• Link został skopiowany

Lech Poznań. Kasprze Hamalainen, do zobaczenia w lutym? [OPINIA]

Historia z Kasprem Hamalainenem pokazuje, że Lech Poznań nauczył się żegnać z piłkarzami. Nie bez znaczenia jest tu osoba Fina - człowieka wyjątkowego na boisku i poza nim. Czy to z grzeczności obie strony nie powiedziały sobie: To już koniec?
FK Sarajevo - Lech Poznań 0:2. Kasper Hamalainen
PIOTR LEŚNIOWSKI

Lech Poznań miał wielki problem z zawodnikami, którzy przestawali grać dla niego w piłkę. Chyba największym rozczarowaniem był sposób, w jaki klub rozstał się ze swoim kapitanem, reprezentantem Polski, Bartoszem Bosackim: po cichu, bez pamiątkowej koszulki, czy zdjęcia w antyramie.

Jeszcze gorzej został potraktowany Hernan Rengifo. Przez ponad dwa sezony Peruwiańczyk zdobywał bramki dla Kolejorza, gdy jednak odmówił podpisania nowej umowy, nie pozwolono mu wypełnić ważnego przecież kontraktu. Było zesłanie do rezerw, absurdalne zarzuty o brak zaangażowania w grę i wybieranie sobie meczów, w których chce mu się grać (słynne oskarżenia o czyste getry po meczu w Stalowej Woli). Wreszcie pozbycie się z klubu zdołowanego gracza, żeby zarobić choć trochę na transferze.

Tym bardziej przełomowe były słowa wiceprezesa Lecha Poznań Piotra Rutkowskiego, który latem oznajmił, że nie sprzeda Kaspra Hamalainena. Że machnie ręką na kilkaset tysięcy euro i pozwoli grać Finowi do końca grudnia, czyli do ostatnich dni umowy piłkarza. Tak naprawdę to wtedy Kolejorz zaczął się żegnać z przybyszem z Północy. W niedzielę, przy okazji meczu z Zagłębiem Lubin mieliśmy ostatni (?) akcent tego pięknego, stylowego rozstania.

Lech Poznań ryzykował wiele, bo piłkarze w ostatnim półroczu pracy często myślą już o tym, co będzie później. Siłą rzeczy w piłkę grają wtedy słabiej. Przerabialiśmy to choćby z Semirem Stiliciem, który w ostatnich miesiącach w Lechu był cieniem samego siebie.

Przez sporą część rundy Kasper Hamalainen też wpisywał się w tę tendencję - spisywał się dużo poniżej oczekiwań, czym specjalnie nie wyróżniał się na tle drużyny.

Potem to jednak gole reprezentanta Finlandii zaczęły się pokrywać ze zwycięstwami zespołu Jana Urbana. A każde kopnięcie do siatki sprawiało, że nieuchronne rozstanie będzie trudniejsze, niż można się było spodziewać jeszcze kilka tygodni wcześniej. Wszystko wskazuje na to, że w niedzielę Kasper Hamalainen zagra ostatni raz w koszulce Lecha Poznań. Sam zawodnik mówi, że szanse na pozostanie przy Bułgarskiej na kolejne lata są "bardzo, bardzo, bardzo małe".

Kto jednak dokładnie wsłuchuje się w wypowiedzi samego lechity, jak i przedstawicieli klubu, ten musi zauważyć, że z niczyich ust nie padły słowa, że to już definitywny koniec.

Dwa dni przed meczem z Zagłębiem Lubin Kasper Hamalainen był na rozmowach z władzami Kolejorza (sprawy toczyły się do końca, co tłumaczy nieco klub, który nie zapraszał kibiców na mecz pożegnalny Fina, co mogłoby ściągnąć na widownię więcej ludzi). Przełomu nie było, ale strony umówiły się, że jeżeli piłkarz nie znajdzie nowego klubu do końca stycznia, czy do zakończeniu okresu transferowego w wielu europejskich ligach, Kasper Hamalainen będzie mógł wrócić do negocjacji w Poznaniu. Nie oznacza to oczywiście, że w lutym znów zobaczymy tego gracza przy Bułgarskiej, ale jakaś tam szansa jest.

Do tego czasu Kasper Hamalainen będzie się chciał przekonać, ile wart jest na rynku gracz, który ma za sobą trzy lata świetnej gry w ekstraklasie i który lada chwila będzie miał na koncie pół setki meczów w reprezentacji Finlandii. A że zbliża się też do trzydziestki, to prawdopodobnie podpisze swój ostatni poważny kontrakt piłkarski. Mówiąc wprost: za swoje usługi oczekuje więc wynagrodzenia, którego Lech Poznań nie jest mu w stanie zapewnić (czy zdecydowanie wyższy kontrakt pozwoliłby przekonać piłkarza do pozostania w Polsce?). Wspomnienia sprzed dokładnie pięciu lat, gdy klub rozbił bank, by zatrzymać Manuela Arboledę, są zbyt świeże. Kojarzą się z mało rozsądnymi podwyżkami dla zawodników, które zaprowadziły klub na skraj bankructwa. Absolutnie nie dziwię się, że Lech mówi "pas", albo w ogóle nie siada do licytacji, nawet jeżeli przy stole siedzi tak wyjątkowy człowiek i piłkarz jak Kasper Hamalainen.

Być może w lutym sytuacja będzie inna. Być może...

Czy to Lech Poznań, czy każdy inny klub nie będzie miał łatwych rozmów z Kasprem Hamalainenem, który wymyka się stereotypowi piłkarza. Jest w tym oczywiście coś z braku profesjonalizmu, gdy dorosły facet zasłania się zdaniem żony i troską o wychowanie dziecka, gdy mówi o swoich planach zawodowych. Ale tylko pozornie. Już wcześniej przecież Kasper Hamalainen potrafił się wystarać o dłuższe wolne w klubie, by mieć czas na podróż poślubną, a latem dołączył do drużyny z parodniowym poślizgiem, bo chciał być przy narodzinach syna, swojego pierwszego dziecka. Wystarczyło spojrzeć wtedy na Fina, by przekonać się, że są w jego życiu rzeczy ważne i ważniejsze, a wśród tych drugich bez wątpienia są najbliżsi.

Kto ma za złe żonie Kaspra Hamalainena, że "zabiera" piłkarza Lechowi Poznań, musi wiedzieć, że bez jej udziału... Fin w ogóle by tu nie trafił. Kolejorzowi było bowiem łatwiej namówić zawodnika na przyjazd do Polski, gdy okazało się, że para podjęła decyzję o wyjeździe ze Sztokholmu.

Tak się akurat składa, że po raz drugi w tym roku Lech Poznań traci cennego piłkarza, którego chciał zatrzymać na lata. Znów - tak jak w przypadku Zaura Sadajewa w czerwcu - przegrywa z ich sprawami osobistymi. Co nie oznacza, że nie walczył. Tak jak próbował sprowadzić do Polski matkę Czeczena, tak starał się przekonać żonę Kaspra Hamalainena do Poznania, znalazł jej tu pracę. Można było oczywiście w ogóle nie angażować się we współpracę z oboma piłkarzami, skoro wcześniej było wiadomo, że mają takie - nazwijmy to - wady. Gdyby jednak ich nie mieli, to ze swoimi umiejętnościami omijaliby polską ligę szerokim łukiem. Byliby poza finansowym zasięgiem Lecha Poznań. A tak? Trzeba być szczęśliwym, że przez trzy lata mogliśmy cieszyć oko grą takiego gościa jak Kasper Hamalainen.

PS Jeżeli w niedzielę Fin znów zdobędzie bramkę, będzie najlepszym zagranicznym strzelcem ligowym w historii Lecha Poznań. Dziś ma 33 gole, czyli tyle samo co dotychczasowy lider, Artjoms Rudnevs, który grał tu rok krócej, ale wyłącznie w ataku, w przeciwieństwie do Kaspra Hamalainena. Ten napastnikiem bywał tylko z konieczności.

Więcej o:
Dodawanie komentarzy zostało wyłączone na czas ciszy wyborczej