To dziś najszczęśliwszy człowiek polskiej piłki. Historyczna szansa

Jakub Seweryn
- Byłem na ostatnim treningu przed półfinałem. Nie chciałem wygłaszać przemówień, ale zamieniłem po dwa słowa z każdym z chłopaków. I nie sądzę, żeby udawali, gdy mówili: "Spokojnie, prezes się nie denerwuje. My wiemy, o co gramy, jesteśmy skoncentrowani, tworzymy fajną drużynę i wierzymy w to". Wiedziałem, że będzie dobrze, jeśli chodzi o nasz zespół - mówi w rozmowie ze Sport.pl Jarosław Mroczek, prezes Pogoni Szczecin, która po awansie do finału Pucharu Polski stanie przed szansą zdobycia pierwszego trofeum w historii klubu.

Gdy w czwartkowe południe wchodzimy do gabinetu prezesa Pogoni Szczecin Jarosława Mroczka, na dużym telewizorze włączona jest właśnie powtórka środowego półfinału Pucharu Polski pomiędzy Pogonią a Jagiellonią Białystok. - Zaraz padnie bramka - zauważa prezes Pogoni. I faktycznie, to była 98. minuta meczu, gdy Fredrik Ulvestad strzałem głową zapewnił "Portowcom" zwycięstwo 2:1 i awans do finału na Stadionie Narodowym. W nim Pogoń stanie przed niepowtarzalną szansą na zdobycie pierwszego w ponad 75-letniej historii klubu trofeum, gdyż w starciu z pierwszoligową Wisłą Kraków będzie wyraźnym faworytem.

Zobacz wideo Sport Jan Bednarek w ogniu krytyki! Probierz: Dobrze wybrałem

Jakub Seweryn: Czy rozmawiam z najszczęśliwszym dziś człowiekiem w polskiej piłce?

Jarosław Mroczek: Myślę, że dzisiaj jest w całym Szczecinie pełno takich ludzi.To dla nas duże wydarzenie, 14 lat minęło od ostatniej takiej możliwości. Tylko możliwości, bo zdajemy sobie sprawę, że jeszcze tego pucharu nie mamy. Mamy tę pokorę i pamiętamy o tym, że cieszyć się będziemy dopiero, gdy wygramy 2 maja na Stadionie Narodowym.

Jak pan ocenia ten półfinał? Siedział pan obok selekcjonera Michała Probierza, na pewno wymienialiście się uwagami.

- Piłkarsko ten mecz stał na bardzo wysokim poziomie. Szczególnie pod względem tempa i intensywności gry. Tak samo twierdził selekcjoner. Szkoda, że takie spotkanie nie miało miejsca w finale, bo myślę, że to było widowisko godne właśnie finału. I ze strony publiczności i właśnie jakości gry.

No i do tego zwycięskie dla Pogoni.

- Tak... Super, to była bardzo fascynująca noc, choć oczywiście także wyjątkowo stresująca. Takie mecze przeżywa się bardzo mocno. W drodze do domu wydawało mi się, że nie zasnę przez pół nocy, ale jak tylko to całe napięcie zeszło, to błyskawicznie zasnąłem. Co prawda, obudziłem się niestety o 6 rano, jak co dzień, ale bardzo radośnie, a i dzisiejszy dzień jest piękny. Myślę, że nie tylko dla mnie, ale też dla wszystkich w Szczecinie.

Dużo było nerwów u pana na trybunach?

- Oj, strasznie dużo, bardzo dużo... Przez cały czas byłem oczywiście pełen wiary, że nam się uda, ale przez tyle lat nauczyłem się, że piłka nożna jest wspaniałą grą także dlatego, że nieraz o wszystkim decyduje przypadek. Nieraz drużyna może grać super, a przegrywa, bo wpada jej przypadkowa bramka, czy przeciwnikowi wychodzi jedna akcja w ostatniej minucie i strzela gola.

Akurat wiosną mieliśmy sporo takich emocjonujących meczów. Sami weszliśmy do tego półfinału, strzelając gola praktycznie w ostatniej minucie dogrywki w Poznaniu. Tak że trzeba pamiętać o tym, że to jest bardzo fajna dyscyplina właśnie dlatego, że niesie z sobą tyle emocji i tak wiele może zależeć od przypadku. Chciałbym tu też pochwalić sędziego, bo choć sam nie czuję się odpowiednią osobą do oceny jego pracy, to prowadził tak mecz, że pozwalał obu drużynom grać w piłkę, co też przełożyło się na jakość tego spotkania.

