Kamil Wódka: Równie dobrze można się skarżyć na to, że deszcz pada. Tak po prostu jest. Wielki turniej, wielki futbol, wielkie emocje. Normalne. Znam wielu sportowców którzy marzą o tym, żeby się ktoś im tak balon pompował jak piłkarzom. Bo nimi nawet po olimpijskich medalach nikt się tak nie interesował. Moim zadaniem jest m.in. pomóc piłkarzom zrozumieć, że zawsze będą oczekiwania, nadzieje, presja. Nie da się zarządzić: ciszej nad tym wszystkim. Oczywiście można się na to zżymać. Ale wygra ten, kto będzie najlepiej umiał presją zarządzać, a nie się zżymać, więc po co tracić czas? Staramy się podpowiadać piłkarzom jak powinni wszystko poustawiać, żeby sobie z tym radzić. Przyglądamy się na czym się koncentrują, o czym myślą, co jest dla nich ważne. Pokazujemy im, że ta presja to naturalna cena popularności, np. dobrych kontraktów sponsorskich.
- To zależy od wieku, od doświadczenia, od osobowości. Na początku zwykle u piłkarza jest takie radosne zachłyśnięcie popularnością. Tym, że my teraz siedzimy w hotelu kadry, a tam za oknem czekają kibice (wywiad powstał podczas zgrupowania reprezentacji w Krakowie - red.). Dopiero z czasem zawodnik dostrzega potrzebę szanowania swojej prywatności. Zaczyna patrzeć na popularność jak na koszt, a nie przywilej zawodu. Problem w tym, że nie wolno mu otwarcie powiedzieć: to zainteresowanie to koszt mojego zawodu i muszę sobie z tym jakoś radzić, a tak naprawdę to już tego nie chcę - wolałbym żeby tych waszych oczekiwań teraz nie było. Żebyście dali mi więcej świętego spokoju. Bo wtedy kibice się obrażą. Oni chcą słuchać, skądinąd słusznie: dziękujemy że z nami jesteście, że nas wspieracie. I piłkarz jest tu rozdarty: na zewnątrz trzyma fason, pokazuje otwartość na kibiców, a jednocześnie cały czas stara się to jakoś ograniczać, odpychać od siebie świadomość, że tak wielu ludzi tak wiele od niego chce. Żeby nie zwariować. Bo za takie otwarcie i chęć zadowolenia wszystkich można zapłacić wypaleniem zawodowym, wahaniami nastroju, a w ekstremalnej sytuacji może i nawet depresją.
Ludziom się wszystko z zewnątrz wydaje takie piękne: oni, wybrańcy, w pięknym hotelu, w autobusie otoczonym tłumami. Ale piłkarz, gdy już minie ten czas radosnego zachłyśnięcia, wiele by oddał za to by móc wyjść na ulice nierozpoznanym przez nikogo. Niby to wiemy, ale chyba nie do końca sobie zdajemy sprawę, jak silna to jest potrzeba. Nie kaprys. Potrzeba. Jak wielu z nich: sportowców, artystów, biznesmenów, ludzi sukcesu, tęskni do tego żeby ktoś w nich zobaczył kogoś zwykłego: normalnego chłopaka, dziewczynę, kumpla, przyjaciółkę. Nie chcą już słyszeć: trzymamy kciuki, jesteśmy z wami! Cała Polska wierzy! Wolą: a co u ciebie słychać? Co u żony? Żeby widzieć najpierw człowieka, a dopiero potem gwiazdę.
Oni muszą mieć przy kim odparować, odreagować. Muszą mieć przy kim powiedzieć, że cała ta popularność ich czasem przygniata. Na zewnątrz nie mają takiego prawa. Bo będzie jak z Wojciechem Szczęsnym w Arłamowie. Nie dał autografu, usłyszał "Miłego siedzenia na ławce". Niedobry sportowiec. Dobry daje autografy na życzenie. Ale dobry sportowiec musi znaleźć równowagę między spełnianiem oczekiwań innych a dbaniem o swoje potrzeby. Żeby potem nie stać przed lustrem i nie pytać siebie: tak wiele osiągnąłem, więc dlaczego nie jestem szczęśliwy? Oni bardzo często są w tym swoim sukcesie samotni.
