• Link został skopiowany

PIŁKA NOŻNA. Rozmowa z Tadeuszem Pawłowskim, który w poniedziałek ma zostać trenerem Polaru Wrocław

Artur Brzozowski: W poniedziałek ma Pan dać odpowiedź działaczom Polaru, czy zostanie Pan trenerem ich drużyny. Podjął już Pan tę decyzję?

Tadeusz Pawłowski: Praktycznie tak. Doszedłem do porozumienia z klubowymi działaczami i wszystko wskazuje, że zostanę trenerem Polaru. Do ustalenia pozostało już tylko kilka punktów naszej umowy, które mam nadzieję uzgodnimy sobie w poniedziałek rano.

Piłkarska legenda Śląska zostaje trenerem Polaru. Dla wielu kibiców Śląska to wielka niespodzianka, a nawet sensacja. Na gazetowym forum internetowym niektórzy fani drużyny z Oporowskiej apelują: "Panie Tadeuszu, po co Pan idzie do Polaru, przecież to Śląsk jest Pana klubem?!".

- Faktycznie, ale co ja mogę zrobić? Chciałbym przeprosić kibiców Śląska i wytłumaczyć im, że jestem człowiekiem, który nigdzie sam się nie wprasza. Myślałem, że w nowo budowanym Śląsku znajdzie się jakieś miejsce dla mnie. Nie chciałem być tam trenerem i byłem gotowy społecznie pomagać tej drużynie, ale stało się inaczej. Praca trenera nie wybiera i jeśli chce się zaistnieć, to nie można odrzucać propozycji z drugoligowego klubu. Przecież dla mnie to spore trenerskie wyzwanie.

Czy prowadzenie Polaru ma być pokazaniem się, przypomnieniem w polskim środowisku piłkarskim?

- I tak, i nie. Mówiąc szczerze, to ja bardzo lubię tę pracę. Przecież przez całe życie grałem w piłkę, a przez ostatnich 15 lat pracowałem w zawodzie trenera. Wykonuję tę pracę solidnie, ale przede wszystkim dla mnie to wielka przyjemność. Z drugiej strony trenowanie nie jest dla mnie jedyną szansą zarobienia na życie. Rzeczywistość nie zmusza mnie do szukania w piłce zarobku. Na szczęście jestem człowiekiem niezależnym finansowo.

Jak długo w ostatnim czasie był Pan poza futbolem?

- Ponad rok temu skończyłem pracę szkoleniową w szwajcarskim zespole Saint Margariten. Później zaangażowałem się w tworzenie w Polsce oddziału austriackiej firmy Enjo, która zajmuje się sprzedażą ekologicznych środków czyszczących. Firma ma siedziby w 22 krajach świata, m.in. w USA, Australii, Anglii i krajach Skandynawii. Do Polski przyjechałem pod koniec stycznia i od tamtej pory zajmowałem się głównie sprawami firmy, ale oczywiście chodziłem w tym czasie na drugoligowe mecze Śląska.

Otrzymując propozycję z Polaru, stwierdził Pan, że jest nią ogromnie zaskoczony. Nie zamierzał Pan już pracować w zawodzie szkoleniowca, tylko poświęcić się biznesowi?

- W tym momencie naprawdę nie myślałem o trenerce. Chciałem uporządkować wszystkie sprawy związane z firmą, a dopiero później powrócić do futbolu.

Większość kibiców kojarzy Pana jako wybitnego piłkarza Śląska, ale dla młodego pokolenia fanów piłki jest Pan częściowo postacią anonimową.

- Starzy wrocławscy kibice jeszcze mnie chyba pamiętają. To bardzo miłe. W piątek, gdy prowadziłem trening na Polarze, na trybunach usiadło kilku mężczyzn i słyszałem, jak rozmawiali między sobą. - Pamiętasz jak ten Pawłowski świetnie grał? - No pewnie, jak mogę nie pamiętać. To dopiero był zawodnik! - docierało do mnie z trybun. Oczywiście, że wiele osób pamięta mnie głównie z tego, że nie strzeliłem rzutu karnego Wiśle Kraków, ale inni dobrze zdają sobie sprawę, że coś dobrego dla Śląska zrobiłem.