Czy finał z Wisłą Kraków będzie najważniejszym meczem w historii Pogoni?

- Myślę, że tak. Już trzy takie mieliśmy, tak że to będzie czwarty najważniejszy.

A czuliście i czujecie obciążenie związane z tym, że jednak ciągle czekacie na ten pierwszy tytuł w historii klubu?

- No tak, tak... To znaczy może bardziej na kibicach, bo ja byłem na ostatnim treningu drużyny przed tym półfinałem. Nie chciałem wygłaszać przemówień, ale zamieniłem po dwa słowa z każdym z chłopaków. I nie sądzę, żeby udawali, gdy mówili: "Spokojnie, prezes się nie denerwuje. My wiemy, o co gramy, jesteśmy skoncentrowani, tworzymy fajną drużynę i wierzymy w to". Wtedy wiedziałem, że będzie dobrze, jeśli chodzi o nasz zespół, ale z tyłu głowy oczywiście było to, że to jest tylko sport.

Tym bardziej, że ten sezon to dla was sinusoida. Co kibice zdążyli uwierzyć, że drużyna jest w stanie powalczyć o coś więcej, to zaraz dwoma, trzema meczami byli sprowadzani na ziemię.

- Rzeczywiście, od jakiegoś czasu tak jest. Na szczęście te spadki nie są tak bolesne, co pozwala nam ciągle wierzyć, że wciąż mamy szansę na podium. Dlatego też wciąż wierzę gorąco, że sezon skończymy nie tylko z Pucharem Polski, ale jednak też z jakimś dobrym miejscem w tabeli.

Czy ten finał Pucharu Polski i szansa zdobycia historycznego trofeum sprawiają, że liga mimo wszystko schodzi dla was na nieco dalszy plan?

- Nie, nie. Finał Pucharu Polski to jest tylko jeden mecz. Z kolei już w niedzielę gramy w Poznaniu z Lechem i musimy tam dobrze wypaść, żeby zachować szanse na to dobre miejsce. Myślę, że mamy wbrew pozorom naprawdę taki skład, który pozwala trenerowi rotować zawodnikami, żeby niektórzy mieli czas na wypoczynek. W lidze też chcemy osiągnąć dobry wynik.

Wahania nastrojów dotyczyły także trenera Jensa Gustafssona, a wygląda na to, że może on się zapisać złotymi zgłoskami w historii klubu.

- Tak, ale to dotyczy tylko kibiców. Zarząd stał murem za trenerem, który miał przez cały czas jasno wyznaczone cele. Myślę, że mogę powiedzieć za zarząd, że nie mieliśmy ani przez sekundę wątpliwości, że to, co robi Jens Gustafsson, musi w końcu dać owoce w końcu i tak się stało. Widać wyraźnie jego rękę na tym, jak ta drużyna gra, a po tym półfinale już można powiedzieć, że się w jakiś sposób zapisał w historii Pogoni.

A rzeczywiście musieliście się zmierzyć z tematem możliwego odejścia trenera Gustafssona do reprezentacji Szwecji?

- Nie, nie, nie. Znaczy, sam temat oczywiście był, nie tylko w mediach, ale to się błyskawicznie zamknęło. Myśmy w zasadzie nie musieli rozmawiać w ogóle o tym z trenerem. To była jego decyzja, że on tutaj czuje się bardzo dobrze, chce tę drużynę dalej prowadzić i osiągać z nią sukcesy.

Pamięta pan finał Pucharu Polski sprzed 14 lat, ten ostatni z udziałem Pogoni?

- Oczywiście, byłem w Bydgoszczy na tym spotkaniu. Graliśmy z Jagiellonią, w której grał wtedy Kamil Grosicki. Przegraliśmy 0:1.

Kto ma "Grosika" ten wygrywa.

- Na to wygląda. Oczywiście tam też były wielkie emocje, myśmy wtedy byli w pierwszej lidze i podobno nawet ze strony działaczy, którzy siedzieli obok nas, padały takie stwierdzenia, że nie mamy szans, bo nie może się tak zdarzyć, żeby drużyna z pierwszej ligi wygrała Puchar Polski.

Ale ten finał mógł się potoczyć w różne strony, bo tam była kontrowersja na początku.

- Była, była... I to taka poważna, z tym niepodyktowanym wolnym i niepokazaną czerwoną kartką dla zawodnika Jagiellonii.

Na Jagiellonii już się zrewanżowaliście, teraz możecie odbić sobie dotychczasowe niepowodzenia w finałach. Tym razem to wy przystąpicie do tego spotkania jako wyraźny faworyt.

