Polscy kibice mogli po cichu liczyć, że w 1/8 finału w Indian Wells Iga Świątek zmierzy się z Magdą Linette. Od drugiej rundy było już jednak wiadomo, że do tego nie dojdzie. Bo o ile 31-letnia poznanianka tylko początek pojedynku z Emmą Raducanu może uznać za udany. Brytyjka, która z kolei zaczęła spisywać się coraz lepiej, wygrała 7:6 (7-3), 6:2. Dzięki temu po raz pierwszy od września ubiegłego roku zwyciężyła w dwóch spotkaniach z rzędu. Jesienią w Seulu poszła za ciosem i zatrzymała się na półfinale. Szansę na powtórkę tamtego wyniku na kalifornijskiej pustyni odebrała jej wtorkowa porażka ze Świątek.
Trudno pewnie będzie zliczyć, ile razy od przeszło roku zestawiano 21-letnią liderkę światowego rankingu z młodszą o rok Raducanu. Najpierw były wspólnie w worku "młode i perspektywiczne, z sensacyjnym triumfem w Wielkim Szlemie na koncie", bo Polka triumfowała w 2020 roku we French Open, a rok później z sukcesu w US Open cieszyła się Brytyjka. Z czasem jednak zaczęto je sobie przeciwstawiać. Zawodniczka z Raszyna była przedstawiana jako wzór dobrego rozwoju kariery, a nad urodzoną w Toronto tenisistką zbierały się coraz ciemniejsze chmury.
Raducanu zaczęto wypominać marnowanie potencjału. Po życiowym sukcesie w Nowym Jorku ani razu już nie przeszła drugiej rundy w wielkoszlemowych zmaganiach. Zarzucano jej, że za mocno skoncentrowała się na pozyskiwaniu luksusowych sponsorów i aktywnościach medialnych zamiast na treningu. Do tego doszły bardzo częste zmiany szkoleniowców i problemy zdrowotne. Za sprawą tych ostatnich tenisistka rumuńsko-chińskiego pochodzenia przed przylotem do Indian Wells wystąpiła w tym sezonie tylko w dwóch imprezach. A w sumie rozegrała w nich zaledwie trzy mecze.
Niewiele też brakowało, by Brytyjka wycofała się tuż przed rozpoczęciem prestiżowej rywalizacji w Kalifornii. Narzekała na nawrót bólu w nadgarstku i zmagała się z chorobą. Na kort jednak wyszła i występem w tym turnieju wysłała jasny sygnał, że błąd popełnili ci, którzy ją już chcieli skreślić.
Po zwycięstwie w trzeciej rundzie nad 13. w rankingu WTA Beatriz Haddad Maią 6:1, 2:6, 6:4, co zajęło jej niespełna dwie i pół godziny, Raducanu rozpłakała się ze szczęścia. W mediach przypomniano, że to jej najcenniejszy wygrany mecz od US Open 2021. Brazylijka jest pierwszą zawodniczką z Top15 światowego rankingu pokonaną przez nią od tamtego czasu. W ćwierćfinale w Nowym Jorku odprawiła Szwajcarkę Belindę Bencic, ówczesną 12. rakietę globu. Teraz dopiero po raz drugi od tamtego pamiętnego startu wygrała trzy mecze z rzędu.
Pech do spraw zdrowotnych łączy Brytyjkę z inną przedstawicielką młodego pokolenia - Biancą Andreescu. Z mistrzynią US Open 2019 i triumfatorką zawodów w Indian Wells z tego samego sezonu Świątek zmierzyła się teraz w Kalifornii w poprzedniej rundzie. Starsza o rok Kanadyjka postawiła się jej mocniej w drugim secie, ale i tak faworytka zamknęła to spotkanie w dwóch partiach. W 1/8 finału więcej trudności Polka miała na otwarcie, a potem, gdy weszła na najwyższe obroty, to Raducanu nie miała za wiele do powiedzenia.
Z tenisistką trenera Tomasza Wiktorowskiego zmierzyła się ona po raz drugi w karierze, w ubiegłym roku w ćwierćfinale w Stuttgarcie przegrała 4:6, 4:6. Na wstępie rozpoczętego dopiero o godz. 5 rano w środę czasu polskiego meczu pokazała się z dobrej strony. Ale to jedynie odroczyło zakończenie meczu i sprawiło że kibice mieli do oklaskiwania więcej brawurowych akcji.
Brytyjka swoją postawą wymusiła na faworytce w pierwszej części meczu precyzyjną grę. Gdy Polce brakowało dokładności, to w trzecim gemie musiała bronić się dwukrotnie przed stratą podania. Wcześniej sama nie wykorzystała dwóch szans na breaka. Początkowo w secie otwarcia była też nieco nerwowa. Ale wystarczyło, że w szóstym gemie przyśpieszyła i poprawiła grę, przeciwniczka dołożyła podwójny błąd serwisowy i Świątek zanotowała jedyne w tej partii przełamanie. Potem już coraz częściej rozprowadzała rywalkę po korcie, a seta zakończyła asem.
Drugi był już popisem siły i dominacji pierwszej rakiety świata. Brytyjce trzeba oddać, że próbowała i kilka razy błysnęła ładnymi uderzeniami w linię czy po skosie. Ale Polka nic sobie z tego nie robiła. Widać było u niej dużą determinację, a komentarzy telewizyjni i kibice zachwycali się jej kolejnymi udanymi zagraniami. Na wiele pochwał zasłużyła po raz kolejny w ostatnich dniach m.in za grę w defensywie.
Od stanu 1:1 kolejne gemy trafiały już wyłącznie na jej konto. O ile pierwsze w tej partii przełamanie zaliczyła dopiero po wykorzystaniu piątego break pointa, to potem straciła w sumie zaledwie dwa punkty.
O trzeci z rzędu półfinał turnieju WTA (w Dosze triumfowała, a Dubaju przegrała w finale z Czeszką Barborą Krejcikovą) Świątek zagra niespodziewanie z Soraną Cirsteą. Będąca obecnie 83. rakietą świata Rumunka w 1/8 finału pokonała rozstawioną z numerem piątym Caroline Garcię 6:4, 4:6, 7:5. Francuzka przed występem w Indian Wells była w finale w Monterrey. Ze starszą o 11 lat rywalką Polka zmierzyła się dotychczas raz - w 1/8 finału Australian Open 2022 wygrała 5:7, 6:3, 6:3.
Komentarze (70)
Pokaz siły Igi Świątek. Odrodzenie rywalki nie wystarczyło. Demolka w drugim secie
Pójściem na ilość - słowotokiem nie osiąga się lepszej jakości tekstu.
Amatorszczyzna.
Niech pani się dowie, jakie kontuzje i jak poważne miała jedna i druga.