Dawid Kubacki dziesiąty, Kamil Stoch 14., Paweł Wąsek 15. - polscy skoczkowie zajęli niezłe miejsca w niedzielnych zawodach Pucharu Świata w Ruce. Ale musimy być uczciwi i podkreślić: naszym zawodnikom pomogła pogoda, a innym okropnie przeszkadzała. Niestety, zobaczyliśmy jednoseryjną loterię, którą nie umiał zarządzać ani dyrektor Pucharu Świata Sandro Pertile, ani nie umieli tego zrobić jego wszyscy ludzie.
Aleksander Zniszczoł 104 metry, Markus Eisenbichler 94,5 metra, Timi Zajc 99,5 metra, Halvor Egner Granerud 71,5 metra, Michael Hayboeck 70 metrów - musieliśmy zobaczyć aż tak fatalną serię skoków, żeby Pertile przestał stać jak słup soli. Wszystkie te spadki na bulę szef Pucharu Świata obserwował z przymrużonymi oczami. W końcu przejrzał na nie, zbliżył krótkofalówkę do ust i nakazał, by organizatorzy wydłużyli rozbieg skoczni. Najpierw o jedną pozycję, a gdy to nic nie dało - Johann Andre Forfang osiągnął tylko 96,5 metra - to o jeszcze jedną. I co? Eureka! Skoki narciarskie z parodii samych siebie mogą stać się ciekawym, fajnym sportem do oglądania. Wystarczy dobre zarządzanie, gdy warunki są trudne.
Po antypokazach w wykonaniu naprawdę przecież dobrych zawodników zobaczyliśmy popisowe loty innych dobrych skoczków - Andreas Wellinger poleciał 146,5 metra, a Stefan Kraft - 145. Oni prowadzili, a takiemu Granerudowi pozostały tylko gorzkie słowa. Że może faktycznie jego przyszłość jest w ping-pongu.
Przebranżowienie się jednemu z najlepszych skoczków ostatnich lat pan dyrektor Pertile zaproponował w odpowiedzi na krytykę, która jego i innych działaczy spotkała po wydarzeniach z soboty. Wtedy Granerud i m.in. Robert Johansson na wietrznej loterii wyciągnęli parszywe losy już w kwalifikacjach. Odpadli, a później mówili, że włączanie im i innym skoczkom zielonego światła w fatalnych warunkach pogodowych to igranie ze zdrowiem, natomiast utrata szans na sprawiedliwą rywalizację to "po prostu g***o".
- Skoki narciarskie to sport uprawiany na świeżym powietrzu. Jeżeli sportowcy nie są w stanie zaakceptować, że warunki dla każdego z nich mogą się różnić, to może powinni zmienić dyscyplinę na ping-pong albo coś innego. Moim zdaniem wszystko przebiegło prawidłowo - odpowiadał na skijumping.pl Pertile.
A Granerud odpowiedział mu po świetnym skoku w niedzielnych kwalifikacjach (143,5 metra i ósme miejsce) tak:
Koniec końców wyszło, że racja dyrektorska jest najważniejsza. W konkursie Granerud przybulił najmocniej ze wszystkich poszkodowanych. No i mówił przed kamerą Eurosportu, że może faktycznie ten ping-pong to nie jest taki głupi pomysł.
Możemy mieć podobne odczucia. Za nami dopiero trzeci i czwarty konkurs nowego sezonu, a my już jesteśmy w starej, niedobrej sytuacji - zaczęliśmy zimę bardzo źle, jak przed rokiem. Wtedy już po trzech konkursach nie mieliśmy ani jednego skoczka, który we wszystkich zdobywałby pucharowe punkty. Teraz po czterech konkursach nie mamy nikogo, kto zawsze wchodziłby chociaż do drugiej serii, do top 30. A to jest przecież granica przyzwoitości. Dla kadry z takim zapleczem jak nasza, z takimi pieniędzmi, z takimi możliwościami to musi być absolutne minimum. Wypełniane regularnie przez tych wszystkich pięciu gości, których wysyłamy na kolejne weekendy Pucharu Świata.
Tymczasem w Ruce w sobotę (nie bez winy wiatru, ale jednak) przepadł Wąsek, a w niedzielę przepadł Zniszczoł. Marnym pocieszeniem jest dziesiąte miejsce Kubackiego, 14. Stocha i 15. Wąska. Widzieliśmy, że wszyscy byliby sklasyfikowani dużo dalej (no, może z wyjątkiem Wąska), gdyby konkurs był sprawiedliwy. Najlepiej świadczy o tym wypowiedź Stocha dla Eurosportu. - Po swoim skoku nie byłem pewny, czy wejdę do drugiej serii. Ten wynik to szczęście - mówił.
Za tydzień czeka nas weekend w Wiśle. To będzie dopiero trzeci weekend sezonu, a tak naprawdę już myślimy, że to będzie ostatnia szansa dla Polaków, żeby ich zmagania tej zimy chciało się oglądać. Widzowie głosują pilotami do telewizorów - trudno wierzyć, że wielu jest takich, którzy po Lillehammer i po Ruce nie będą się mogli doczekać kolejnych skoków. Ale że to Wisła, że będziemy mieli zawody u siebie, to na pewno zainteresowanie trochę wzrośnie. I na pewno wszystko klapnie, jak skoczkowie na bulę, jeśli w tej Wiśle znów będziemy się mogli emocjonować tylko tym, czy najlepszy z Polaków będzie na miejscu 15., czy, dajmy na to, na 18.
Jedno drgnienie serc przeżyliśmy podczas weekendu Pucharu Świata w Ruce, gdy w sobotę Zniszczoł był czwarty po pierwszej serii. Ale gdy finalnie spadł na 13. miejsce, poczuliśmy, że daliśmy się nabrać. A ta niedzielna loteria pewnie już wszystkim nam dała do myślenia, czy aby nie szkoda na to prądu. Tego potrzebnego do zasilenia telewizora, a przede wszystkim tego w nas. Można przecież przyjemniej spędzać piątki, soboty i niedziele niż na oglądaniu, jak rodacy się męczą i jak ich trener powtarza, że już za chwileczkę, już za momencik to wszystko będzie się kręcić. Zobaczmy jeszcze, co przyniesie Wisła - może naprawdę mamy formę i potencjał, ale na razie mamy też pecha. Może jeszcze nasi ludzie zaskoczą. Ale, szczerze mówiąc, bylibyśmy zaskoczeni.