• Link został skopiowany

Ten gest mówi wszystko. Jagiellonii został jeden rywal, a terminarz po prostu bajka

Jakub Seweryn
Po odpadnięciu w półfinale Pucharu Polski lider ekstraklasy Jagiellonia Białystok w niedzielę przy Łazienkowskiej była o krok od oblania drugiego z ważnych egzaminów w tym trudnym dla siebie tygodniu. Gol Jesusa Imaza z 83. minuty zmienił jednak wszystko. Uciszył trybuny przy Łazienkowskiej oraz prawdopodobnie zgasił już wszelkie nadzieje Legii Warszawa na mistrzowski tytuł. Remis 1:1 jest "małym zwycięstwem" Jagiellonii, która wyrwała Legii jeden punkt z gardła i biorąc pod uwagę formę drużyn za sobą, ma obecnie jednego najważniejszego rywala w walce o mistrzostwo - samą siebie.
Jesus Imaz uciszył w niedzielę stadion przy Łazienkowskiej
screen / Canal+ Sport

Po rozbiciu ŁKS Łódź w Wielką Sobotę aż 6:0, Jagiellonia Białystok i jej kibice Święta Wielkanocne spędzili w doskonałym nastroju. Trudno, by było inaczej, skoro drużyna Adriana Siemieńca miała w ekstraklasie co najmniej cztery punkty przewagi nad najgroźniejszymi rywalami, a za chwilę czekała ją bitwa o finał Pucharu Polski. Marzenia o dublecie były w tym momencie w Białymstoku czymś całkowicie zrozumiałym, ale nie minął tydzień po świętach, by białostoczanie dość boleśnie zostali sprowadzeni na ziemię. 

Zobacz wideo Probierz odpowiada dziennikarzowi! "Dobrze, że się prześlizgnęliśmy"

W Szczecinie i Warszawie Jagiellonia Białystok zobaczyła wprost, że pomimo gry naprawdę dobrej piłki w sezonie 2023/24, wciąż może znaleźć rywala, który napędzany własnymi kibicami okaże się piłkarsko po prostu lepszy. W lidze są przynajmniej cztery kluby, które mimo starań prezesa Wojciecha Pertkiewicza, dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego i trenera Adriana Siemieńca mają większy potencjał od Jagiellonii i w pojedynczym meczu, gdy o wszystkim może zadecydować jedna akcja, takie rzeczy często wychodzą na wierzch. 

W półfinale Pucharu Polski w Szczecinie doszło do spotkania, które nawet selekcjoner Michał Probierz uważał za stojące na najwyższym poziomie. - Piłkarsko ten mecz stał na bardzo wysokim poziomie. Szczególnie pod względem tempa i intensywności gry. Tak samo twierdził selekcjoner. Szkoda, że takie spotkanie nie miało miejsca w finale, bo myślę, że to było widowisko godne właśnie finału - relacjonował w rozmowie ze Sport.pl prezes Pogoni Szczecin Jarosław Mroczek.

Jagiellonia tam nie pękła. Potrafiła w drugiej połowie wyrównać i doprowadzić do dogrywki, w której zadecydował stały fragment i indywidualności po stronie gospodarzy w osobach Kamila Grosickiego i Fredrika Ulvestada. Przez to opuszczała Szczecin rozczarowana, bo finał Pucharu Polski przeszedł jej koło nosa. 

Imaz uciszył Łazienkowską, Jagiellonia zgasiła marzenie Legii o tytule

Przed niedzielnym starciem na Łazienkowskiej można było się zastanawiać, jak na lidera ekstraklasy wpłynie 120 minut rozegrane w środę na dużej intensywności oraz dalekie podróże do Szczecina. Jaga miała niespełna cztery doby na regenerację . Pytany o to, czy drużyna zdołała się zregenerować, trener Adrian Siemieniec sam lekko rozkładał ręce. - Zobaczymy tak naprawdę w Warszawie - odpowiadał. 