- Dlatego staramy się w pracy ze sportowcami uświadamiać im, po co to wszystko robią. Może ktoś się na mnie obrazi, ale staram się piłkarzowi pokazać taką perspektywę, że może to robić dla siebie i myśleć w tym wszystkim o sobie i swoich najbliższych. Bo słyszę czasem od nich deklaracje, że robią to dla publiczności, dla klubu, itd. Dopiero, gdy się piłkarzowi pokaże: zobacz, klub mówił, że jesteś jego skarbem, kibice nazywali cię legendą...
- Miałem nadzieję, że ten przykład nie padnie. Ja z Kubą nie pracuję. Ale tak, chodzi właśnie o takie sytuacje. Ona pokazuje, że futbol to jednak jest biznes, a nie sentymenty. I piłkarzowi warto uświadomić, że jeśli chce mieć w życiu stały ląd pod nogami, to musi się oprzeć na czymś istotniejszym niż bycie legendą, uwielbienie kibiców, miłość do klubowego herbu itd. Twoje poczucie wartości nie może zależeć od tego, jak reagowali kibice. Zrobiłem dla sportowców z którymi pracuję taką składankę: reakcje publiczności na wielką walkę Mameda Chalidowa, i na jego ostatnią walkę. Żeby uświadomić, że uwielbienie kibiców to nic stabilnego. Kibice nie mają obowiązku znać się na sporcie. Rozumieć co z czego wynika. Dostrzegać rolę szczęścia, rozumieć jak czasem niewiele na boisku zależy od pojedynczego piłkarza, jak bardzo on jest uzależniony od tego, co zrobi jego kolega z drużyny. Czytałem jakiś czas temu wywiad z właścicielami Legii. Doświadczeni w biznesie, sprawdzeni w nim, a na pytanie czego im życzyć odpowiedzieli: szczęścia. Bo na nie nie mogą wpłynąć, a tak wiele od niego zależy. Kibic tego nie musi rozumieć, piłkarz powinien, bo będzie mu łatwiej. Jeśli będzie lepiej rozumieć mechanizmy, mniejsze będzie ryzyko, że da się wsadzić na emocjonalną huśtawkę.
- A to akurat nie jest jakąś wielką tajemnicą. Z Pawłem Habratem. Żaden z nas psychologów nie może powiedzieć: pracuję z tym i tym piłkarzem. Etyka zawodowa tego zabrania. Ale w drugą jeśli zawodnik chcę o takiej współpracy powiedzieć - nie widzę tutaj problemu. Może nawet jest to ważne, bo przeczy stereotypowi, że z psychologiem pracują słabi. Jeśli więc już piłkarz powie, ze pracuje na przykład ze mną, to ja nie udaję że tak nie jest. Choć oczywiście dalej wszystko to co dzieje się w tej współpracy zostaje między nim a mną.
- Więc ja mogę potwierdzić: tak, współpracujemy indywidualnie i to jest prywatna inicjatywa piłkarzy i ich agencji menadżerskiej. Ale pracuję też z wieloma innymi piłkarzami i dzięki temu buduję swoje doświadczenie i rozumienie tego, jaka jest specyfika piłki nożnej. Niektórzy z nich początkowo nie byli świadomi, że jest różnica między psychologami sportowymi a trenerami mentalnymi. Że my mamy za sobą kilkuletnie studia nad ludzką psychiką, a nie kursy coachingu. Że się kształcimy, specjalizujemy, mamy system certyfikacji taki jak u trenerów, z kolejnymi klasami. Że podlegamy nadzorowi. Że u trenerów mentalnych takich jasnych kryteriów nie ma. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Po prostu jest inaczej. I warto o tym pamiętać.
Ja nie jestem od tego, żeby zawodnikowi napompować jego prywatny balon, nakręcić go. Zrobić atmosferę. Nie. Nie jestem też od tego, by mu poprawiać nastrój. Wyciągać z dołów. Choć czasem i to trzeba zrobić. Ale ja mam mu przede wszystkim pomóc nauczyć się zarządzać sobą. Pomóc mu odkryć: co na niego wpływa dobrze, co źle. Utrwalić to różnymi technikami, na przykład treningiem wyobrażeniowym. A potem tak przygotowanemu piłkarzowi pomóc wkomponować się w drużynę. Czyli pomóc mu w tym co najważniejsze: ułożeniu współpracy z innymi, zachowaniu koncentracji. A czasem przeceniamy gotowość piłkarza do tego wyzwania: jest w kadrze, to na pewno to potrafi. No, nie. Czasami nie potrafi. Bywa, że zaszedł tak daleko zupełnie tego nie umiejąc, bo po prostu świetnie grał w piłkę i jakoś się układało. Ale jeśli u niego rozwinąć te umiejętności, to i jako piłkarz wskoczy na wyższy poziom. Zdarza się i tak, że piłkarz przez lata zbudował coś wielkiego, a potem przychodzi nowy trener, ma inną koncepcję, odstawia tego piłkarza, on traci rytm i okazuje się, że nie potrafi wrócić tam gdzie był. Mówi: ja nie pamiętam, jak to budowałem. To jakoś samo wyszło, krok po kroku, nie analizowałem tego nigdy. A wszyscy od niego oczekują, że wróci na szczyt na pstryknięcie palców. On też się miota, bo pamięta to uczucie bycia na szczycie, pamięta jakie było przyjemne. Ale nie umie do tego wrócić.