- Zgadza się. Oczywiście, taka presja nigdy nie pomaga, ale okej. Doszliśmy do takiego momentu, gdzie trzeba się z nią pogodzić i jakoś to przeżyć.

Jak wygląda obecnie sytuacja finansowo-organizacyjna Pogoni? Jest ona trudna, czy może po prostu delikatna?

- Szczerze mówiąc, myślę, że chyba nie ma takich zespołów w ekstraklasie, które w sposób ciągły byłyby w bardzo dobrej sytuacji finansowej. Pamiętam, że jak pokazaliśmy te wyniki za ubiegły sezon, to była duża dyskusja publiczna, ale myśmy się nie bali tego, bo wiedziałem doskonale, że tak jest w kilku klubach, tylko nie wychylały się one z takimi wiadomościami.

Strata w wysokości 30 milionów złotych robiła wrażenie.

- Ale potem życie pokazało, że mieliśmy rację, bo dzisiaj i opublikowane finansowe wyniki Rakowa Częstochowa, Śląska Wrocław czy Legii Warszawa pokazują, że jeżeli niestety polska piłka klubowa ma być na wyższym poziomie, to poza dobrymi trenerami, trafnymi wyborami czy transferami musi być związana z większym dopływem pieniędzy. Ta nasza liga, która jest naprawdę niezłą ligą, cierpi na tym, że tych pieniędzy ma jednak zdecydowanie mniej niż czołowe ligi w Europie. Ale wspólnym wysiłkiem możemy coś zmienić.

W jaki sposób?

- Przed nami bardzo ważny sezon w europejskich pucharach. Mamy super okazję, bo jeżeli teraz dobrze wypadniemy, to bardzo mocno możemy tą naszą ligę przesunąć do przodu w rankingu UEFA. No ale wszystko zależy od tego, ile naszych drużyn będzie grało w fazie grupowej. Jakby się udało zrobić tak, żeby co najmniej dwie - ideałem byłyby trzy - zagrały w fazie grupowej, to efekt tego w rankingu UEFA byłby bardzo, bardzo duży.

Wróćmy do Pogoni. Jak ta duża strata za poprzedni sezon wpływa na funkcjonowanie klubu?

- Wie pan co, tu też pojawił się niepokój po stronie zawodników. Mogli sobie pomyśleć: "Co się dzieje takiego?" Ale poszedłem do szatni, mieliśmy zorganizowane spotkanie i powiedziałem: "Panowie, w tym ubiegłym sezonie, za który pokazaliśmy wynik, przez cały sezon zostawaliście pensje? Tak. W terminie? Tak. A premie? Też. A reszta to jest nasza inżynieria finansowa".

Strata to nie jest nic takiego strasznego, tylko trzeba znaleźć źródło finansowania tej straty. My to wszystko robimy, tak że nie ma powodu do obaw. Realizacja budżetu, który mieliśmy założony na ten sezon, wygląda bardzo dobrze. Tam są odchyłki rzędu 1 proc., więc to właściwie bez znaczenia, a w tym naszym budżecie jest zapisany wynik dodatni, także w tym roku będziemy mieli pewnie zysk, niezależnie od wyników w lidze czy Pucharu Polski. To nie będzie miało wpływu, choć oczywiście nie możemy zająć szóstego czy siódmego miejsca, ale nawet wtedy już na pewno nie będzie takiej straty. Może jakaś minimalna, w okolicach miliona złotych. Natomiast normalnie będziemy na plusie.

Obowiązkiem zarządu jest prowadzić tak klub, żeby zawodnicy i pracownicy byli w komfortowej sytuacji. Żeby nie musieli sobie zawracać głowy tym, czy dostaną pieniądze, czy nie dostaną, żeby nie było na ten temat dyskusji, bo to powoduje konflikty, jakieś rozmowy. Jeden się z tym bardziej jest w stanie pogodzić, drugi mniej, bo np. poinwestował trochę bezmyślnie i nagle mu brakuje na jakieś spłaty. My mamy tego świadomość. Dlatego dla nas absolutnym priorytetem są właśnie wypłaty dla zawodników, sztabu i pracowników. Nie mielibyśmy sumienia nie dotrzymywać tych zobowiązań. Potem są też zobowiązania wobec Skarbu Państwa, które musimy realizować.

To w jaki sposób Pogoń radzi sobie z tą stratą?

