media ujawniają szokujące praktyki

Jakub Kręcidło
Wykorzystywanie danych osobowych do nielegalnych celów. Atakowanie opozycji. Dzielenie dziennikarzy na swoich i wrogich. Wybielanie własnego wizerunku. To nie opis działań totalitarnej propagandy, a prezesa FC Barcelona, Josepa Marii Bartomeu, któremu grozi nawet do dziesięciu lat więzienia.

Gdy dziennikarze Cadena SER poinformowali o BarcaGate, wybuchł skandal natury etycznej. Bo choć wykorzystywanie fejkowych kont w mediach społecznościowych do atakowania przeciwników nie oznacza łamania prawa, to wiąże się z przekroczeniem granic tego, co społecznie akceptowalne. Ale to był tylko wierzchołek góry lodowej. O skali afery świadczyło, że niespełna dwa miesiące po wybuchu afery do dymisji podało się sześciu dyrektorów, a niedługo później z klubu odeszła Noelia Romero. Jej stanowisko, compliance office, najłatwiej opisać jako wewnętrzną policję – miała kontrolować, by Barca działała zgodnie z prawem. To, że Romero odeszła i nie chciała babrać się w BarcaGate, świadczyło, że na Camp Nou siedzą na tykającej bombie. Poniedziałkowe aresztowania byłego prezesa Josepa Marii Bartomeu, a także trzech innych kluczowych dyrektorów Barcy, były już eksplozją. A benzyny do pożaru dolali katalońscy dziennikarze, którzy opublikowali wnioski z raportów lokalnej policji (Mossos d'Esquadra).

Zobacz wideo Seria zatrzymań w Barcelonie. Pique już wcześniej zwracał uwagę na dziwne zachowania władz klubu

Bartomeu i spółka nie mieli żadnych zahamowań. RODO? To nie problem. Atakowanie opozycji i żon pracowników klubu? Też nie kłopot. Stworzono czarną listę dziennikarzy i propagandowe linie

Złamane zostały przepisy o ochronie danych osobowych (RODO). Policja twierdzi, że klub przekazał firmie I3 Ventures dane socios, którzy mają prawo do głosowania, by stworzyć ich "profil ideologiczny i polityczny". Członków klubu podzielono ze względu na miejsce zamieszkania, wiek, faworyta w wyborach prezydenckich itd. Już w 2018 roku stworzono specjalne foldery z materiałami, które miały zdyskredytować Joana Laportę i Victora Fonta, którzy dziś walczą o fotel szefa Barcy.

Bartomeu zdecydował się na zatrudnienie I3 Ventures, bo aż 86 proc. wpisów w mediach społecznościowych na jego temat było negatywnych. – Celem było zminimalizowanie krytyki Bartomeu i poprawienie jego wizerunku – zeznał Albert Ajeno z I3 Ventures. Inna osoba powiedziała policji, że "w ciągu trzech lat powstały profile atakujące każdą osobę zagrażającą prezydentowi". I nie chodziło tu wyłącznie o Laportę, Fonta, Jaume Rouresa (szef katalońskiego giganta telekomunikacyjnego Mediapro), byłych i obecnych piłkarzy klubu: Pepa Guardiolę, Xaviego Hernandeza, Leo Messiego czy Gerarda Pique. Okazuje się, że atakowane były też ich rodziny. Klub stworzył też "czarną listę dziennikarzy", którzy byli niechętni Bartomeu. Tworzono memy, które miały zwiększyć popularność Baromeu, a zdyskredytować niechętnych mu dziennikarzy. "Nigdy nie mieliśmy zamiaru nikogo urazić" – tłumaczyli pracownicy I3 Ventures.

Ale w policyjnym raporcie znajdziemy też propagandowe wytyczne, którymi mieli się posługiwać autorzy wpisów na kontach "Mes qua un club", "Respeto y Deporte" czy "Sport Leaks". Font? "Nie ma pojęcia o piłce, a do tego jest właścicielem gazety ARA, co go dyskredytuje". Roures? "Jest częścią klubowej mafii i brał udział w procesach korupcyjnych, ale nie można podkreślać jego dążeń niepodległościowych w Katalonii".

Bartomeu nie kontaktował się z firmą I3 Ventures, ale zdaniem Mossos był pomysłodawcą i kreatorem całej propagandowej akcji. Wykonawcą jego działań był Masferrer. Jak zeznawali pracownicy spółki zajmującej się monitoringiem mediów społecznościowych, prawa ręka prezesa Barcy kontaktowała się z pracownikami przy wykorzystaniu prywatnego adresu mailowego. – Polecenia przychodziły głównie od Masferrera, ale jeśli go nie było, to od pana Graella – zeznawał jeden z pracowników. Guillem Graell to dyrektor odpowiedzialny za wizerunek FC Barcelona.

Bartomeu kazał płacić i nie pytać. Tym razem nie będzie się jednak mógł wykpić od oskarżeń, jak przy okazji transferu Neymara. Grozi mu kara wieloletniego pozbawienia wolności

"Celem działań była obrona wizerunku Josepa Marii Bartomeu, a nie klubu" – czytamy w raporcie policji. I tu pojawia się problem natury prawnej. – Ktoś położył rękę na pieniądzach klubu – alarmował już w kwietniu ubiegłego roku Emili Rousaud, wiceprezydent, który podał się do dymisji, bo - jak tłumaczył - czuł, że jest robiony w konia. I nietrudno mu się dziwić. Bartomeu i Masferrer zrobili wszystko, by ukryć rachunki. Każda faktura była na mniej niż 200 tys. euro. Policja uważa, że to "fikcyjne dzielenie kosztów", by "umknąć organom kontrolującym". W Barcelonie zarząd musi zaakceptować zapłatę każdej faktury na kwotę powyżej 200 tys. euro. Płatności dokonywano z różnych kont, w tym z fundacji Barcy czy z pieniędzy szkółki. Obciążające prezesa są np. zeznania Xaviego Martina, dyrektora La Masii. Akademia Blaugrany na ochronę wizerunku prezesa wydała 192 tys. euro, płacąc miesięcznie 16 tys. euro za nic. Gdy Martin zapytał, dlaczego ma płacić, Bartomeu nie był w stanie mu tego wyjaśnić. Obowiązywała zasada: płać i nie pytaj.

Bartomeu wykorzystał pieniądze Barcelony, by dbać o własne interesy. Prezes i Masferrer zostali oskarżeni o działania na szkodę klubu (grozi im za to do sześciu lat więzienia) oraz o korupcję gospodarczą (do czterech lat więzienia). FC Barcelona jest w sprawie poszkodowanym. Policja szacuje, że za usługi świadczone przez I3 Ventures przepłaciła mniej więcej o połowę – na zagraniczne konta firmy przelała ok. 2,3 mln euro, między 0,8 a 1,2 mln za dużo. Klub będzie mógł dochodzić tego w sądzie. Tym razem Bartomeu i spółka nie będą mogli wykpić się od przestępstw, stawiając w stan oskarżenia Barcelonę, tak jak zrobiono przy okazji procesu ws. przestępstw przy transferze Neymara, gdy klub pierwszy raz w historii został skazany prawomocnym wyrokiem.

Lista przewinień Bartomeu i jego trzech współpracowników – Oscara Grau (dyrektor generalny), Ramona Pontiego (szef departamentu prawnego) oraz Masferrera – jest długa. I naprawdę poważna. Trudno zrozumieć, jakim cudem poważni ludzie, a za takich należy uważać szefów jednego z największych klubów na świecie, nie zdawali sobie sprawy, że ta afera ma tak krótkie nogi. I że tak niewiele potrzeba, by nakryć ich na skandalicznych działaniach. Teraz czeka ich proces, a niewykluczone, że nowy zarząd (wybory odbędą się 7 marca) zdecyduje się pozwać ww. czwórkę za działania na szkodę klubu i wezwać ich do zwrócenia pieniędzy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA