• Link został skopiowany
Tylko u nas

Wybiła 20:00 i okazało się, jak Polacy potraktowali święto siatkówki. Przykre obrazki

Jakub Balcerski
Sir Safety Perugia zdobyła ostatni punkt, a Kamil Semeniuk uniósł ręce wysoko w górę i zaczął cieszyć się wraz z kolegami z awansu do finału Ligi Mistrzów. Jego klub pokonał 3:0 (25:23, 25:23, 25:22) Halkbank Ankara i Polak zagra o triumf w całych rozgrywkach przed własną publicznością w Łodzi. To znaczy: oby zagrał, bo w piątek przyjmujący nawet nie wszedł na boisko.
Puste miejsca na trybunach w trakcie półfinału Ligi Mistrzów w Łodzi
Fot. Jakub Balcerski, Sport.pl

Final Four Ligi Mistrzów siatkarzy wróciło do Łodzi po 16, a do Polski po dziewięciu latach. Harmonogram spotkań ułożył się jednak w ten sposób, że polskim kibicom trudno było odpowiednio uczcić to święto siatkówki od samego początku.

W końcu pierwszy mecz interesował ich tylko pod kątem tego, kto zostanie rywalem Aluronu CMC Warty Zawiercie lub Jastrzębskiego Węgla w finale prestiżowych rozgrywek. Po dość jednostronnej rywalizacji awans do niedzielnej walki o złoto weszła Sir Safety Perugia. Niestety, w trakcie spotkania trybuny Atlas Areny nie były tak zapełnione, jak można byłoby na to liczyć w przypadku finałów najważniejszych europejskich rozgrywek w świecie siatkówki.

Zobacz wideo Lewandowski buduje imponującą posiadłość! To tu może zamieszkać po karierze

Tak zaczęło się święto siatkówki w Łodzi. Bilety nawet za 11,50, a na trybunach przykre obrazki

Cóż, fakt, że tego wieczoru na boisku nie widzieliśmy żadnej polskiej drużyny zrobił swoje. Polscy fani skupili się na sobocie i niedzieli, gdy to mają zagwarantowane. Tym samym w piątek w łódzkiej hali zasiadło, jak podała Europejska Federacja Siatkówki (CEV) w pomeczowym raporcie, 4884 kibiców.

To oczywiście żadna kompromitacja, bo zazwyczaj gdy u gospodarza turnieju nie gra nikt z tego kraju, trudno spodziewać się trybun wypełnionych do ostatniego miejsca. Nawet w kraju tak pozytywnie szalonym na punkcie siatkówki jak w Polsce. Kibiców jak na mecz dwóch zagranicznych drużyn i tak było całkiem sporo. Ale taki obrazek - puste miejsca, a i niemal całe niewypełnione sektory - zawsze jest jednak przykry. Już przed meczem było widać, że kilka miejsc w hali pozostanie wyraźnie pustawych, a o 20:00 stało się jasne, że większość fanów skupiła się na polskich meczach.

Puste sektory Atlas Areny w Łodzi podczas półfinału siatkarskiej Ligi Mistrzów
Puste sektory Atlas Areny w Łodzi podczas półfinału siatkarskiej Ligi MistrzówFot. Jakub Balcerski, Sport.pl

Najbardziej zapełnione były środkowe sektory hali - zwłaszcza te po stronie szatni, gdzie oba zespoły schodziły z boiska i miały umiejscowione ławki rezerwowych: od M do S. Nieźle wyglądało to też na tych oznaczonych literami F, E i D, po drugiej stronie. Niemalże zupełnie puste były te skrajne - W, A, J i H. Tam do końca meczu pozostało mnóstwo wolnych miejsc.

Ceny biletów na oba półfinały, zarówno ten piątkowy, jak i polski, rozgrywany kolejnego dnia pomiędzy Jastrzębskim i Zawierciem, kosztowały tyle samo - w oficjalnej sprzedaży zaczynały się od 74 złotych. Nie były bardzo wysokie, ale może gdyby nieco obniżyć te na mecz, który Polaków interesował znacznie mniej, to i frekwencja byłaby wyższa. Inna sprawa, że wejściówki można było też zdobyć dzięki stronom odsprzedażowym, a tam były już bardzo tanie. Na godzinę przed meczem można było je kupić nawet za 11,50.

Semeniuk nawet nie zdjął bluzy. Tylko bawił się z kibicami

Polscy kibice mogli w piątek liczyć tylko na to, że na boisku w barwach Perugii zobaczą Kamila Semeniuka. Niestety, nawet jego na nim zabrakło. W meczu nie zagrał też inny Polak ze składu włoskiej drużyny, Łukasz Usowicz.

Fanom mogło być przykro, ale trener Perugii Angelo Lorenzetti był nieubłagany, nie wpuścił ich na boisko. Zwłaszcza to, że pozostawił Semeniuka w kwadracie przez całe spotkanie, było niespodzianką. Dopiero po meczu okazało się, że zatrzymał go niedawno odniesiony uraz.

Polski przyjmujący nawet nie zdjął bluzy. Przed meczem się rozgrzewał, w przerwach podbijał piłkę z partnerami, ale w trakcie spotkania był już tylko jego obserwatorem. Wspierał swoich kolegów jedynie zza band reklamowych, klaszcząc i bawiąc się z kibicami, którzy dotarli do Łodzi z Włoch.

Może nie było ich tak wielu, jak niektórzy by się spodziewali, ale byli zdecydowanie najgłośniejsi w całej hali. Ubrani w białe koszulki z logo klubu śpiewali, podskakiwali i ciągle uderzali o dłonie specjalnie przygotowanymi klaskaczami. To te znane już z włoskich hal, pełniące dwie funkcje - były też rozkładane przy każdym bloku, bo wydrukowano na nich zrozumiały każdemu napis "Murato". A śpiewane przez nich "Sara perche ti amo" porwało całą Atlas Arenę.

W kontekście Semeniuka trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że nie było wielu momentów, gdy Perugii Polak koniecznie przydałby się na boisku i włoski zespół mógłby odczuć jego nieobecność. Grający na przyjęciu Yuki Ishikawa i Ołeh Płotnycki spisywali się naprawdę dobrze. Niestety, prawda jest taka, że może nawet nie zagrać w finale. Choć może w nim nastąpi więcej zwrotów akcji, będzie przebiegał wedle gorszego scenariusza dla Perugii i wtedy przydałby się jej ktoś, kto da nadzieję na odwrócenie losów spotkania. Wtedy Semeniuk mógłby się pojawić choćby na kilka piłek, pomimo urazu. W piątek niczego nie trzeba było odwracać.

Perugia wjechała na autostradę do finału i nikt nie był w stanie jej zatrzymać

Zaczęło się jednak od sporego szoku. Drużyna z Ankary, która była tu skazywana na pożarcie, zupełnie zaskoczyła Włochów z Perugii. Mieli być chłopcami do bicia - w końcu sezon ligi tureckiej skończyli dopiero na ósmym miejscu, a niedawno klub zmienił też trenera i Radostin Stojczew zastąpił Igora Kolakovicia. A tu od pierwszej piłki uwidoczniła się u nich silna zagrywka, umiejętnie kończone ataki i siła, z jaką Turcy uderzali kolejne piłki. To wszystko sprawiło, że to drużyna, która była tu skazywana na porażkę, weszła w to spotkanie dużo lepiej.

Impet, z jakim forsowała szeregi rywala, Perugii udawało się jednak stopniowo wyhamowywać. Już w połowie seta było po równo, a na przestrzeni całej partii lepsi byli już Włosi. Choć musieli to zwycięstwo - 25:23 - wyrwać po wyrównanej końcówce. Kluczowe punkty raz za razem zdobywał przyjmujący Japończyk Yuki Ishikawa, a seta skutecznym blokiem zakończył atakujący Wassim Ben Tara.

Drugą partię Perugia wygrała tym samym wynikiem. Ale ten o wiele gorzej oddawał przebieg seta, bo Włosi mniej (przy 19:18 i 23:22) lub bardziej (przy 10:7, a potem 22:18) kontrolowali już grę. Kilka błysków geniuszu Ishikawy, który zdobył siedem punktów, dobry poziom przyjęcia i sporo presji wywieranej zagrywką, nawet pomimo popełnianych przy niej błędów, wystarczyło, żeby nie pozwolić Halkbankowi wyjść na prowadzenie nawet przez moment.

Pozostało postawić "kropkę nad i". W tak ważnych meczach to bywa najtrudniejsze. Tylko że Perugii na boisku wychodziło wiele nawet w niełatwych sytuacjach. Gdy Turcy prowadzili jednym punktem na początku trzeciej partii, Perugia wygrała długą akcję po efektownym bloku i kibice w łódzkiej hali wystrzelili w górę razem z całą włoską drużyną. Halkbank nie pomagał sobie, frustrując się pojedynczymi spornymi sytuacjami rozstrzyganymi na korzyść Perugii. Długo nie mógł odzyskać odpowiedniego rytmu. A Włosi wjechali na autostradę do finału Ligi Mistrzów i już do końca z niej nie zjechali. Choć Halkbank doszedł ich nawet na jeden punkt (22:21), to na koniec byli lepsi w trzeciej partii 25:22 i całym meczu 3:0.

Oto rywal Polaków. Zobaczymy, czy jego kibice będą się tak cieszyć po finale

Takie mecze często wygrywa się wykorzystywaniem momentów słabości rywala. I Perugia doskonale wiedziała, jak to robić. A jeśli ma się przewagę jak Halkbank na początku pierwszego i trzeciego seta, ale nic nie wynika z niej w dalszej części partii, to trudno oczekiwać, żeby ograć tak świetną drużynę jak ta Włochów. Takie sytuacje trzeba wykorzystywać.

W tym półfinale chwilami brakowało czystej siatkarskiej jakości i gra nie stała na wybitnym poziomie, ale warto docenić Perugię, która gdy zyskała dobry rytm, to ruszyła po swoje i nikt nie był jej już w stanie powstrzymać. W końcówce trzeciej partii mecz zamienił się w świętowanie na sektorze ich rozśpiewanych kibiców.

Czy Perugia postraszyła polskie kluby? To nie był poziom, na który zawiercianie i jastrzębianie, nie byłyby w stanie się wznieść. Wiele będzie jednak zależało od tego, co stanie się w sobotnim półfinale i bezpośredniej rywalizacji pomiędzy drużynami z PlusLigi. A może nawet bardziej od tego, w jakiej formie będą po nim oba zespoły.

Na razie Włosi mogą się cieszyć, bo ich klub drugi raz w historii znalazł się w finale LM. Poprzednio grali o złoto tych rozgrywek w sezonie 2016/2017, gdy ulegli Zenitowi Kazań. Teraz zagrają z lepszym z pary Aluron CMC Warta Zawiercie - Jastrzębski Węgiel. Swojego rywala poznają po meczu, który rozpocznie się w sobotę o godzinie 14:45. I oby prorocze stały się słowa spikera, który jeszcze w trakcie meczu mówił o świętujących kibicach Perugii: "Zobaczymy, czy będą się tak cieszyć w niedzielę".

Więcej o: