Jeszcze w zeszłym sezonie taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Turczynki były najsilniejszym zespołem świata i wygrywały wszystko, co było do wygrania. Najpierw zwyciężyły w Lidze Narodów, potem zostały mistrzyniami Europy, a na koniec awansowały na igrzyska. Przyjechały do Paryża w roli faworytek i miały pewnie rozpocząć turniej. Ale zaczęły go w sposób, którego nikt by nie przewidział.
Holenderki to oczywiście brązowe medalistki mistrzostw Europy i drużyna z tradycjami, ale na igrzyska awansowały jako jedne z ostatnich, dzięki pozycji w rankingu FIVB. Potrafią zagrać jak przystało na silny zespół, ale że będą tak blisko pokonania Turczynek już w pierwszym meczu w Paryżu? To było wręcz nie do pomyślenia.
W pierwszych dwóch setach aktualne mistrzynie Europy zostały wręcz zmiażdżone, choć zaczęło się niepozornie, od prowadzenia Turczynek. Wypracowały sobie one najpierw czteropunktową (6:2), a potem trzypunktową przewagę (10:7). Potem Holenderki miały jednak dwie kluczowe serie punktowe - najpierw od 7:10 do 11:10, a następnie od 16:16 do 21:16. Tę różnicę udało im się nie tylko utrzymać, ale też powiększyć - wygrały tę partię do 19.
W kolejnej partii Turczynki nie prowadziły już nawet przez chwilę. Już na początku seta Holenderki prowadziły sześcioma punktami (11:5) i choć ich rywalki były w stanie zbliżyć się na dwa punkty (9:11), to potem zawodniczki trenera Felixa Koslowskiego zagrały koncertowo. Osiem punktów z rzędu od stanu 11:14 to było coś imponującego. Holenderki świetnie zagrywały, broniły, a Turczynki były nie do poznania. Słabe, grające bez charakteru i niekorzystające ze swoich największych atutów - świetnych skrzydłowych z Melissą Vargas na czele. Nawet Ebrar Karakurt, znana z prób prowokacji w kierunku rywalek, tym razem została uciszona. Wynik znów brzmiał 19:25, a one wyglądały, jakby nie wiedziały, co właściwie się dzieje.
Trzeci set należał jednak do Turczynek. Zaczęła go wyrównana gra z maksymalnie dwupunktową (8:6) przewagą drużyny trenera Daniele Santarelliego. Potem na chwilę na trzypunktowe prowadzenie wysunęły się Holenderki (12:15), ale o wiele bardziej pobudzone były faworytki spotkania. To był moment, kiedy Holenderki mogły myśleć o próbie zamknięcia meczu w trzech partiach, ale Turczynki się rozegrały i, będąc pod ścianą, grały bardziej intensywnie. O pozostanie w walce o zwycięstwo zawsze gra się zupełnie inaczej. Turczynki wyszły na prowadzenie czterema punktami (21:17), które potem zmalało tylko do trzech. Taką różnicą wygrały tę partię.
Jeśli komuś po dwóch setach wydawało się, że to już koniec, a po trzecim, że on Holenderek nie złamie, to później musiał przecierać oczy ze zdziwienia. W dodatku od początku czwartego seta to Holenderki grały lepiej. Gdy wyszły na pięciopunktowe prowadzenie (16:11), wydawało się, że to zawodniczki Koslowskiego wygrają tę partię, jak i cały mecz. Ale Turczynki jeszcze się przebudziły. Powoli odrabiały straty, a pięciopunktowa seria w końcówce dała im trzy piłki setowe (24:21). Wykorzystały drugą z nich i jeszcze raz wygrały do 22, doprowadzając do tie-breaka.
W nim emocje też były ogromne. Lepiej zaczęły go Holenderki i prowadziły już 6:2. Potem do walki włączyły się jednak ich rywalki - gra blokiem i genialne ataki Melissy Vargas, która od poprzedniej partii stała się liderką zespołu, przyniosły Turczynkom jednopunktowe prowadzenie (7:6). Do końca gra toczyła się niemalże punkt za punkt, żadna z drużyn nie była w stanie zdobyć wyraźniejszej przewagi. Znów uaktywniła się jednak Vargas i jej atak o holenderski blok zapewnił Turczynkom dwa meczbole. Kolejny niezwykły atak Vargas pomimo problemów w przyjęciu tureckiego zespołu zapewnił im zwycięstwo po drugiej piłce meczowej. Turczynki, choć dwa sety wcześniej były o krok od sensacyjnej porażki, jednak wygrały 15:13 w rozstrzygającej partii i 3:2 w całym meczu.
Porażki z - perspektywy Holenderek - można było uniknąć i sięgnąć po wielkie, niespodziewane zwycięstwo. Siatkarki Koslowskiego prowadziły zarówno w trzecim jak i czwartym secie, ale dały się ograć. Być może nie były gotowe mentalnie przygotowane na takie zwycięstwo.
A Turcja? Straciła wiele w oczach ekspertów, choć wytrzymała trudny moment i wyrwała wygraną w niesamowitych okolicznościach. Ten zwrot akcji zapamiętamy na długo, ale problemy, z jakimi zmagały się mistrzynie Europy już na starcie olimpijskiej rywalizacji, tym bardziej.
Komentarze (0)
Niemożliwe nie istnieje. Niesamowity zwrot akcji w meczu faworytek do złota
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy - napisz pierwszy z nich!