- Ale to jest wykoślawione spojrzenie. Nie chodzi przecież o to, żeby w ogóle nie myśleć, nie mieć otwartego umysłu. Tak, na boisku nie wolno myśleć za dużo. Trzeba sobie zbudować te wspomniane automatyzmy. Wypracować luz. Kiedy zawodnik zaczyna za dużo myśleć? Kiedy nie jest czegoś pewien. Bo wtedy stara się bardziej kontrolować. Wydaje mu się, że kontrola jest najlepszą receptą na to, że coś nie wychodzi. A jest przeciwnie. Kontrola blokuje swobodę, naturalność w odtwarzaniu utrwalonych nawyków, również ruchowych. I o to tu chodzi, takie myślenie trzeba wyłączyć. Ale samo powiedzenie sobie: "nie myśl", nic nie daje. Trzeba umieć zbudować w sobie taki stan w którym można potem na boisku, mówiąc kolokwialnie, odciąć głowę. Trzeba mieć poczucie, że ma się umiejętności na miarę wyzwania. Mieć za sobą dobry czysto sportowy trening, który utrwali nawyki. Muszę być pewnym że zrobię to, co sobie zaplanowałem.. I dlatego tak ważne jest, żeby pomyśleć o tym wszystkim zawczasu. Żeby sobie uświadomić: co chcę zrobić?
Pytam sportowców: co chcesz osiągnąć w zawodach, w meczu? Niektórzy mi mówią: chcę uszczęśliwić kibiców. Aaa, no to powodzenia. Nie wiem jak znajdziesz ten sposób żeby wszystkich uszczęśliwić. Musisz wiedzieć, jakie konkretnie są twoje zadania, co możesz dodać od siebie. Musisz doprowadzić do tego, że gra cię cieszy, na to czekałeś. Wtedy masz szansę wskoczyć w ten stan flow, gdy głowa nie pracuje (a tak naprawdę pracuje: ta "instynktowna" część), a wszystko wychodzi. Wtedy piłkarz robi to, co w nim zakodowane treningami. Ale nie każdy potrafi odkryć, co go do takiego stanu doprowadza. Są i tacy którzy sobie kombinują tak: kiedyś po imprezie tak mi się świetnie grało na drugi dzień. To spróbuję jeszcze raz, może to imprezowanie przed to jest klucz. Bywają też zawodnicy, którzy, delikatnie mówiąc, mają dość prostą konstrukcję. Prochu ta głowa nie wymyśli i czasem takim jest na boisku łatwiej. Ale ja uważam, że to jest możliwe tylko do pewnego poziomu. Tego ostatniego skoku, na szczyt, "głupi" piłkarz już nie zrobi. Tam trzeba czegoś więcej. Może przypadkowo wskoczyć, ale się tam nie utrzyma. Trzeba mieć coś w głowie, żeby pozostać na szczycie. I trzeba umieć tą inteligencją i wrażliwością umiejętnie zarządzać. Znaleźć równowagę.
Wrażliwość i delikatność są potrzebne, żeby się rozwijać. Ale trzeba umieć je wyłączyć, żeby nas nie zamęczały. Idealnie jest, jeśli udaje się nad tym pracować we współpracy ze sztabem trenerskim. Ja pracuję z kadrowiczami dlatego, że otwarta na to była agencja menedżerska Bartłomieja Bolka. Wpływ menedżerów na piłkę jest ogromny. Trenerzy się czasem na to złoszczą, narzekają, że ktoś miesza piłkarzom w głowach. Ale są różni menedżerowie. Na szczęście również tacy, dla których wizytówką w biznesie nie jest wyłącznie to, ile zarobił ich zawodnik, ale też to, że się życiowo nie wykoleja, ma szersze horyzonty.
- Bardzo się stara dbać o budowanie grupy. Dobiera piłkarzy charakterami, żeby pasowali do jego pomysłu na prowadzenie drużyny, do jego stylu motywowania, do emocji które w tym zespole są. Ale jest też otwarty na pracę indywidualną. Choćby na obecność prywatnego psychologa. Psychologów, bo jest nas więcej. Myślę, że wielu trenerów by się na to nie zgodziło. Cieszę się, że Adam Nawałka patrzy inaczej.
- Ale ostatecznie zmienił zdanie i niedługo przed turniejem dołączył do pracy z kadrą Paweł Habrat. Byli ze Smudą umówieni dużo wcześniej, ale z jakichś względów udało się dopiero na finiszu.
- Nie chcę oceniać, z kim się lepiej pracuje, czy ze skoczkami czy piłkarzami. Po prostu inaczej. Skoczkowie rzeczywiście byli bardzo otwarci na pomoc. Bo tam był przykład Adama Małysza i Jana Blecharza. A w piłce długo pokutowało przekonanie, że psycholog jest dla słabych albo kłopotliwych. A przecież to co my robimy to po prostu kolejny trening. Trening umiejętności psychologicznych pod opieką kogoś, kto się na tym zna. Patrzymy, na ile zawodnik odsłania się, uchyla furtki presji. Czy czyta o sobie, czy się tym przejmuje. Czy, nie daj Boże, czyta komentarze pod artykułami o sobie.
- Są. Mówię o ogóle, a nie akurat o piłkarzach kadry. Zakładamy, że jeśli zawodnik ma 25-26 lat, to już umie się koncentrować, wie czego unikać, itd. A tak często nie jest. Bo nikt go tego nie uczył. Trzeba walczyć z ich przyzwyczajeniami, teoriami. Dlaczego jeśli dwa razy stracisz piłkę musisz spuszczać nos na kwintę? A może już wyrobiłeś normę strat? A może te straty będą dla ciebie po prostu informacją, co robisz nie tak i w następnym zagraniu zrobisz to co chcesz? To jest takie wyrywanie z kolein. Szukanie rezerw. To jest dla mnie najważniejsze hasło tej pracy. Rozwijać i szukać rezerw. Analizujemy z piłkarzami, co na nich dobrze działa, co źle. Robimy listy - rzeczy dobre, rzeczy złe. Staramy się te drugie eliminować jeśli to możliwe albo zmieniać do nich nastawienie. Analizujemy: czy trzy godziny grania na konsoli dodają ci energii, czy może ją zabierają? Odpowiedz szczerze. A sprawdzanie, co tam w internecie, jak na ciebie działa? Są piłkarze, którzy z czasem doszliby do tego sami. Więc pomagamy im skrócić ten czas. Uczymy zawodników żeby stwarzali swój świat, budowali sobie odskocznie. Jeśli lubią rozmowy nie o piłce, to muszą sobie dzień urządzić tak, żeby była okazja do takiej rozmowy. Bo to się samo nie stanie. To jest trochę jak serwis samochodu. Trzeba chronić silnik gdy jest na najwyższych obrotach. Jeśli jedziesz na Euro, to nie ma co udawać, że nie jedziesz na Euro. Tak się przed presją nie uchronisz. To Euro cię dopadnie, musisz sobie przygotować ochronę. Zastanowić się, jak możesz temu silnikowi ulżyć. Nie przysparzaj sobie sam problemów. Skoro nie musisz ciągnąć przyczepy kempingowej, to jej nie ciągnij.
Czasem piłkarz mówi, że w ogóle się nie stresuje, a ja widzę co innego. Albo fizjoterapeuta mi mówi: on już jest cały napięty, już inaczej reaguje. Czasem to było widać gdy podpinałem zawodnika do zestawu biofeedbacku EEG. On mówi: dobrze się czuję, wiem co mam robić. A ja mam na biofeedbacku tak wysoki wskaźnik zestresowania, jakby mi się urządzenie zepsuło. Ale akurat te momenty to sól tej pracy - we współpracy ze wspomnianym fizjoterapeutą (i resztą sztabu) mając pół dnia do zawodów można było podjąć to wyzwanie i pomóc zawodnikowi "doregulować się", aby był mentalnie gotowy na start.
