Wszyscy w hali na chwilę umilkli, gdy w meczu PGE Projekt Warszawa - Jastrzębski Węgiel trafiony w piłką w twarz został Łukasz Kaczmarek. Potem jednak wicemistrz olimpijski z Paryża razem z resztą drużyny gości co chwilę się uśmiechali, bo bez problemu budowali przewagę i wydawało się, że bez większych problemów wygrają to spotkanie. Mimo podwójnego poważnego osłabienia kadrowego. Ale ekipa gospodarzy wróciła z dalekiej podróży, dzięki czemu kontynuuje efektowną serię zwycięstw.
W meczu tych ekip w pierwszej rundzie fazy zasadniczej jastrzębianie wygrali 3:1, a bohaterem był Jakub Popiwczak, który wyczyniał cuda w obronie. Teraz znów zwrócił na siebie uwagę - zdobył w pierwszej części spotkania punkt, co zawodnikom grającym na pozycji libero zdarza się niezwykle rzadko. A dodatkową atrakcją był fakt, że zrobił to...głową. Piłka trafiła go, gdy rywale zablokowali atak Tomasza Fornala i przeleciała na drugą stronę boiska tuż za siatką. Tam, gdzie nie było nikogo z przeciwników.
Finał tej akcji ucieszył, ale i mocno rozbawił jastrzębian. Ogółem przez pierwsze dwa sety często na ich twarzach gościł uśmiech, bo choć sami nie grali idealnie, to z łatwością objęli prowadzenie 2:0 w setach. W kluczowym momentach w ataku punktował Łukasz Kaczmarek, w polu serwisowym nad rywalami znęcał się Norbert Huber, a w obronie uwijał się Fornal, który za piłką rzucał się ofiarnie aż pod bandy.
Jedynym jasnym elementem po stronie gospodarzy bywał wtedy Linus Weber. Niemiecki atakując poza punktami ze skrzydła dokładał jeszcze te zdobywane zagrywką. Ale niemal w pojedynkę niewiele mógł. Co chwilę rozczarowanie i frustrację widać było w wyrazie twarzy i gestach Artura Szalpuka. Trener Projektu Piotr Graban próbował zmian, ale niewiele z tego początkowo wynikało.
To spotkanie - z udziałem lidera i trzeciej drużyny tabeli - zapowiadało się jako siatkarskie święto i nie dziwiło, że w hali Torwar pojawił się nadkomplet publiczności (dostawiono dodatkowe miejsca na płycie boiska). Tymczasem pierwszy set zdecydowanie nie zachwycił. Obie strony miały wówczas olbrzymie kłopoty ze skończeniem ataku (24 procent skuteczności Projektu, 32 proc. jastrzębian). Gdy goście prowadzili 20:15, to wszystko wydawało się jasne, ale kilka minut później niemal całkowicie roztrwonili tę przewagę. Przy wyniku 22:21 trener Marcelo Mendez po raz drugi w krótkim czasie skorzystał z przerwy. Pomogło - od tego momentu jego zawodnicy zdobyli trzy punkty z rzędu i zamknęli partię zwycięstwem.
W pierwszym secie zamarli na chwilę, a wraz z nimi wszyscy w hali, gdy trafiony piłką został Kaczmarek. W podobny sposób poważnej kontuzji w tej samej hali doznał w pierwszej kolejce Bartosz Kurek z Zaksy Kędzierzyn-Koźle, który z powodu urazu oka musiał potem długo pauzować. Kaczmarek, na szczęście, szybko wrócił do gry. Ale ogółem nie był to dla niego dobry dzień. W drugiej części spotkania często był zmieniany. Łącznie przy 37 próbach ataku miał 27 proc. skuteczności. Słabo radził sobie także francuski przyjmujący Timothee Carle. Za niego pojawiał się potem Marcin Waliński, ale wyraźnie brakowało Luciano Vicentina.
Głównym bohaterem reaktywacji Projektu był Bartłomiej Bołądź. Po raz pierwszy zastąpił chwilowo Webera w drugiej odsłonie, a od kolejnej był podstawowym atakującym. Jego popis w polu zagrywki zapewnił m.in. trzy punkty z rzędu oraz prowadzenie 22:16. Do końca siał postrach wśród rywali i wybór MVP meczu nie był żadną trudnością. Drugą ważną zmianą w stołecznej ekipie było wprowadzenie środkowego Jurija Semeniuka, który stawiał skutecznie ścianę i dokładał swoje w ataku. Reszta graczy Projektu również złapała wiatr w żagle i niesiona dopingiem licznej publiczności grała zdecydowanie lepiej niż w pierwszej części pojedynku.
Gracze Jastrzębskiego Węgla z kolei obniżyli nieco loty. Na to wszystko zza bandy musieli patrzeć Benjamin Toniutti i wspomniany wcześniej Luciano Vicentin - dwaj ważni gracze, którzy z powodu kłopotów zdrowotnych nie mogli zagrać. Pierwszy z nich, podwójny mistrz olimpijski i podstawowy rozgrywający mistrzów Polski, momentami aż oglądał to na stojąco i dopingował kolegów, którzy przeżywali gorsze chwile.
Fornal, który zastępował Toniuttiego w roli kapitana, dwoił się i troił w obronie, ale pod koniec po przegraniu długiej akcji już padł na kolana. W końcówce tie-breaka w siatkarzach Mendeza zgasła już chyba nadzieja na zwycięstwo. Projekt z kolei grał swoje i dzięki temu wygrał 13. mecz z rzędu.
Komentarze (1)
Miało być lanie w hicie kolejki, a były wielkie kłopoty. Fornal aż padł na kolana