A wielu młodych kibiców Śląska rzeczywiście mnie nie kojarzy. W tym roku byłem na pogrzebie Rolika, zabitego kibica Śląska. Gdy wychodziłem z cmentarza, podszedł do mnie jeden z kibiców i mówi: - Panie, podwieź mnie pan do miasta. - Dobra - mówię, siadaj. Jedziemy i rozmawiamy o Śląsku. W pewnym momencie pytam się go: A ty wiesz, kto cię wiezie? Nie wiedział, to zacząłem mu podpowiadać. - Wiesz, kto dla Śląska zdobył najwięcej bramek w meczach pierwszoligowych i europejskich pucharach? Zaczął zgadywać, wymieniał nazwiska chyba Jasia Sybisa, Kudyby, ale nie trafił. Dopiero mu wytłumaczyłem, kim jestem. Ale ja tych kibiców szanuję, przede wszystkim za przywiązanie do Śląska, do barw i klubowego herbu, że dla nich ten klub to coś ważnego.

Polar jest nisko w tabeli, poza tym nadal nie wiadomo, czy firma Whirpool zdecyduje się sponsorować zespół. Nie boi się Pan, że problemy organizacyjno-finansowe mogą mieć wpływ na grę drużyny?

- Szczerze mówiąc, boję się, ale podczas rozmów działacze zapewniali mnie, że klub ma środki, aby zabezpieczyć budżet do końca sezonu.

Doszedł Pan już do przyczyn kryzysu drużyny Polaru? To kwestia psychiki czy umiejętności?

- Na pewno trudno jest po trzech dniach funkcjonowania przy zespole ocenić drużynę. Mecze drugiej ligi obserwowałem wiosną tego roku, gdyż chodziłem na spotkania Śląska, i uważam, że różnica poziomów pomiędzy zespołami nie jest zbyt duża. Mądrą pracą z zawodnikami, przede wszystkim nad poprawą ich umiejętności taktycznych, można wiele poprawić. Przecież w Polarze jest kilku graczy o dużych umiejętnościach, którzy mieliby pewne miejsce w czołowych zespołach drugiej ligi. O klasie Marka Grabowskiego nie muszę chyba opowiadać, bardzo liczę na dobrą grę Pawlaka czy Sorbiana, którzy wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi. Poza tym dostrzegłem, że w kadrze zespołu znajduje się kilku utalentowanych młodych piłkarzy.

Wrócił Pan do Wrocławia po wielu latach nieobecności. W futbolu wiele przez ten czas zmieniło się na gorsze. Pafawag, klub którego jest Pan wychowankiem, już nie istnieje, a Śląsk gra zaledwie w III lidze. Jak Pan skomentuje takie smutne fakty?

- Czuję wielki żal. Strasznie szkoda takich klubów, jak: Pafawag, Ślęza, Włókniarz Stabłowice czy Pogoń Leśnica. Z tych zespołów wywodziło się wielu utalentowanych zawodników.Wówczas praktycznie w każdej dzielnicy Wrocławia był mały klub, który odciągał młodzież z ulicy. W Pafawagu wychowali się bracia Balcerzakowie, Pluciński, Walkowiak czy ja. Wychowankiem Ślęzy był na przykład Tadziu Wanat. Przypomnę tylko, że cała plejada doskonałych młodych zawodników z tamtych czasów, takich jak Tarasiewicz, Prusik czy Nocko, to chłopcy z wrocławskich podwórek. Drużynę Śląska, która zdobyła mistrzostwo Polski, w 60 procentach tworzyli zawodnicy wywodzący się z tego regionu, z Dolnego Ślaska. Drugi poważny problem to baza piłkarska we Wrocławiu. Jest bardzo zła, gorsza niż wtedy, gdy ja grałem.