- Na szczęście Pogoń jest takim klubem, który ma bardzo, bardzo wielu przyjaciół. Nawet jeżeli nie możemy korzystać z komercyjnych kredytów bankowych, bo mamy ujemne kapitały, tak jak wszystkie kluby w ekstraklasie. Natomiast przyjaciele klubu to ludzie zamożni czy firmy zamożne. Nawet jeżeli nie pomagają na podstawie stałej umowy o dofinansowywaniu naszych działań, to sporadycznie, jeżeli się zwrócimy z taką prośbą, zawsze są gotowi pomóc.

Nie chcę ich wszystkich tutaj wymieniać, bo bym musiał już z panem siedzieć przez kolejną godzinę, a i tak pewnie nie byłbym w stanie wymienić wszystkich. Jednak są to wspaniali ludzie, też po prostu kochający i rozumiejący piłkę. Przez kilka sezonów udowodniliśmy, że jeżeli od kogoś pożyczamy pieniądze, to je oddajemy. Gdybyśmy tego nie robili, to pewnie nie mielibyśmy tych przyjaciół.

Czyli ta sytuacja mimo wszystko jest stabilna.

- Tak, absolutnie tak.

A jeśli chodzi o plan na najbliższe sezony, to gdzie chciałby pan widzieć Pogoń w ciągu najbliższych trzech-pięciu lat?

- Zawsze na topie, w gronie tych drużyn, które walczą o jak najlepsze miejsca. Staramy się zbudować ten klub na takich twardych, silnych fundamentach, które będą gwarantowały utrzymanie się w czołówce.

Nie jest dla was kamyczkiem w bucie to, że macie jedną z najlepszych akademii w Polsce, a jednak nawet sami kibice twierdzą, że wystawianie młodzieżowca obecnie obniża siłę Pogoni?

- Myślę, że nie mamy takiego problemu. Mam inne zdanie. Mamy naprawdę dobrą historię promowania młodych zawodników - od Kuby Piotrowskiego, który teraz jest objawieniem reprezentacji, po Kacpra Kozłowskiego czy Sebastiana Walukiewicza.

No tak, ale mówimy o obecnej drużynie Pogoni.

- No to dzisiaj jest Adrian Przyborek, na którego trener reprezentacji patrzy i mówi, że to super chłopak, który niedługo może być kandydatem do kadry. Jest też chociażby Marcel Wędrychowski. Mamy trochę tych chłopaków. Część z nich jest z akademii, część gdzieś tam pozyskujemy. Wiemy też, że następni już stoją w kolejce, więc mogę obiecać, że Pogoń Szczecin nie będzie cierpiała na brak młodzieżowców.

Z czego wzięło się to, że Pogoń nie dokonywała jakichkolwiek transferów w zimowym oknie?

- Tu wcale nie decydowały kwestie finansowe. Po prostu chcieliśmy troszeczkę drużynę przebudować, zostawiając taki rdzeń złożony z tych doświadczonych zawodników, którzy zawsze w każdej drużynie muszą być, ale też chcieliśmy w istotny sposób ją odmłodzić. Czyli zamiast kogoś znowu ściągać z zagranicy, nawet jak będzie miał, powiedzmy, 24 czy 25 lat, bo to jest zawsze ktoś, kogo do końca się nie zna. Dlatego woleliśmy sięgnąć właśnie do tych młodzieżowych źródeł.

Obok tych, którzy występują regularnie, to naprawdę, nawet na tej ławce siedzą już chłopcy, którzy w każdej chwili mogą wejść na boisko i nie będą specjalnie odstawać od tych najlepszych. Ludzie często są z tego powodu zdziwieni. Były też dyskusje przed tym półfinałem, kto tu zagra, a zagrał dokładnie taki sam skład, jak w wygranym meczu z Cracovią. Jest to taka prosta zasada, że się nie zmienia składu, który dobrze wygląda i wygrywa.

A jest ciśnienie na trenerze, żeby jednak wyrobić ten limit młodzieżowców?

- Czy ciśnienie? To cały czas jest możliwe, nie jest to też dla nas jakiś wielki problem. Tu wchodzi już taka prosta kalkulacja. Bo czy nie lepiej jest powalczyć tym doświadczeniem o jeden szczebelek, jedno miejsce w tabeli wyżej? Na pozycjach 1-4 różnica w premiach od ekstraklasy jest znacznie większa niż kara za niewypełnienie limitu młodzieżowców. Przesunięcie się o jedną pozycję w tabeli daje parę milionów. A my w tej chwili wiemy, że w najgorszym wypadku będziemy mieli karę w wysokości pół miliona. Rachunek jest więc prosty.

Pojawiała się w mediach taka informacja, że jest pan skłonny sprzedać klub komuś, kto rzeczywiście mógłby jeszcze pójść z nim do góry. To prawda?

- Cóż, nie czuję się jeszcze staro fizycznie i mentalnie, ale człowiek nie żyje wiecznie. Trzeba myśleć troszeczkę do przodu. Ponadto my jako akcjonariusze, jako EPA, która ma tutaj znamienitą część akcji, nie jesteśmy w stanie więcej dokładać do klubu, a wiemy, że żeby wskoczyć na jeszcze wyższą półkę, to zasilanie kapitałowe powinno się pojawić. Jednak to nie jest kwestia sprzedaży klubu, tylko raczej dofinansowania poprzez jakiegoś inwestora. A jeżeli on obejmie pakiet kontrolny, no to siłą rzeczy będzie to przejęcie klubu.

Natomiast też chcę wyraźnie podkreślić, że nie robimy tego w ten sposób, że chcemy aby ktokolwiek dał nam pieniądze. Nie, ten klub jest klubem z Pomorza Zachodniego, bardzo regionalnym, bardzo związanym z tą klasą biznesową. Rozwijamy też taki super projekt Biznesowej Dumy Pomorza, do której przystępuje bardzo dużo firm. Ludzie się czują, jeżeli nawet nie współwłaścicielami, to współgospodarzami tego klubu. I tak powinno zostać.

Jak to wszystko pogodzić?

- Idealnym rozwiązaniem byłoby, gdyby taki inwestor był firmą, która chce się promować poprzez piłkę nożną, a nie inwestorem, który jest zainteresowany nabyciem klubu tylko po to, żeby sprzedawać zawodników i wygenerować jakiś zysk, bo to jest bardzo trudne w piłce nożnej. Lepiej byłoby, żeby się chciał promować, wejść do Polski z nowym produktem, wzmocnić tutaj promocję tego produktu, a jednocześnie stać się właścicielem i dofinansować ten klub. W tym kierunku zmierzamy.

To nie jest proste, bo choć zgłasza się bardzo dużo osób, to niestety często są to np. hochsztaplerzy, których przeżywała choćby Wisła Kraków. My odcinamy się od nich natychmiast, ale są też tacy, którzy właśnie są zainteresowani na zasadzie, że "Okej, my mamy trzy kluby w Europie, chcemy mieć taki czwarty, będziemy tam jakieś roszady między klubami robić". Tylko znowu jest tu dużo doświadczeń negatywnych. Niestety, były kluby, które się godziły na taki handel i potem zostawały z jakimś takim składem, który nie był w stanie utrzymać odpowiedniego poziomu. Tego chcielibyśmy uniknąć.

Niemniej, kibice mogą być trochę rozczarowani tym, że Pogoń nie może zrobić kolejnego kroku do przodu.

- Zgadza się, kibice też dużo o tym dyskutują. To zrozumiałe. Niektórzy stawiają nawet taki zarzut, że inni jakoś sobie dają radę, a my nie możemy znaleźć inwestora. Ale my chcemy znaleźć takiego, który będzie tutaj gwarantował tę stabilność.

Czy Pogoń będzie więc w stanie się wzmocnić latem?

- Zobaczymy. Na pewno jakieś ruchy będą. Niektórzy odchodzą, bo się kończą kontrakty, z niektórych rezygnujemy, bo uważamy, że nie przystają do koncepcji. Piłkarze mogą być dobrymi zawodnikami, ale akurat nie do takiego sposobu grania. To tak trochę jak "Grosik" w reprezentacji. Kibice pytali, dlaczego "Grosik" nie wszedł na boisko w meczach z Estonią i Walią, ale on przecież nie jest wahadłowym, jest skrzydłowym. Gdy jest gra trójka obrońców, to Kamil nie da rady być tym wahadłowym.

Myślę, że mogą być takie mecze, w których zagra, ale wtedy formacja obronna będzie musiała być troszeczkę inna. Podobnie jest tutaj, u nas. To trener mówi, kogo chciałby mieć i jak chciałby, żeby ten zespół wyglądał, a my wtedy szukamy takich zawodników. Ale najpierw szukamy ich w swoich zasobach, bo bardzo chcemy stawiać na młodych. Na razie jednak wciąż nie wiemy, czy wygramy Puchar Polski, jakie otrzymamy premie za wyniki i czy zagramy w europejskich pucharach, więc trudno coś konkretnie zaplanować.

Więcej o: