Ponad dekadę temu, w 2010 roku Michael Jordan dokonał sporej inwestycji. Były mistrz na wszystkich możliwych koszykarskich płaszczyznach zakupił klub najlepszej ligi świata. Charlotte Hornets kosztowali go wtedy 275 milionów dolarów — nie był to dla niego majątek. Organizację chciał mieć przede wszystkim z sentymentu, właśnie z Karoliny Północnej pochodziła rodzina Jordanów.
Zgodnie z raportami dobrze poinformowanych dziennikarzy zza oceanu nadchodzi koniec ery Jordana jako samodzielnego większościowego właściciela klubu NBA. "MJ" prowadzi ponoć zaawansowane rozmowy w sprawie sprzedaży większej części swoich udziałów w "Szerszeniach". Potencjalnymi kupcami są Gabe Pllotkin i Rick Schnall.
Szczegóły omawianej transakcji nie są jeszcze znane. Jordan prawdopodobnie zachowa mniejszościowy pakiet akcji klubu z Charlotte, ale nie będzie miał już do powiedzenia tak dużo, jak dotychczas. Jego rola spadnie do tej z lat 2006-2010, gdy również pełnił rolę częściowego właściciela. Później zaangażował się w działalność klubu dużo bardziej. Z miernymi skutkami.
Drużyna awansowała do fazy play-off tylko trzykrotnie, odkąd nazywany "Jego powietrzną wysokością" Jordan w nią potężnie zainwestował. Nigdy nie udało się Hornets (wcześniej także zwanych Bobcats) przejść przez pierwszą rundę fazy pucharowej. Zgodnie z danymi finansowymi Forbesa klub jest wart obecnie 1,7 miliarda dolarów. Biznesowo więc Jordan nie straci.
W skali ligi to jednak niewiele. W NBA najbardziej wartościowym klubem są obecnie Golden State Warriors, których wycenia się na siedem miliardów dolarów. Hornets są czwarci... od końca. Gorzej wycenionymi klubami są tylko Minnesota Timberwolves, Memphis Grizzlies i New Orleans Pelicans.