Występował Pan w Śląsku, który sięgał po największe sukcesy w historii klubu. Zdobywaliście mistrzostwo i Puchar Polski, w europejskich pucharach rywalizowaliście z takimi firmami, jak: Liverpool, Borussia Mönchengladbach czy Napoli. Co Pan sobie myśli, gdy widzi dziś Śląsk grający w III lidze z takimi zespołami, jak Górnik Murcki Kostuchna czy Swornica Czarnowąsy?

- Normalnie nie chce mi się w to uwierzyć. Tak naprawdę to ja dalej nie wierzę, że Śląsk gra w III lidze! Czuję wielki żal, że po wielkim piłkarskim Śląsku pozostały tylko wspomnienia. Ludzie, którzy są za to odpowiedzialni, rozmienili na drobne ten kultowy klub. Przez wiele lat podejmowali sporo nieodpowiedzialnych decyzji, przeprowadzając wiele nieprofesjonalnych transferów. Osobna historia to zatrudnianie trenerów, którzy tylko "wydoili" klub z pieniędzy. Wszystko to było wyjątkowo nieprofesjonalne.

Śląsk w ekspresowym tempie spadł z I do III ligi. W rundzie wiosennej minionego sezonu chodził Pan na spotkania drugoligowego wówczas Śląska - uważa Pan, że piłkarze wrocławskiego zespołu byli rzeczywiście tacy słabi, czy rywale mocni. A może to współczesne pokolenie młodych zawodników Śląska nie jest utalentowane?

- Ta młodzież ma ogromne braki na starcie. Moje pokolenie młodych piłkarzy, jak przychodziło grać do Śląska, to pod względem technicznym i piłkarskim było już solidnie ukształtowane. Niedawno w Szwajcarii byłem na konferencji trenerów, gdzie dyskutowano m.in. na temat treningów młodych zawodników. Na zachodzie Europy uważa się, że już 15-letni gracz musi mieć jakieś piłkarskie podstawy i w pewnym sensie powinien być przygotowany do profesjonalnego futbolu. A co jest u nas? W Polsce o graczu, który ma 23, 24 lata, mówimy, że jest młodym piłkarzem i ma jeszcze czas. To absurd. Ja miałem 17 lat, jak w Zagłębiu Wałbrzych debiutowałem w I lidze, a taki Mirek Pękala debiutował w Śląsku, mając 16 lat. A wracając do współczesnego Śląska - jeśli ci zawodnicy spadli z II do III ligi, to oznacza, że nie są jakoś specjalnie utalentowani.

Myśli Pan, że jeszcze kiedykolwiek będzie pracował w Śląsku?

- Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Jak ktoś mi złoży propozycję, to nigdy nie odmówię swojemu ukochanemu klubowi.

Ta wspaniała mistrzowska drużyna z lat 70. rozsypała się po Polsce i świecie. W ostatnim czasie ze Śląskiem jako trener związany jest tylko Janusz Sybis, a na trybunach z byłych zawodników tamtego zespołu zasiada tylko Pan. Nikogo innego na Oporowskiej nie widać.

- Życie zmusiło nas do tego, że chłopaki rozjechali się po świecie. Józiu Kwiatkowski i Mirek Pękala są w Austrii, Zyga Garłowski w Australii, Olesiak i Faber mieszkają w Niemczech, a Jasiu Erlich, niestety, zmarł w Szwecji.

Od tamtego czasu nigdy nie udało się zebrać we Wrocławiu tej starej, mistrzowskiej drużyny. A przecież rok temu minęło 25 lat, jak zdobyliście jedyny dla Śląska tytuł mistrzów Polski.

- Też dziwię się działaczom Śląska, że mimo kilku ważnych rocznic nie zrobili nic, aby zebrać tamtą mistrzowską drużynę i pokazać ją kibicom we Wrocławiu. Szkoda, bo lata nam lecą i niedługo wcale nie będziemy mogli już grać w piłkę.