Czasem piłkarza ogranicza coś innego: złości się, że kolega obok nie gra tak, jak było ustalone i on ma przez to problemy. Rozmawiamy i o tym: czy możesz to zmienić? Jeśli możesz, spróbuj. Jeśli nie, wyrzuć to z głowy i rób swoje dobrze. Bo za chwilę zostaniecie razem uznani za problem drużyny. Zawodnika buduje się latami. Wpływ na to może mieć nawet pierwszy nauczyciel wuefu. Psycholog dokłada tylko swoją cegiełkę. I to jest bardzo ważne żeby to bardzo mocna wybrzmiało - sam psycholog zawodnika nie zbawi. Sukces to nie jest jego zasługa. Jest tylko jedną z wielu osób która ma możliwość wpływu na zawodnika.
I żeby ona coś zmieniła, to psycholog musi być akceptowany przez otoczenie piłkarza. Nawet tak bliskie jak menedżera, dziewczynę, trenera, mamę. Nie idziemy w utopię chcąc, żeby koniecznie wszyscy z otoczenia piłkarza byli w nas wpatrzeni, ale warto żeby przynajmniej orientowali się na czym taka praca polega. To zresztą najczęściej właśnie otoczenie namawia na pomoc psychologa, rzadko się zdarza że tak postanawia sam piłkarz. I jeśli gdzieś moja praca - w futbolu czy innych sportach - się kończyła, to bardzo często dlatego że się pojawiały nowe osoby w otoczeniu i sugerowały: może ten psycholog to niekoniecznie, spróbujmy inaczej. I ten podopieczny tracił wiarę we mnie, zajęcia nie przynosiły efektu. A on musi w to wierzyć. Że to co robimy ma sens. Przychodzi, bo wie że nie będę kolejną osobą, od której usłyszy: rany boskie, jesteś zawodowym piłkarzem, twardym gościem i weź się ogarnij, a nie zawracasz nam głowę takimi bzdurami. No i ważna jest współpraca z trenerem. Czy on sam jest ciekawy, co na tego piłkarza lepiej działa: kij czy marchewka. I czy zmieni podejście, jeśli mu podpowiemy.
- Juergen Klopp jest wulkanem energii i gdy wszystko idzie dobrze, on tą energią doładowuje piłkarzy. Ale potrafi też razić piorunami. A z drugiej strony, w taki wielkim klubie trener taki jak Klopp ma prawo powiedzieć: to piłkarz ma się tak zorganizować, żeby wyjść na boisko i myśleć tylko o grze. Ja nie dam rady rozwiązywać ich problemów pozapiłkarskich. Wystarczy, że rozwiązuję te, które się wiążą z ich graniem w piłkę. To jest niesłychanie mocna osobowość. Byłem na stadionie Borussii, gdy Klopp przyjechał z Liverpoolem na mecz pucharowy. Na boisku tacy dobrzy piłkarze, a gra była bardzo słaba. Dlaczego? Moja teoria, i nie tylko moja, była taka, że obecność Kloppa spętała piłkarzom nogi. On część tych piłkarzy wychował do wielkiej piłki. Z częścią nie mógł sobie poradzić. Na przykład z Henrikiem Mchitarjanem. I ci dorośli ludzie grali jak nie oni, bo przyjechał tata. Jedni chcieli mu pokazać: zobacz, tato, jestem dalej fajny. Inni chcieli pokazać: ty do mnie nie mogłeś trafić, a zobacz jaki jestem teraz dobry. Do tego trener Thomas Tuchel też odczuł to że przyjechał starszy kolega, który tak mocno wpłynął na jego karierę. I wyglądało to tak, że spętani tym wszystkim nie byli w stanie prosto kopnąć piłki albo zobaczyć coś co normalnie widzą. Obecność Kloppa była jak pole siłowe które kompletnie zaburzyło relacje w grupie. Wpłynęło i na piłkarzy, i na trenera. A piłkarze cały czas kontrolują, jak reaguje trener. Lubią widzieć, że jest pewny siebie. Jeśli widzą że traci pewność, to się w nich odkłada. Już może nie będą mu w stanie tak zaufać. To jest ciągła gra: trener patrzy czy piłkarze wytrzymują psychicznie, piłkarze patrzą czy wytrzymuje trener. Ta gra jest bardzo trudna. Ale i fascynująca.
Milik sensacyjnym królem strzelców? Lewandowski zagrozi Hiszpanii? [PISZĄ O POLSCE]