Halvor Egner Granerud w fenomenalnym stylu wygrał 71. Turniej Czterech Skoczni. Norweg zwyciężył w turnieju z rekordową notą w historii cyklu - 1191,2 pkt. Warto przy tym zauważyć, że Dawid Kubacki, który zajął drugie miejsce, uzyskał notę 1158,2 pkt. Była ona tylko o 4,1 pkt niższa od dotychczasowego rekordu TCS - 1162,3 pkt Ryoyu Kobayashiego. Czwarte miejsce w całym cyklu zajął Piotr Żyła, a piąty był Kamil Stoch. I to właśnie ten skoczek jest na dużej fali wznoszącej.
35-letni Kamil Stoch nie miał udanego początku sezonu. Pojawiło się sporo nerwowości po dyskwalifikacji w Wiśle, ale od kilku konkursów forma Stocha mocno rośnie. W TCS zajmował kolejno 9.,9.,5. i szóste miejsce. Od konkursu w Innsbrucku u Kamila Stocha zaczęło się pojawiać coraz więcej kapitalnych skoków, po których Polak lądował w ścisłej czołówce. A gdy ten skoczek w konkursie oddaje przynajmniej jedną próbę-petardę, to oznacza, że gdzieś za zakrętem czai się wielka forma. Tak było w historii wiele razy. I możemy mieć nadzieję, że tym razem jest ponownie.
- Kamil Stoch wydaje się na krawędzi czegoś naprawdę dobrego - powiedział po czwartkowych kwalifikacjach w Bischofshofen legendarny brytyjski komentator Eurosportu David Goldstrom. I trudno nie przyznać racji dziennikarzowi, który od kilkudziesięciu lat komentuje zawody skoków narciarskich. Słowa te potwierdza niejako trener naszej kadry. - Kamil rośnie, u niego wszystko jest tak, jak planowaliśmy. To miało tak wyglądać - mówi Thomas Thurnbichler.
Jeśli Kamil Stoch jest w coraz lepszej formie, to dlaczego jeszcze nie stanął w tym sezonie na podium Pucharu Świata? A no dlatego, że tej zimy podium na razie jest niemal zabetonowane dla trójki: Kubacki, Lanisek, Granerud, którzy rzadko dopuszczają innych skoczków. Skaczą na wręcz kosmicznym poziomie. Jednak Stoch pojedynczymi skokami już się do nich zbliża.
Blisko podium Polak był w już w Innsbrucku. W drugiej serii trafił na bardzo słaby wiatr (mimo to miał szóstą notę serii). Kolejna szansa przydarzyła się już w Bischofshofen. W pierwszej serii Stoch oddał przepiękny skok na 138 metrów. Sędziowie ocenili go aż na 58 punktów, a wydaje się, że spokojnie można było mu dać 20 punktów za styl. Inni skakali jednak jeszcze lepiej i Stoch zajmował szóste miejsce z bardzo niedużą stratą do podium. W drugiej serii Stoch zrobił jednak coś niewiarygodnego... Poleciał 134,5 metra w sytuacji, gdy odbił się właściwie z powietrza. Skoczek niesamowicie spóźnił skok (prawdopodobnie około metra). Wydaje się, że każdy inny skoczek poleciałby przynajmniej 10 metrów bliżej, ale Stocha w formie charakteryzuje niezwykła umiejętność latania i wykorzystywania maksimum nawet z kompletnie nieudanego wybicia. I tak było tym razem.
- Jest się z czego cieszyć. Było super, to był bardzo dobry kolejny konkurs. Cieszę się, że tu jestem i grałem jedną z głównych ról. Odbicie troszkę za późno to mało powiedziane. "Plecy bolą dalej" - śmiał się skoczek w rozmowie z Eurosportem.
Skoki narciarskie czasem oznaczają także bardzo nieprzyjemne uczucie, a skoczek już w momencie wyjścia z progu wie mniej więcej, jak będzie wyglądał skok. O tym, że nie będzie najlepiej, powie mu charakterystyczne uczucie w karku, bo gdy skoczek bardzo spóźni wybicie, to odczuwa charakterystyczny ból w plecach i coś w rodzaju "urwania głowy". - To się dzieje wtedy, kiedy zawodnik przejeżdża przez próg i wybicie robi za nim, w powietrzu. Wtedy ruch jest gwałtowny, głowa bardzo szybko leci do przodu i ma się wrażenie, że aż kask chce spaść. Wtedy może się nawet wydawać, że poleci nie tylko kask, ale i głowa razem z nim - mówił kiedyś w Sport.pl Jan Szturc.
W przypadku drugiego skoku Stocha w Bischofshofen było to widać niezwykle wyraźnie. Skoczek o dobry metr spóźnił wyjście z progu, jego narty nagle zanurkowały i dopiero po chwili były gotowe do lotu. To o tyle niebezpieczna sytuacja, że na tej skoczni próg kończy się dwa metry przed krawędzią betonowej konstrukcji. Fizyka raczej nie pozwala zahaczyć nartami o beton, ale jak pokazują zdjęcia, Stochowi... brakowało bardzo niewiele. Inna sprawa, że przelecenie 134,5 metra z takiego odbicia znamionuje tylko klasę skoczka.
Dokładnie rok temu Kamil Stoch oglądał ostatnie zawody Turnieju Czterech Skoczni w domu. Skoczek był załamany swoimi występami. Jego technika nagle się rozsypała, mimo że na początku grudnia 2021 roku stawał na podium w Klingenthal. Stoch przez większość kariery był jednak niecierpliwy. To zawsze go charakteryzowało. Od lat liczyły się dla niego głównie zwycięstwa, a każde miejsce poza podium Pucharu Świata traktował jak porażki. Dawał o tym znać w wywiadach, przyznawał, że się irytował. Ba, każdy pamięta jego łzy na igrzyskach w Pekinie mimo tego, że zajął szóste i czwarte miejsca.
Z jednej strony niesamowita ambicja 35-latka nadal sprawia, że chce mu się trenować i ciągle jest w czołówce skoków narciarskich. Z drugiej strony mocno przeszkadzało mu to w pracy nad detalami, które decydują w skokach. W ostatnich sezonach Stoch często robił krok do przodu, ale zbyt szybka irytacja brakiem wyników sprawiała, że nagle cofał się i musiał od początku budować mur pewności siebie. W tym sezonie jest jednak inaczej. A Stoch w ostatnich dniach rośnie. Umie cieszyć się z małych rzeczy, drobnych elementów, które potem składają się na całość.
- Kosztowało mnie to bardzo dużo cierpliwości. To jest codzienna praca nad sobą, ale efekty są widoczne. Cieszę się, że mam informację zwrotną w postaci super skoków. Po wyjściu z progu wiem, że to poleci i o to chodziło - mówił Kamil Stoch w Eurosporcie.
Możemy mieć tylko nadzieję, że w miarę szybko pojawi się duża nagroda w postaci pierwszego podium w sezonie. Choć chyba każdy liczy również na 40. zwycięstwo w karierze skoczka. A to oznaczałoby również przebicie osiągnięcia Adama Małysza, który podobnie jak Stoch, w Pucharze Świata wygrywał 39 konkursów.