Jagiellonia miała w pierwszym kwadransie dwie znakomite okazje do otwarcia wyniku, gdy blokowani w polu karnym po świetnych akcjach zespołowych byli Dominik Marczuk oraz Nene. Tak jak w Szczecinie, gdy przy 0:0 doskonałej szansy nie wykorzystał Jesus Imaz, tak i przy Łazienkowskiej lider ekstraklasy nie ułożył sobie meczu po swojemu. Następnie ukąsił ją jej świetny znajomy - Marc Gual, który po podaniu Josue zabawił się z Mateuszem Skrzypczakiem i płaskim strzałem pokonał Zlatana Alomerovicia. 

Drużyna Adriana Siemieńca w pierwszej połowie miała momentami spore problemy, ale w drugiej grała już swoją piłkę. Tyle że podczas gdy Jaga tę swoją piłkę grała, Legia ten mecz rozgrywała tak, aby go wygrać. Choćby 1:0. 

Po białostoczanach było widać wyczerpującą podróż i 120-minutowy mecz w Szczecinie. Ale wcale nie chodziło o to, że zawodnicy Adriana Siemieńca nie mieli sił na grę. Co to, to nie. W ich grze jednak szwankowały proste elementy, jak przyjęcie piłki czy podanie, a do tego przy wycofanej defensywie gospodarzy brakowało przyspieszenia i elementu zaskoczenia. Jaga grała swoje, ale o tempo za wolno i przez długi czas wydawało się, że przegra ten mecz. 

Niemniej w piłce nożnej czasem o wszystkim decyduje jedna jedyna akcja. Tak też miało miejsce w 83. minucie, gdy najpierw znakomitym podaniem przez dwie linie popisał się Adrian Dieguez, Jesus Imaz uruchomił na prawym skrzydle Dominika Marczuka, po czym doskonale znalazł wolne miejsce w polu karnym, by wykorzystać podanie młodzieżowca. Swoim trafieniem Hiszpan nie tylko doprowadził do remisu, ale też wygasił mistrzowskie aspiracje Legii w tym sezonie i uciszył trybuny przy Łazienkowskiej.

Remisu, który Jagiellonia wyrwała Legii z gardła, bo mimo problemów była w tym meczu jak jej kapitan Taras Romanczuk, który pomimo blisko 210 minut w ciągu czterech dni w nogach potrafił wykrzesać z siebie resztki sił, by popisać się kilkudziesięciometrowym sprintem w defensywie, przerywającym akcję gospodarzy.

Punkt na wagę mistrzostwa Polski? Jagiellonia ma nowego najgroźniejszego rywala w walce o tytuł

Ktoś powie, że Jagiellonia zdobyła w Warszawie tylko punkt i pozwoliła zbliżyć się do siebie Śląskowi Wrocław i Lechowi Poznań na kolejno dwa i cztery punkty. Ale ten jeden punkt praktycznie eliminuje też z dalszej rywalizacji o mistrzostwo Polski Raków Częstochowa, Legię Warszawa oraz Pogoń Szczecin, a jednocześnie jest ogromnym pozytywnym kopniakiem motywacji i pewności siebie.

Po dwóch prestiżowych porażkach w ciągu tygodnia, w głowach piłkarzy Jagiellonii, mimo wciąż świetnej sytuacji w ekstraklasie, miałyby też prawo pojawić się wątpliwości. Ale zamiast tego drużyna z Białegostoku zamieniła szczecińskie rozczarowanie na umiarkowaną radość oraz świadomość własnej siły, która pozwala nawet w tak trudnych momentach odwrócić niekorzystny bieg zdarzeń. Piłkarze Adriana Siemieńca sami sobie potwierdzili, że tylko wyłącznie dzięki swojej pracy zasłużenie są na szczycie ekstraklasy.

I nie ma przeciwwskazań do tego, by ta praca była kontynuowana. Terminarz ostatnich kolejek białostoczanom sprzyja - z siedmiu ostatnich meczów aż cztery zagrają u siebie - z Pogonią Szczecin oraz trzema zespołami, którym niespecjalnie się wiedzie wiosną (Cracovia, Korona, Warta). Ich najtrudniejszym wyjazdem do końca rozgrywek będzie ten do ósmej w tabeli, bezpiecznej już Stali Mielec.

Jagiellonia ma teraz tylko jednego trudnego przeciwnika - samą siebie, bo patrząc na jej dyspozycję w porównaniu do rywali tylko poprzez własną słabość w końcówce rozgrywek może nie zdobyć mistrzostwa Polski.

Więcej o: